piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 10 - W krainie iluzji.






Stare drzewa rosły wokół domu Timoth’ego Dowsona. Był to widok dość pospolity w tych okolicach, w końcu ten stan otaczały same lasy, jeziora, a nawet góry, jednak fakt, że wszystkie z tych drzew były uschnięte nie wróżył niczego dobrego. Spojrzałam znacząco na Deana, który tak samo jak ja, przyglądał się zieleni... A właściwie braku zieleni.  Nie musiałam nic mówić, sam doskonale zrozumiał, co jest grane. Weszliśmy na ganek i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Zapukałam kilkukrotnie, jednak nikt nie odpowiedział. Winchester zerknął przez okno, potem pokręcił głową i poszedł na tyły domu.
Ja wciąż stałam i pukałam, licząc na to, że mężczyzna pojawi się w progu. Zamiast Timothego, drzwi otworzył mi Dean. Przepuścił mnie i ruszył w stronę kuchni. Idąc za chłopakiem zerknęłam do salonu, gdzie zauważyłam ślady krwi. Ściągnęłam brwi i podeszłam bliżej. Plama była dość spora i trudno byłoby sądzić, że powstała z malutkiej rany.
-Coś mam wrażenie, że Tima ktoś odwiedził – podsumowałam.
-Ta, Patrick Swayze – zadrwił szatyn.
-Sprawdźmy pozostałe pokoje – odparłam, ignorując słowa Deana.
Zeszłam do piwnicy. Pociągnęłam za sznurek i niewielka żarówka, zawieszona pod sufitem, rozbłysła bladym światłem. Każdy mój ruch wzbijał w powietrze drobinki kurzu, które wręcz uniemożliwiały mi oddychanie. Zapach stęchlizny był nie do zniesienia, a duchota wywoływała zawroty głowy. Jedna ze ścian budynku, znajdująca się za wnęką, zdawała się być postawiona wiele lat po wybudowie domu. Zaraz pod nią było wytarte miejsce i coś, co przypominało kępkę włosów. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co tam jest ukryte.
-Dean! – Krzyknęłam, a szatyn po kilku minutach pojawił się obok.
-Co jest?
-To chyba nie jest to, o czym ja myślę? – Wskazałam palcem ścianę.
Winchester podszedł bliżej i schylił się, dotykając kępki.
-Chyba jednak jest – odparł, zerkając na mnie przez ramie.
Rozejrzał się i namierzając narzędzie, sięgnął po łom. Chwile później zamachnął się kilka razy, a fragment ściany runął. Do naszych nozdrzy dostał się obrzydliwy zapach rozkładających się zwłok. Mój odruch wymioty był natychmiastowy, ale jakimś cudem udało mi się powstrzymać. Niemal na bezdechu, podeszłam do ściany i zerknęłam do środka. Wewnątrz znajdowało się ciało młodej kobiety. Na jej twarzy znajdowały się liczne sińce, a część włosów była wyrwana. Lewa dłoń, niemal całkowicie pozbawiona była paznokci, a ubranie szpeciła krew.
-To nie Timoty – oznajmiłam, odsuwając się.
-Boss gangu?
-Nie, to jakaś dziewczyna.
-No proszę, nasi górnicy najwyraźniej mieli sporo tajemnic i nie dziwię się, że ktoś życzliwy chciał zrobić z nich piniaty – podsumował.
-Niby racja, ale to wciąż ludzie. Musimy znaleźć ciało tego całego bossa i spalić je, zanim dorwie tego idiotę.
-Dzwonie na policję, niech sprawdzą resztę budynku. Tim pewnie i tak nie pojawi się tu przez najbliższe godziny, a nawet, jeśli to przynajmniej ktoś będzie miał go na oku... Przez bardzo długi czas.
Ruszyłam do wozu, zostawiając Deana samego. Musiałam przyznać, że świetnie mi się z nim pracowało. Znał się na swojej robocie i był bardzo dobrze wyszkolony. Nie doceniałam jego umiejętności, jednak z drugiej strony z jakiś powodów demony unikały go jak ognia. Ponoć wiele cech odziedziczył po ojcu, ale im dłużej z nim przebywałam, tym bardziej miałam wrażenie, że Dean Winchester jest kompletnym przeciwieństwem Johna. Ukrywał w sobie wszystkie emocje i trudno było do niego dotrzeć, ale końcem końców był niezastąpiony.
-Jak się nazywał ten cały ich szef? – Odezwałam się jak się, gdy chłopak wrócił do Impali.
-Jeff Hudgins – odparł przekręcając kluczyk w stacyjce.
-To jedziemy na cmentarz.
-Jest tu ich trzy. Musimy wiedzieć dokładnie gdzie szukać. Pojedziemy najpierw do biblioteki, w archiwum na pewno mają informację, co się wydarzyło tego dnia.
Winchester ruszył, kilka chwil później usłyszeliśmy sygnał wozów policyjnych, więc przyspieszył nieznacznie, aby nie zwrócić na siebie uwagi glin. Zaskakujący był fakt, że w tak niewielkim miasteczku są aż trzy cmentarze. Mieszkańców było niewiele i z całą pewnością jeden w zupełności by wystarczył... A nam ułatwiłby pracę. W każdym razie pojechaliśmy do biblioteki miejskiej. Ani mi, ani Deanowi nie uśmiechało się przeglądać zakurzonych archiwalnych notatek, ale sytuacja tego wymagała. Cóż czasami trzeba się przemóc.
Zajęliśmy miejsca w odosobnionej części biblioteki i zaczęliśmy szukać informacji o Jeffreyu i jego gangu. Nie musieliśmy się specjalnie wysilać, ponieważ niemal, w co drugiej gazecie, pojawiała się wzmianka o gangu Reya, jak kazał na siebie mówić Jeff. Okazuje się, że specjalizował się w handlu narkotykami. Nie był aniołkiem i bynajmniej nie było mi przykro z faktu, że część jego kumpli zginęła. Najchętniej w tym momencie zostawiłabym Tima „na pożarcie” duchowi, ale z drugiej strony policja odpowiednio zajmie się tym kretynem, a Jeffowi też należy się solidne lanie.
-Mam coś – odezwał się Dean, który wyraźnie się ożywił – Jeff był synem pastora.
-Ojciec musiał być dumny z synusia – zakpiłam.
-Po jego śmierci ojciec nie chciał zgodzić się na pochówek na terenie jego parafii, ale skończyło się na tym, że matka Jeffa przekonała ojca.
-Czyli? Gdzie ten cmentarz?
-Przy North Washington St – odparł wciskając gazetę do odpowiedniej zagródki.
-Wieczorem tam pojedziemy, teraz jest stanowczo za wcześnie, a ostatnie, o czym marze to tłumaczenie się policji – podsumowałam, odsuwając krzesło i wstając – Po za tym jestem głodna.
-Dobrze mówisz, wchłonę chyba konia z kopytami.


Gdy zapadł zmierzch miasto niemal całe opustoszało, jedynie w kilku mijanych knajpach siedziało paru klientów, którzy najwyraźniej nie zamierzali szybko wrócić do domów. Dean jechał wolno, aby nie ominąć wjazdu. Po kilku minutach znalazł zacienione miejsce, gdzie nie padał nawet blask księżyca. Wysiedliśmy, a Winchester podszedł do bagażnika i wyjął łopatę i dwie dubeltówki z solnymi nabojami. Ja chwyciłam worek soli i karnister benzyny.
Brama była zamknięta na kłódkę, więc przerzuciliśmy rzeczy na drugą stronę, a sami wspięliśmy się na kraty i przeskoczyliśmy. Wylądowałam obok Deana i zachwiałam się, chwycił mnie w pasie, dzięki czemu nie pocałowałam ziemi. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, ale nie chciałam tego po sobie pokazać, więc natychmiast się wyprostowałam i sięgnęłam po swoje przedmioty.
-Idziemy, czy będziemy tak tu stać? – Mruknęłam, ruszając przed siebie.
Blask latarki nie był zbyt pomocny, ale w połączeniu z księżycem, który był w pełni, doskonale widzieliśmy, gdzie stawiamy kroki. Cmentarz w Falls Church przypominał te angielskie, gdzie znajdowały się jedynie wystające spod ziemi tablice. Takie chowanie osób zapewniało większą przestrzeń, ułatwiało poruszanie się miedzy grobami, a także sprawiało, że można było wykorzystać niemal każdy skrawek ziemi. Przeszłam boczną aleją i właśnie miałam skręcić w kolejną, gdy zobaczyłam blask latarki, Deana. Od razu zawróciłam, a kiedy dołączyłam do szatyna zauważyłam, że zaczyna już wykopywać grób.
Minęło zaledwie kilka minut, a względny spokój został zakłócony, przez samego Jeffa. Najpierw, dla zasady, wyrwał Deanowi łopatę, potem spojrzał na mnie z pogardą i w ułamku sekundy pojawił się obok, wciskając łapsko w moją klatkę piersiową. Krzyk uwiązł mi w gardle, nie potrafiłam się ruszyć. Czułam jak jego łapa drąży w okolicy mojego serca. Co rusz zaciskał palce, a ja wtedy czułam, jak tracę przytomność. W końcu Dean, dostał się do broni i oddał kilka strzałów. Gdy duch zniknął, podbiegł do mnie i pomógł mi wstać.
-Nic ci nie jest? – Spytał, zmuszając mnie, abym na niego spojrzała.
-Czuje się, jakby walec po mnie przejechał – wychrypiałam.
Winchester podał mi drugą broń, a sam pospiesznie zabrał się za kopanie. Rozglądałam się nerwowo, szukając Jeffa, który wyskoczy z ukrycia jak te klauny z pudełek. Wiedziałam, że długo nie wytrzyma i za chwile czeka mnie nieprzyjemne spotkanie z nowym kolegą, dlatego musiałam być czujna i ubezpieczać Deana. Chłopak natrafił na jakiś kamień i musiał nieźle się napocić, aby go wyjąć i móc dalej kopać. Dzięki Bogu chwile później uderzył o wieko trumny, co Jeffowi najwyraźniej się nie spodobało. Pojawił się przed Winchesterem i pchnął nim tak, że uderzył o pobliską płytę. Łowca stracił przytomność, ale duch najwyraźniej nie chciał odpuścić.
W dłoni Jeffa pojawiła się broń, która należała do Winchestera. Wycelował w Deana i strzelił w nogę. Chłopak zerwał się do pozycji siedzącej, ale niemal natychmiast opadł. Z jego rany sączyła się krew i choć nabój solny go nie zabije, to mógłby się wykrwawić. Nie mogłam dłużej czekać. Uderzyłam łopatą w wieko i kiedy ujrzałam część zwłok, posypałam je solą i polałam benzyną, a na koniec podpaliłam. W ostatniej chwili udało mi się powstrzymać Jeffa, który już wyciągał łapy w stronę szatyna. Duch przez moment szamotał się, aż w końcu dosłownie spłonął.
Podbiegłam do Deana i pochyliłam się nad nim, dotykając jego policzka. Pogładziłam go odrobinę, a kiedy niespodziewanie otworzył oczy, zerwałam się z miejsca jak oparzona. Uśmiechnął się ironicznie, co zadziałało na mnie jak płachta na byka. Przygryzłam wargę i odwróciłam się napięcie.
-Zbieraj się – warknęłam, chwytając broń.
-Byłoby miło, gdybyś mnie opatrzyła – powiedział, podtrzymując się nagrobka i wstając.
-Od tego są pielęgniarki na pogotowiu, gdzie cie zawiozę. Znaj mą dobroć.
-Tylko nie pogotowie!


No, nie mogłam go zawieźć na pogotowie, choć tak bardzo kusiła mnie ta perspektywa. Jednak trudno byłoby wyjaśnić postronnej osobie, dlaczego w nodze Deana tkwi solny nabój. Szatyn trochę się krzywił, ale końcem końców i tak nie miał nic do gadania. Rana nie była duża i na jego szczęście zawsze radziłam sobie sama ze skaleczeniami i ranami postrzałowymi, dlatego bez problemu usunęłam pocisk i założyłam opatrunek. Kiedy skończyłam chłopak był tak wymordowany, że po pięciu minutach zapadł w głęboki sen.
Mając chwilę, mogłam porozmawiać z moim ulubionym aniołem. Chciałam pomóc Winchesterom - oni pomagali mi, więc ja powinnam pomóc im. Cass na pewno wie, kto wyrwał Deana z piekła i zamierzałam to z niego wyciągnąć. Jeszcze nie zdążyłam się pomodlić, a anioł stał już obok.
-Szybki jesteś – mruknęłam, po czym dodałam, – ale ten motyw z włażeniem do mojej głowy... Powtórz, a będzie z tobą kiepsko.
-To był jedyny sposób...
-Mniejsza z tym. Jesteś aniołem i w zasadzie nikt inny nie będzie znał odpowiedzi na to pytanie...
-Ja.
Ściągnęłam brwi i przekrzywiłam głowę, wyglądając teraz zapewne jak ciekawski labrador.
-Jeszcze nie zadałam pytania.
-Ale ja już odpowiedziałem. Ja.
-Dla jasności. Właśnie oznajmiłeś mi, że to ty, wyciągnąłeś Deana z piekła? – Spytałam głupowato, na co brunet odwrócił się i zerknął na szatyna.
-Tak, ja.
-Ale dlaczego? – Naprawdę tego nie pojmowałam. Dlaczego anioły poświęcały się dla łowcy? Był aż tak cenny?
-Pewnie wiesz już o apokalipsie. Dean, to on złamał pierwszą pieczęć.
-Co!? – Krzyknęłam zdecydowanie za głośno, Winchester obrócił się na drugi bok i uchylił powieki.
-Gadasz sama do siebie? – Mruknął zaspanym głosem.
Kiedy się rozejrzałam Cassa nie było. Przełknęłam ślinę i udałam, że odkładam telefon.
-Rozmawiałam z Bobbym. Sam już wrócił, więc rano się zbieramy – odparłam cicho.
Jęknął coś pod nosem i znów zasnął. Po kilku minutach Castiel wrócił. Był wyraźnie spięty, jakby obawiał się, że powiedział zbyt wiele.
-Jak to Dean złamał pieczęć?
-Nieświadomie. Przepowiednia głosi, że gdy prawy człowiek przeleje krew niewinnej istoty, złamie pierwszą pieczęć. Dean, gdy był w piekle został poddany torturom. Przez trzydzieści lat powtarzał to samo...
-Trzydzieści lat?
-Czas płynie tam szybciej. – Wyjaśnił, po czym kontynuował – Przez trzydzieści lat odmawiał, ale w końcu się złamał i to on stał się uczniem Alastaira.
-Dlaczego wiec go wskrzesiliście?
-Bo tylko on może powstrzymać apokalipsę.
Słuchałam tego nie rozumiejąc, o co chodzi. Informacji, które docierały do mnie w ostatnich dniach, było stanowczo za wiele jak na jedną osobę. Mało tego, że ja byłam w połowie aniołem, to Dean okazuje się być naszym wybawicielem, a jednocześnie sprawcą całego zamieszania. A smaczku dodaje fakt, że Abaddon i Lilith tworzą „wspaniałą parę”, która w Hollywood zapewne zostałaby nazwana... Libaddon.
-Ale nie powiesz mi, w jaki sposób?
-To jeszcze nie czas, ale musieliśmy go wskrzesić, aby powstrzymał brata. Zapędza się za bardzo i nie widzi zagrożenia. Jeśli nie uda wam się wpłynąć na Sama, my będziemy musieli wkroczyć do akcji.
-O, czym ty mówisz? – Tych wszystkich tajemnic wokół Sama pojawiało się coraz więcej, a mi się to nie podobało.
-Dean doskonale wie. – Powiedział, jedynie.
-Skoro jest taki ważny, dlaczego wciąż nie ujawniliście się przed nim? Lilith łamie te cholerne pieczęcie...
-Choć o nas nie wiedzą, naprowadzamy braci na kolejne tropy, dlatego udało im się przeszkodzić Lilith w złamaniu kilku z nich.
-Powinien wiedzieć.
-Obiecuje, że niebawem się dowie.
-Obiecaj, że z tego wyjdziemy.
Brunet nie mógł tego zapewnić, dlatego spojrzał na mnie przepraszająco, a potem zniknął. Oblizałam spierzchnięte wargi i podeszłam do łóżka. Wiedziałam jedno – wszyscy mamy przerąbane i każdy z nas ma w tym wszystkim swój udział. Ja, Dean, Sam. Każde z nas nawaliło na całej linii i każde z nas musi teraz stanąć na wysokości zadania, bo w przeciwnym razie, marnie skończymy i tym razem nawet anioły nam nie pomogą.

*

Wyjechaliśmy z samego rana. Obiecałam nie puścić pary z gęby, ale po namyśle uznałam, że daje Cassowi dwa dni, potem zdradzam Deanowi, kto go wskrzesił. Na jego miejscu chciałabym wiedzieć coś takiego, tym bardziej, że samo wskrzeszenie okazuje się być jedynie maleńkim elementem układanki. Myślałam, że przespanie się z problem pomoże mi poukładać wszystko w odpowiednich szufladach, tymczasem zaczynałam wariować. Kilka faktów było oczywistych, jak to, że Abaddon i Lilith współpracują i najwyraźniej nieźle sobie z nami pogrywają, ale najbardziej zastanawiające jest to, dlaczego i przed czym mamy powstrzymać Sama. O czym jeszcze nie wiem?
Droga do Dakoty Południowej trwała znacznie krócej niż się tego spodziewaliśmy. Przed południem byliśmy na miejscu, ale nie przywitał nas przyjemny zapach szarlotki. Bobby stał na gangu i popijał piwo, wypatrując naszego powrotu. Na podjeździe faktycznie stał wóz, który zabrał Sam. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w stronę domu. Singer na nasz widok, jedynie pokręcił głową, z czego wnioskowaliśmy, że brunet ściągnął tu demonice, ale nie udało im się niczego załatwić.
-Siedzą w środku – mruknął.
-Co jest?
-Ona faktycznie owinęła go wokół palca. – odparł łowca – Nic do niego nie dociera i twierdzi, ze sam sobie poradzi z Lilith.
Zerknęłam kątem oka na Deana. Zaczynało w nim wrzeć i wiedziałam, że za chwile wpadnie w szał, dlatego wolałam go nieco uspokoić.
-Spokojnie, przecież nie pozwolimy mu samemu zabić Lilith.
-Nic nie rozumiesz, Gen – warknął, po czym pchnął drzwi i wszedł z rozmachem do środka.
Sam stał w kuchni, a gdy nas usłyszał, przeniósł wzrok w naszą stronę. Brunetka, którą z nim widziałam, siedziała przy stole i bawiła się sztyletem, co na mnie podziałało jak płachta na byka.
-Ty szmato – nie zdążyłam nic powiedzieć, uprzedził mnie Dean – wkręcasz go! Znowu go wkręcasz. Przez ciebie się stacza! To jest nałóg.
-Dobrze wierz, że bez tego wszyscy zginiecie – fuknęła.
-Gówno prawda! Radziliśmy sobie bez twoich pieprzonych dobrych rad!
-Pewnie Dean, jesteś rewelacyjnym łowcą, który zaliczył nawet piekło. Kolejne nowe doświadczenie do CV – warknęła.
-Przymknij się!
-Dean! – tym razem do rozmowy wtrącił się Sam. – Ona ma racje. Wiesz, że tylko dzięki temu jestem wystarczająco silny i mogę poradzić sobie z Lilith.
-Zapomniałeś o Abaddonie. – Warknął Dean, przeczesując włosy palcami.
-Poradzę sobie z nimi obojga, ale musisz mi zaufać.
-Nie, Sam, to jest cholerny nałóg! Nie widzisz, co ona z tobą robi? Tracisz poczucie człowieczeństwa, jeszcze chwila i kompletnie nie będziesz pojmował, co należy robić.
-O, czym wy mówicie? – Odezwałam się zbita z tropu.
-Ty jesteś Gen. – zaśmiała się Rubi – Milo cie w końcu poznać, choć nie tak sobie ciebie wyobrażałam. W zasadzie dziwi mnie fakt, że to ty byłaś jego ulubienicą, ale zważając na to, że masz... Niezwykłe korzenie, mogę to nawet zrozumieć.
-O, czym wy mówicie? – Powtórzyłam pytanie, w nadziei, że łowcy pominą wypowiedzieć demonicy na temat mojego pochodzenia.
-Nie wiesz? Dean chyba powinieneś być szczery ze swoją dziewczyną.
-Przestań chrzanić do cholery i gadaj, o co chodzi! – Wrzasnęłam.
-Sam jest wyjątkowym dzieciakiem.
-Zamknij się – syknął Dean, co potwierdziło słowa Cassa, że starszy Winchester doskonale wie, przed czym ma chronić brata.
-Ma w sobie wyjątkową krew, Azazela.
Zamurowało mnie. Słyszałam o Azazelu. Był przyjacielem Abaddona i krążyły pogłoski, że jest prawą ręką samego Lucyfera. Układy w piekle były... dziwne i trudno było się połamać w tym, kto jest kim, ale kilka demonów stanowiło swoistą legendę i jej częścią był Azazel. Teraz rozumiałam, o czym mówił Castiel, ale jak mogli ukrywać przedmą coś tak niepojętnego!?
-Jeśli chcesz być tak dobrą – powiedziałam siląc się na naturalny ton głosu. – To sprowadź tu jednego z twoich kolegów.
-Zwariowałaś? Dowiedzą się, że wam pomagam.
-Do tej pory nie miałam z tym problemu, byłaś bardzo pomocna – zakpił Dean.
-Pomagałam Samowi odnaleźć siebie.
-Pomagałaś mu zejść na zupełnie nowy poziom wariactwa.
-Przynajmniej te wariactwo przynosi efekty.
-Rubi, zrób to. – Poprosił Sam.
Spojrzałam na niego, potem na Deana. Miałam ochotę odwrócić się i odejść, ale to wszystko posunęło się za daleko.
-Dobrze. Poczekajcie tu.
Kiedy odeszła, Sam spojrzał na brata z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z jednej strony widziałam w nim poczucie winy, ale z drugiej odnosiłam wrażenie, że jest z siebie dumny. Dean nie popierał jego... Związku z Rubi, co w cale mnie nie dziwi, a Sam i tak postawił na swoim. On po prostu robił to, co uważał za słuszne, uważał tak, bo ona mu to wmówiła. Ale krew demona to jedno, a oddawanie się piekłu to coś zupełnie innego.
-Mam nadzieje, że wszystko mi wyjaśnicie...

*
Przez te dwa rozdziały sporo się dowiedzieliście.
Tajemnica Sama jest ujawniona, Gen wie też, że to Dean złamał pierwszą pieczęć.
Mam nadzieje, że nie namieszałam Wam za bardzo, a jeśli tak to piszcie, wszystko wyjaśnię ;)

8 komentarzy:

  1. Rzeczywiście sporo informacji mi przybyło, ale ja i tak chciałabym więcej. Tak, tak należę do tych, którym jak da się palec to chcą już całą rękę, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Poza tym zastanawia mnie, kiedy nasz "Aniołek" pokaże się Winchesterom i wyjawi, że to on sprowadził Deana z piekła jak również powód dla którego to zrobił? Nie wiem, czy mam się tego spodziewać w najbliższym czasie, ale jak co wierzę, że Gen skutecznie go w tym wyręczy. Zresztą tajemnica Sama ujawniona i dziewczyna w sumie wie już wszystko, co powinna o braciach, ale zupełnie inaczej ma się sprawa jeśli chodzi o nich. Kiedy w końcu dowiedzą się, jak ujęła to Rubi o "korzeniach" bohaterki? W sumie o wiele bardziej zastanawia mnie, jak na nie zareagują... Nie no ja chcę już ciąg dalszy! Rozdział świetny i ja po proszę następny! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cass niebawem się pojawi tzn ukaże braciom ;) Gen raczej nie będzie skora do zdradzania swoich tajemnic, no ale prędzej czy później Winchesterowi się dowiedzą ;D

      Usuń
  2. Ugh, nienawidzę, po prostu nienawidzę Ruby. W serialu jeszcze ją jakoś wytrzymywałam, nawet ją lubiłam... Ale w ostatnim odcinku 4 sezonu cieszyłam się, że Dean ją zabił. A co do opowiadania. Tajemnice wyszły na jaw, wiadomo, że długo nic się nie ukryje. Gen już wie wszystko... oprócz swojego pochodzenia. Zastanawiam się, kiedy ktoś ją o nich uświadomi, może w następnym rozdziale? Do tego czekam, aż Cass pozna Winchesterów, na pewno będzie świetnie. Mam nadzieję, że szybko napiszesz nowy rozdział! Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jej nigdy nie trawiłam i do dziś nie pojmuje jak Sam mógł jej zaufać. Właśnie zaczęłam pisać i planuje przedstawić Castiela braciom, ale jak mi to wyjdzie nie wiem ;)

      Usuń
  3. Miałam ten rozdział przeczytać już kilka dni temu, ale jakoś zapomniałam i przypomniałam sobie o nim dopiero dzisiaj. No ale cóż, skleroza nie boli:D
    A co do rozdziału, to rzeczywiście wiele się wyjaśniło, ale ja i tak ciągle czekam aż Castiel ujawni się przed Winchesterami i kiedy bracia dowiedzą się o korzeniach Gen.
    Hahahaha porównanie Abaddona i Lilith do hollywoodzkiej pary, po prostu mnie powaliło. Libaddon:D
    Życzę weny i pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Gen wie o Winchesterach coraz więcej, więc dobrze, że jest uodporniona na ten nadnaturalny świat, bo zwyczajna dziewczyna już dawno uciekłaby z krzykiem ;) Wiesz czego jednak nie mogę doczekać się najbardziej? Aż Cas ukarze się braciom, bo po prostu uwielbiam relację Deana ze skrzydlatym. A no i jestem również ciekawa, jak Sam u Ciebie w opowiadaniu poradzi sobie z nałogiem.
    Rozbawił mnie tekst o Libaddon xD Chociaż ten o Patricku Swayze również udany.
    Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda ;) Ukarze się im już niebawem (chyba następny rozdział) ;D

      Usuń