czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział 2 - On ma plany.






Nie chciałam rozczulać się nad widokiem ciała, które pochłonął płomień. Im dłużej stałam i wpatrywałam się w czerwone jęzory, tym bardziej zaczynałam żałować, że zostałam łowcą. W tej pracy każdy dzień był walką o przetrwanie, a wszystkie uczucia powinny być spychane na samo dno serca. Jednak, kiedy traci się tak wiele osób, człowiek mimowolnie pragnie kogoś, kto stałby się jego rodziną. To pewnie, dlatego niektórzy pozostali z Abaddonem, a ja miałam Noah. Od dwunastu lat byliśmy razem. Był moim bratem, przyjacielem. Był kimś, kogo kochałam całym sercem i dla kogo mogłabym wskoczyć w ogień. Nie sądziłam, że tak szybko będę musiała go pochować...
Delikatny powiew wiatru wyrwał mnie z zamyśleń. Uświadomiłam sobie, że minęła już północ, a noce są coraz chłodniejsze, z resztą i tak musiałam opuścić pokój do 5 am, więc nie mogłam poczekać, aż ciało doszczętnie spłonie. Dopięłam skórzaną kurtkę i westchnęłam cicho. Rzuciłam jeszcze okiem na stos i odwróciłam się napięcie. Za mną stał mój ulubiony anioł, który najwyraźniej nie wiedział, czym jest niestosowność. Wpatrywał się we mnie, jak gdyby pytał, „czy już skończyłaś?”.
-Wiedz, że i tak nie było dla niego ratunku – powiedział, zerkając to na mnie, to na płonące ciało.
-Dziękuje, że jesteś tak delikatny, Castielu – mruknęłam gorzko.
-Rozumiem, że masz mi to za złe, ale gdybym tego nie zrobił, byłabyś martwa.
-Wiesz, że normalnie zrobiłabym wszystko, żeby cie zabić? – Ruszyłam przed siebie.
-Zapewne, wy łowcy kierujecie się głównie zemstą.
-Pewnie, za to anioły są wspaniałomyślne – wywróciłam teatralnie oczami i otworzyłam kluczykami samochód.
-Wiemy, że Abaddon jest w Sant Luis – mówił bez wzruszenia.
-I? Jestem sama. Może mam tam pojechać i dać się zabić? – Spytałam z sarkazmem - Wiem, że chcecie jego śmierci i dowiedzieć się, co knuł, ale samotnie niczego nie zdziałam.
-Jestem przy tobie – wzruszył ramionami, a ja przez chwile gapił się na niego, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Pomógł mi, ale nie zmieniało to faktu, że zabił mojego przyjaciela.
-Dzięki, ale pracuje sama, nie chce mieć słabości – odparłam cicho.
-Taką słabością był Noah? – Spytał, świdrując mnie pytającym wzrokiem.
-Poniekąd – przyznałam, – ale był moją rodziną. Teraz jestem sama.
-Naprawdę mi przykro. Wypełniałem rozkazy, na pewno to rozumiesz.
-Czyje rozkazy? – Podniosłam pytająco brew i ani śniłam dać mu spokoju.
-Zachariasza, oczywiście. Miałem cie strzec i nie dopuścić, żeby Noah cie zabił.
-Dlaczego Zachariaszowi tak na mnie zależy? Wybacz, ale do tej pory wszyscy mieli mnie gdzieś – podsumowałam.
-Już mówił. Abaddon z jakiegoś powodu stworzył tą dziwną szkołę. Musimy wiedzieć, dlaczego, i co zamierza zrobić z pozostałymi łowcami. Wiemy, że niektórzy zaginęli, inni zostali z nim...
-A reszta jest martwa. Nie wiem, co się tam dzieje. Abaddon naprawdę traktował nas dobrze, do momentu, kiedy poznałam jego mały sekret. Wtedy zaczął nas szantażować i wmawiać, że on to robił z myślą o nas.
-Pomóżmy sobie nawzajem – zaproponował – chcesz jego śmierci tak samo jak my.
Przez chwile zastanawiałam się, co powinnam odpowiedzieć. Nigdy nie ufałam obcym, taka po prostu jestem. W tym zawodzie nie można polegać na innych, trzeba znać swoje możliwości i wiedzieć, czy na coś cie stać czy nie. Wszystko zależało od tego, czy wierzysz w siebie. Jeśli nie, byłeś spalony. Owszem, czasem tęskniłam za normalnym życiem... W zasadzie nie pamiętałam dokładnie jak to jest, ale pamiętałam te najbardziej przyjemne momenty. Zazdrościłam mijanym parą, czy matką z dziećmi. W głębi serca pragnęłam tego Pragnęłam życia z dala od demonów, wampirów, wilkołaków. Z dala od tego wszystkiego, co „w prawdziwym świecie” jest wytworem wyobraźni.
-Zgoda – powiedziałam, wrzucając do torby bluzkę.
-Świetnie. Powinnaś dowiedzieć się czegoś w otoczeniu. Skontaktuj się z nijakim Bobbym Singerem.
-Singerem? To stary pijaczyna – mruknęłam.
-Może, ale jest doświadczony i ma ogromną wiedze. Na pewno ci pomoże. Nie wspominaj mu o nas. Nikt nie może wiedzieć, że anioły angażują się w tą sprawę.
-Bo? Co w tym dziwnego? – Zdziwiłam się.
-Demony są czujne i na pewno ta informacja do nich dotrze.
-Jak mam cie złapać?
-Pomódl się do mnie – spojrzałam na niego jak na idiotę, dosłownie. Jak to pomódl się? Z tego, co ja wiem modlimy się do Boga, do Jezusa, do Marii, ale do jakiegoś anioła?
-Rozumiem, że to taka forma wezwania? – Bąknęłam, próbując nie pokazać po sobie zdziwienia.
-Pojawie się, jak będziesz mnie potrzebować. Muszę iść, wzywają mnie.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, on po prostu zniknął. Opadłam na łóżko i zakryłam twarz dłoni. Brałam głębokie wdechy i próbowałam się uspokoić. Zrozumienie tej całej sytuacji było dla mnie nie lada wyzwaniem. Anioły? Mówiąc wprost, dotąd żaden łowca się z nimi nie spotkał, więc nie trudno się domyślić jak zareagowałam, kiedy Castiel oznajmił mi, że jest pierzastym. Po za tym, Zachariasz nie wzbudził mojego zaufania. Było w nim coś niepokojącego. Zamierzałam dowiedzieć się nie tylko tego, co planuje Abaddon z pozostałymi łowcami, ale czego chce Zachariasz. Tu już nawet nie chodziło o chęć zemsty, ale o prawdę, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie.


-Przepraszam – już przed 5 do moich drzwi zapukał właściciel motelu.
Zwlekłam się z łóżka i związałam włosy w kitkę. Narzuciłam na siebie koc i podeszłam do drzwi, uchylając je nieznacznie.
-Tak? – Spytałam zaspanym głosem.
-Dochodzi 5, a właśnie przyjechali państwo, którzy chcą się zatrzymać – powiedział.
-Zaraz zwolnię pokój – odparłam szybko i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Sięgnęłam po kremowy top i jeansowe rurki. Czym prędzej się ubrałam i powoli zaczęłam kończyć pakowanie swoich rzeczy. Na nogi naciągnęłam botki, a przed wyjściem rozczesałam jeszcze długie, jasne włosy i zerknęłam, czy aby na pewno wszystko zabrałam - nie chciałabym żeby w moim pokoju ktoś znalazł broń. Przez ramie przewiesiłam karmelową torebkę i wzięłam do ręki kurtkę, a także torbę sportową. Wyszłam z pokoju zamykając drzwi nogą. Przy recepcji dokonałam wypisu i wpłaciłam należność za ostatnią noc.
Mój samochód, czerwony Ford Escape z 2009, stał na podjeździe. Skąd go wzięłam? Cóż, gdybym powiedziała, że uczciwie na niego zarobiłam i tak nikt by mi nie uwierzył. Zwędziłam go i zabrałam do zaprzyjaźnionego mechanika, który go polakierował i zmienił blachy. Miałam słabość do krążowników szos, ponieważ mój ojciec jeździł starym mustangiem. Takie auta miały to coś - dusze i ukryte pod maską wspomnienia, jednak byłam tylko kobieta i ciągła naprawa tak starego wozu nie wchodzi w ogóle w grę.
Wrzuciłam rzeczy do bagażnika i zasiadłam za kierownicą. Uznałam, że zamiast dzwonić do Singera, pojadę do niego. Byłam niedaleko, a mężczyzna faktycznie mógł wiedzieć, co nieco. Wiele łowców dzieliło się z nim informacjami. Był jak wikipedia, znał odpowiedzieć na każde pytanie. Co prawda, często chodził pijany, a wtedy nic do niego nie docierało, ale teraz liczyłam na łut szczęścia. Wciąż się uczę i mimo iż poluje samodzielnie od trzech lat, to nadal mam wrażenie, że tak wiele przede mną. Teraz jestem tym bardziej dobita, zostałam kompletnie sama i pogubiłam się do reszty. Może faktycznie Bobby pomoże mi z Abaddonem?
Droga do Dakoty Południowej trwała kilka godzin, podczas których mijałam kompletne zadupia, chcąc w ten sposób zebrać myśli i mieć czas na przyswojenie do wiadomości faktu, iż muszę szukać w kimś wsparcia. No dobra, nie miałam takiego problemu z Noah, ale co innego przyjaciel, a obcy człowiek, którego przeszłość nie jest do końca jasna. Wiem tylko, że przyjaźnił się z Johnem Winchesterem, którego synowie często współpracują z Singerem. Są dobrzy, wiele o nich słyszałam i szczerze mówiąc, na miejscu demonów wolałabym nie spotkać ich na swojej drodze.
Dom mężczyzny był duży, z powodzeniem mógł pomieścić dwie rodziny i zaczęłam się nawet zastanawiać, co takiego kryje się we wnętrz. Plac, który go otaczał, zastawiony był starymi wozami, które Singer reperował – miał własny warsztat, znajdujący się tuż za budynkiem. Już na pierwszy rzut oka, widać było, że brakuje tu kobiecej ręki. Emulsja odpadała od ścian, belki zaczynały próchnieć, wszędzie walały się resztki samochodów, które nie udawało się mu naprawić. Dostrzegłam, że firanka w oknie delikatnie uniosła się, więc miałam przynajmniej pewność, że nie pocałuje klamki. Odchrząknęłam i wyszłam z wozu, ruszając wolnym krokiem przed siebie. Kątem oka zauważyłam liczne pułapki zastawione na demony. Zapewne postronne osoby nawet nie zwróciły uwagi na dziwne symbole, ale ja nie musiałam się specjalnie wysilać, aby rozpoznać pieczęcie i klucze Salomona.
 Weszłam na werandę i cicho zapukałam. Kiedy drzwi się uchyliły uderzył mnie zapach jajecznicy, ale też trotylu. Dopiero po chwili przeniosłam wzrok na łowcę, który był grubo po pięćdziesiątce. Nosił starą, wytartą bejsbolówkę i kraciastą koszulę. Siwiejące już broda oddawała jego surowy wręcz charakter. W dłoni trzymał szmatę, którą ocierał dłonie. Nie ma co, wykapany łowca, nikt nie mógłby go pomylić z urzędnikiem.
Przyjrzał mi się uważnie, a na jego skronie pogłębiła się lwia zmarszczka. Przez moment zastanawiałam się, od czego zacząć, ale w końcu to on się pierwszy odezwał;
-Genevieve Ross – powiedział przepuszczając mnie w progu.
-Tak – przytaknęłam. Nawet nie pytałam skąd zna moje imię. Przez tą całą sprawę z Collinsem znało mnie wiele osób, których ja nie koniecznie chciałabym kiedykolwiek poznać.
-Czego chcesz? Jak widzisz jestem zajęty – powiedział przechodząc do kuchni.
Podreptałam za nim, rozglądając się zaciekawiona tego, co można tu znaleźć. Tak. Czegoś takiego mogłam się po nim spodziewać. Wszędzie walały się książki i broń – mówiąc wprost, większości nawet na oczy nie widziałam. Spod dywanu nieśmiało wyłaniał się pentagram, a na ścianach wymalowane były symbole pochodzące z przeróżnych podań. Na blacie kuchennym znajdowało się parę telefonów, każdy podpisany i oznaczony. Puste butelki po piwach stały na niewielkim stoliku, a kolejna kraciasta koszula przewieszona była na oparciu krzesła. Płachta kurzu okryła niemal każdy zakątek salonu, który był poniekąd połączony z kuchnią. Martha Stewart miałaby tu co robić.
-Chciałam prosić o pomoc. Collins... w zasadzie Abaddon – gdy wymówiłam to imię, zerknął na mnie zaskoczony – dowiedziałam się o tym wczoraj – dodałam wyjaśniając, po czym kontynuowałam – Stworzył szkołę łowców, nie wiem co chciał osiągnąć, ale jestem pewna, że coś szykuje.
-Chcesz się dowiedzieć, co – powiedział.
-Tak. Widzisz, nie mam zamiaru darować mu tego, co zrobił nam wszystkim. Niestety zostałam sama, dlatego postanowiłam zgłosić się do ciebie – powiedziałam cicho.
-A twój przyjaciel? Pracowaliście razem – wzruszył ramionami.
-Wczoraj zmarł – odchrząknęłam gulę w gardle i usiadłam na wolnym krześle.
-Tak się składa, że słyszałem, co nieco o tym demonie. – Przyznał i odwrócił się w stronę kuchenki, aby zamieszać jajka na patelni - Wiem, że pozostali łowcy wciąż z nim są i razem polują.
-Ale dlaczego? Co on z tego ma? Dlaczego ich szkoli, przecież w każdej chwili mogą się od niego odwrócić.
-Najwyraźniej nie. Myślę, że on doskonale wie, co robi. Ma cel, do którego dąży za wszelką cenę. W waszym przypadku to wasi rodzice.
-Ale, dlaczego akurat my? I co to niby za cel? Co, chce się zabawić w kotka i myszkę? – Pytałam, choć i tak wiedziałam, że Singer nie może tego wiedzieć.
-Spróbuje się tego dowiedzieć. Ale niczego nie obiecuje, mam już swoje zobowiązanie, wobec rodziny.
Rodziny? Chyba ma na myśli Winchesterów, bo z tego co wiem, jego żona zmarła. A mówiąc dokładniej zabił ją. Została opętana, a on nie wiedział, co robić. Po tym zdarzeniu został łowcą. Jednym z najlepszych w otoczeniu, choć od alkoholu nie stronił. Z resztą, co się dziwić?
-Dziękuję...

~*~
Ankiety, jak to ankiety. Jednego dnia oddanych głosów 4, a drugiego 2...
Postanowiłam pisać to opowiadanie w pierwszej osobie, choć na pewno w trzeciej miałabym większe pole do popisu (nie skupiałabym się wyłącznie na postaci Gen). Jednak dobrze mi się pisze, wczuwając się w role, więc uznałam, że niczego nie zmienię :)
Mam nadzieje, że ten rozdział się Wam podoba :)

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 1 - To nasz obowiązek.





Zastanawialiście się kiedyś, jakie to uczucie, gdy przenikliwy, rozdzierający ból wypełnia każdą komórkę waszego ciała? Nie? I dobrze, bo to nic przyjemnego... Wierzcie mi na słowo.
Nie wiem, jakim cudem przeżyłam. Coś takiego przydarzyło mi się po raz pierwszy, i wtenczas byłam pewna, że ostatni. Fakt, to ja zawiniłam, bo przeliczyłam się i sądziłam, że poradzę sobie z wilkołakiem. I zapewne poradziłabym sobie, gdyby „wilczurem” nie okazał się być mój najlepszy przyjaciel - Noah. Nie potrafiłam się zamachnąć, ani oddać strzału. Stałam tak i się gapiłam, do chwili, gdy instynkt wziął nad nim górę. Zaatakował.
Nie wiedziałam, kiedy przeszedł przemianę. Nie wiedziałam czy mogłabym mu pomóc. Wiedziałam za to, że ból nie malał. Wbijał pazury w moje ciało, robiąc sobie ze mnie żywią piniatę. Warczał mi do ucha, co rusz podszczypując, jak gdyby bawił się swoją ofiarą przed posiłkiem. W końcu upadłam, a spod opadających powiek widziałam kałużkę krwi i olbrzymią plamę, która szpeciła moją białą bluzkę. Zakrztusiłam się posoką i osunęłam się na ziemię. Zginę z rąk przyjaciela, byłam tego tak pewna, jak jestem pewna botoksu w twarzy Kim Kardashian. Takiej śmierci nie mogłabym przewidzieć. Ryzyko w tej pracy jest oczywiste, ale to?! To jakiś żart był!
Przerażające warczenie wilkołaka ucichło, jak gdyby ktoś nagle wyłączył zasilanie w radiu. Zapanowała głucha cisza, a do moich uszu docierał tylko świst mojego oddechu. Drgałam z zimna, które było kolejną oznaką tego, że tracę siły. Gdy nade mną pojawił się tajemniczy brunet o błękitnych oczach myślałam, że zmysły płatają mi figle, a mężczyzna zniknie tak szybko, jak szybko się pojawił. Jednak, kiedy przyłożył dłoń do mojego brzucha, a oślepiające błękitne światło zaczęło razić mnie w oczy, poczułam silne pieczenie i coś, co przypominało nieprzyjemne mrowienie. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji i szczerze mówiąc, wtedy byłam pewna, że czeka mnie rychła śmierć, co w zasadzie nie jest czymś strasznym mając na uwagę perspektywę takiego życia, jakie wiodłam dotychczas.
Po chwili cały ból minął. Czułam się osłabiona, ale bez problemu mogłam zaczerpnąć powietrza i wesprzeć się na łokciach, co bez wahania zrobiłam. Zerknęłam na mężczyznę. Nic nie mówił, tylko klękał obok i wpatrywał się we mnie. Odchrząknęłam zdumiona i przeniosłam wzrok na swój brzuch. Nie było żadnej rany. Nic. Otworzyłam szerzej oczy i odsunęłam się od bruneta. Nie wiedziałam, kim był i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
-Nazywam się Castiel – powiedział w końcu i wstał, a jego beżowy prochowiec zaszeleścił na wietrze.
-Kim jesteś? – Warknęłam, zrywając się na równe nogi, – Czego chcesz?
-Jestem żołnierzem Pana – odparł, jak gdyby nigdy nic.
-Że, kim proszę? – Wykrztusiłam nie mając pojęcia, o czym bredzi.
-Aniołem – powiedział bez ogródek, na co ja wybuchłam gromkim śmiechem. – Pomogłem ci, bo mamy wobec ciebie plany, a ten wilkołak mógł wszystko zaprzepaścić.
-Przestań się zgrywać – śmiałam się dalej, ale już po sekundzie uświadomiłam sobie, jak skończył Noah. Zamilkłam i przeniosłam wzrok na leżące nieopodal, nagie ciało chłopaka. Do oczu napłynęły mi łzy. Posłałam mordercze spojrzenie rzekomemu aniołowi i podeszłam do przyjaciela. Jeszcze żył. Kiedy się pochyliłam, uśmiechnął się przepraszająco, a potem... Odszedł.
-Zabiłeś go – powiedziałam przez zaciśnięte gardło.
-W twojej obronie, Genevieve – ton jego głosu był tak spokojny, tak bardzo pozbawiony emocji, że zaczynałam powątpiewać w jego prawdziwość.
-Anioły podobno są dobre...
-Przede wszystkim jesteśmy żołnierzami.
-Czego chcesz? Nie mam czasu – odwróciłam się i ukradkiem otarłam łzy.
-Musisz gdzieś ze mną pójść.
Nim się zgodziłam dotknął mojego czoła i rozpłynęliśmy się w powietrzu. Chwile potem stałam w białej sali i miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Materializacja może i była przydatna, ale jeśli skrzydlaty to powtórzy, to jak Boga kocham, zrobię mu krzywdę.
-Gdzie jesteśmy? – Spytałam, rozglądając się nerwowo.
-Nie możesz wiedzieć, co to miejsce – odparł wymijająco – musisz z kimś porozmawiać.
-Z kim? – Ściągnęłam brwi i przyjrzałam się mu.
-Z moim... Szefem.
-Bogiem?! – Niemal krzyknęłam z wrażenia.
-Ojca nikt dotąd nie zobaczył, chodzi o Zachariasza, – kiedy to powiedział w pomieszczeniu pojawił się siwiejący i zarazem łysiejący mężczyzna, którego twarz zdradzała tylko jedno. Jestem dupkiem i nie podskakuj mi – tak bym to interpretowała.
-Miło mi cie poznać, Gen – powiedział z wrednym uśmiechem na ustach.
Wiedziałam, że coś się święci. Miałam złe przeczucia i nie zmieniał tego fakt, że jestem otoczona przez anioły.
-Czego ode mnie chcecie? Jestem zajęta, przerwaliście mi – odparłam, próbując grać silną, choć nie mogłam ukryć drżenia głosu. Ten dzień to koszmar począwszy od zdradzeniu tożsamości wilkołaka, kończąc na spotkaniu Aniołów, którzy bynajmniej nie kojarzyli mi się ze słodkimi figurkami.
-Wątpię – machnął lekceważąco dłonią i zerknął na Castiela.
-Czekałem na ciebie – odpowiedział na nieme pytanie.
-Bardzo dobrze. Genevieve, jak wiesz nie jesteś tu na spotkaniu towarzyskim. Mamy do ciebie sprawę i będzie lepiej, jeśli od razu powiesz „tak”. To ułatwi nam wszystkim sprawę.
-Nie podpisuje umów bez czytania – wypaliłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-I to się ceni – zaśmiał się sztucznie.
-Demony cie szukają – odezwał się w końcu Castiel.
-Collins ich nasłał? – Szepnęłam cicho, na co brunet kiwnął głową.
-W zasadzie wabi się Abaddon* - Zachariasz poprawił błękitną koszulę i usiadł na krześle, które stało przy dużym dębowym stole.
Pomieszczenie było naprawdę ogromne. Dla większości osób taki metraż, to całe ich mieszkanie. Tu, znalazło się zaledwie kilka przedmiotów, jak duża skórzana sofa, wspomniany wcześniej stół czy kredens, na którym ułożone były sterty starych książek. Białe panele współgrały z białymi meblami, ale kontrastu dodawały bordowe firany zawieszone przy dużych kwaterowych oknach.
-Naraziłaś się mu, a my, jako niebiańskie istoty musimy cie strzec – mówił, a ja nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, że Zachariasz to niezłe ziółko.
-Potrafię o siebie zadbać. Do tej pory udawało mi się go unikać – odparłam hardo.
-Widzisz, Abaddon jest potężny. Wiemy, co robił takim jak ty. Zlasował wam mózgi, a my chcemy wiedzieć, dlaczego.
-Po pierwsze nikt mi nie zlasował mózgu, takie teksty to do swoich kumpli – fuknęłam bez namysłu – a po drugie, mam gdzieś, co wy chcecie. Przez te wszystkie lata pozwalaliście mu bawić się nami. Zrobił sobie z nas swoich towarzyszy. Mieliśmy polować, ale zapomniał wspomnieć, ze sam jest demonem. Pozwoliliście mu na to, więc dlaczego miałabym wierzyć, że jesteście warci mojego zaufania. 
-To dla twojego dobra. Twojego i pozostałych – wtrącił brunet, stojący tuż obok mnie.
-Chce wrócić do motelu – wbiłam wzrok w swoje stopy i nie reagowałam na żadne słowa Zachariasza, który wciąż się produkował. Nie ufałam mu. Ja nawet nie wiedziałam czy oni naprawdę są aniołami. Owszem, wierzyłam w nie. Ale było to raczej związane z potrzebą wiary w dobro. A z kolei ta dwójka zdawała się odbiegać od norm, które narzucał nam kościół.
Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy moi rodzice zmarli. Miałam dziesięć lat. Pamiętam tamten dzień bardzo dobrze. Rano mama zrobiła mi śniadanie, potem ojciec zawiózł do szkoły. Po zajęciach wróciłam szkolnym autobusem. Cisza, która zastała mnie w domu była przenikliwa i przerażająca jednocześnie. Przeczuwałam, że coś się stało. Nawet Hektor, mój pies, nie przybiegł na powitanie. Kiedy przeszłam do salonu oniemiałam i wpadłam w panikę.
 Mama i tata leżeli martwi w salonie. Byłam śmiertelnie przerażona i nic nie rozumiałam. Wtedy w moim domu pojawił się Collins i zabrał mnie twierdząc, że jest przyjacielem rodziny. Kiedy do niego trafiłam, było tam już kilkoro dzieci w moim wieku. Każde z nas zostało same, więc Collins stał się naszym opiekunem. Nie mogę mu zarzucić braku troski - nie był ojcem roku, ale zawsze nas strzegł. Teraz poniekąd wiem, co nim kierowało, jednakże wtedy wydawał się być po prostu zastępczym tatą.
Każdego dnia pokazywał nam jak się bronić. Kazał nam ćwiczyć za domem sztuki walki i posługiwanie się bronią. Nie mogliśmy się mu sprzeciwić, bo za to groziły surowe kary. Byliśmy posłuszni, a on wmawiał nam, że naszych rodziców zabiły demony i robi to, bo chce nam pomóc ich pomścić. Tak. Uczył dzieci życia chęcią zemsty. Dla wielu ta chęć stała się gwoździem do trumny. Kiedy ukończyłam dziewiętnaście lat i poznałam prawdę, wszystko się zmieniło. Zapewne nie sądził, że się od niego odwrócę - byłam jego ulubienicą, co wielu miało mi za złe. Zrobiłam dokładnie to, czego mnie uczył. Odeszłam, a razem ze mną odszedł Noah. Resztę unicestwiał, bo kiełkowało w nich zwątpienie, choć to ja jestem wszystkiemu winna. Ja jestem zdrajczynią. To na mnie poluje i mojej śmierci pragnie. Tylko nieliczni - ci najbardziej naiwni, którzy ufali mu całym sercem – zostali z nim i wykonują jego polecenia.
-Zabiorę cię stąd – Castiel otrząsnął mnie z zamyśleń i dotknął mojego czoła. Już po sekundzie pojawiliśmy się w pokoju, który wynajęłam na czas rozwiązania sprawy. Przypomniałam sobie o przyjacielu i niechętnie na myśl przyszło mi pytanie, gdzie spalić jego ciało? Był łowcą i taki pogrzeb mu się należał.
-Przepraszam za twojego przyjaciela – brunet odwrócił się i już zamierzał zniknął, gdy go zatrzymałam.
-Wciąż nie rozumiem, dlaczego to robicie?
-Zachariasz powiedział. To nasz obowiązek.
-A gdzie byliście, jak zabijał naszych rodziców? – Warknęłam rozżalona.
-Nie możemy ingerować w przeznaczenie, Genevieve.
-Nie wierze w przeznaczenie – szepnęłam.
Do tej pory nie wiem, dlaczego Abaddon nas przygarnął. Stworzył nam dom. Stworzył szkołę. Stworzył imitację azylu. Jednak był demonem. Nie miałam z nimi wiele styczności, ale jednego byłam absolutnie pewna. Każde ich działanie było ukierunkowane na konkretny cel i ja chciałam go poznać. Chciałam zrozumieć, po co się w to bawił i co do tego wszystkie mają anioły. Minęły dwa lata, a ja nadal szukam odpowiedzi. Czasem brakuje mi wiary, ale wtedy przypominam sobie o tym, że to właśnie on zamordował naszych rodziców. On był potworem i bez względu na to ile mu zawdzięczam, zamierzam doprowadzić do jego końca.



*Wiem, Abaddon już pojawił się w jednym z moich opowiadań o SPN, ale uznałam, że jest odpowiednim demonem.

~*~
Trzy pierwsze rozdziały mam napisane. Pisałam je w pierwszej osobie, ale jeśli ankieta wskaże, żebym pisała w trzeciej, to od czwartego rozdziału styl się nieco zmieni :)


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Prolog




W zasadzie nie pamiętam już normalnego życia. Z moimi dziesiątymi urodzinami, wszystko legło w gruzach, a dla mnie „normalne życie” nabrało zupełnie innego sensu. Normalne, bowiem, oznaczało treningi, polowania, częste wyjazdy i powroty do domu, który nigdy nie był moim prawdziwym azylem.

Rodzice zmarli dzień po moim przyjęciu urodzinowym. Od samego początku wiedziałam jak do tego doszło i właśnie, dlatego stałam się tym, kim jestem teraz. Collins przygarnął mnie, podobnie jak kilkoro dzieciaków w moim wieku. Stworzył nam imitację domu. Nazywaliśmy go ojcem, a on nas szkolił. Przekazał nam całą swoją wiedzę, a przynajmniej tą część, która była dla niego bezpieczna. Z biegiem lat rozumieliśmy więcej, byliśmy coraz lepiej wyszkoleni, a nasz przybrany ojciec sprowadzał do domu kolejnych podopiecznych.

Z ukończeniem dziewiętnastu lat zyskałam więcej przywilejów. Miałam prawo szkolić młodszych od siebie łowców, a przede wszystkim mogłam samodzielnie polować. Właśnie wtedy zaczynałam odkrywać mroczny sekret naszego opiekuna. Dotąd, nigdy nie miałam styczności z demonami. Zapytacie, jak to możliwe? Cóż, gdy w pobliżu napatoczył się czarnooki, zajmował się nim sam Collins, zaś my nie mieliśmy prawa zbliżać się do demonów i tego się trzymałam. Ale gdy w końcu zaczęłam polować samotnie, spotykałam innych łowców. Poznawałam ich sekrety, dzielili się ze mną doświadczeniem. Zaczęłam zagłębiać się w nieznanej mi dotąd literaturze. Odkryłam, kim jest Collins. Miałam nadzieje, że moi przybrani bracia i siostry odejdą ze mną, w końcu nie zamierzałam być podporządkowaną demonowi. Lecz gdy zaczął się domyślać wszystkiego, moi bliscy ginęli. Jeden po drugim, w niewyjaśnionych okolicznościach. A ja, zwyczajnie uciekłam...

Tak zaczęła się moja historia. 

 ~*~
No i jednak jest prolog wcześniej niż planowałam :)
Mam nadzieje, że się podoba. 
Dodałam też ankietę, proszę odpowiedzcie na nią :)
Pozdrawiam :