poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 7 - Elita.




Możecie być ze mnie dumne!! Doczekałyście się 6 stron! :D

~*~

Starsza kobieta w okularach podała mi kilka książek. Nie mogłam się nadziwić, że w dzisiejszych czasach funkcjonuje jeszcze klasyczna biblioteka. Sprawy miałyby się inaczej, gdybym mogła sprawdzić wszystko elektronicznie. Nie uśmiechało mi się ślęczenie kilka godzin nad książkami. Pocieszał mnie jedynie fakt, że doskonale wiedziałam, co szukać. Musiałam sprawdzić czy w ostatnich latach zdarzały się podobne zbrodnie.
W tej części miasta dochodziło do wielu morderstw. Ludzie zawsze uważali, że winni są temu psychopaci, ale tak naprawdę to miejsce roiło się od istot nie z tego świata. Większość z nich nigdy nie została złapana, więc istniało wielkie prawdopodobieństwo, że to któraś z tych kreatur stoi za zabójstwami prostytutek. Liczyłam na to, że szybko uda mi się wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Odnalazłam stare kroniki, gdzie dokładnie opisano wszystkie zbrodnie na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Zaciekawiło mnie kilka, które do złudzenia przypominały te, z którymi mamy do czynienia. W roku 1925 zabito tu trójkę kobiet, wszystkie były pozbawione macic. Sprawca zadźgał je i oszpecił. Historia powtórzyła się w 1950 roku, wtedy również ofiarami padły prostytutki. Morderstwa zdarzały się najczęściej w odludnej części miasta, w zaułkach w pobliżu barów.
Zerknęłam na zdjęcie, które było dodatkiem do prasy w 50’. Coś zaczęło mi świtać, choć jeszcze nie byłam pewna, moich przypuszczeń. Na czarnobiałej fotografii znajdowała się grupa ludzi, gapiów, którzy otoczyli policję. Jednym z nich był wysoki mężczyzna ubrany w koszulę w pasy i dość szerokie spodnie. Niesamowicie przypominał barmana z Florence. Poprosiłam bibliotekarkę o akty zgonów z okresu od 1968 do 2009. Mężczyzna z fotografii zmarł dziesięć lat po zrobieniu zdjęcia. Więc niestety znów zostałam z niczym... Pozornie.  

Po dwóch godzinach, podeszła do mnie kobieta i oznajmiła, że zamykają. Nawet mi ulżyło, literki powoli zaczęły mi się mieszać i miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a stracę wzrok. Podziękowałam jej i wyszłam, ale nim wróciłam do motelu postanowiłam sprawdzić tego barmana. Podobieństwo między nim, a mężczyzną ze zdjęcia nie dawało mi spokoju. Pchnęłam drzwi lokalu i zachłysnęłam się smrodem. Dym papierosowy był jeszcze bardziej wyczuwalny niż poprzednim razem. Każde miejsce było zajęte, najczęściej przez pijaków albo mówiąc wprost prostytutki, które wypatrywały nowych klientów. Skrzywiłam się, nigdy nie pojmowałam jak można sprzedać się za kasę. Podeszłam do boru, tym razem nie było chłopaka, którego szukałam a młoda dziewczyna.
-Szukam tego barmana, który był tu do południa – powiedziałam, wyjmując legitymację.
-Wyszedł dwie godziny temu – odparła.
-A czy zachowywał się jakoś dziwnie?
-On z reguły jest dziwny – zaśmiała się – gapi się na te szmaty i nic do niego nie dociera.
-Gdzie mieszka?
-Nie wiem – wzruszyła ramionami.
-Dziękuję.
Ruszyłam do motelu, aby pochwalić się swoimi przypuszczeniami. Nie podobał mi się ten chłopak i intuicja podpowiadała mi, abym mu się lepiej przyjrzała. W pewnym momencie poczułam silne uderzenie. Upadłam na kolana i chciałam się podnieść, ale coś ciężkiego skutecznie mi to uniemożliwiała. Czułam silne dłonie, zaciśnięte na mojej szyi. Głowę odchylał mi do tyłu i mruczał coś niezrozumiale. Szarpnęłam się, ale napastnik nie śmiał mnie puścić. Dłonią sięgnął pod moją spódniczkę, a tego było już za wiele.
-Łapy precz! – Warknęłam, wyrywając mu się i odwracając na plecy.
Zamarłam widząc oszpeconą twarz mężczyzny. Jego usta były, co prawda zakryte bandaną, ale dostrzegałam blizny, które wiły się aż do skroni. Znów mną szarpnął, ale dzięki temu nieco się otrząsnęłam. Sięgnęłam po broń i strzeliłam kilka razy. Rozpłynął się, aby po chwili znów nade mną zawisnąć. Nie reagował na srebrne kule, więc można było zawężyć jego identyfikację o kilkaset istot. Nie miałam nic pod ręką, więc wciąż zawzięcie strzelałam. W końcu coś rozbłysło. Odruchowo przymknęłam powieki, a kiedy znów otworzyłam oczy, a obraz się wyostrzył, zobaczyłam Castiela. Wyciągnął do mnie dłoń, którą bez wahania chwyciłam.
-Czy ja wyglądam na dziwkę? – Mruknęłam.
-Na, kogo?
-Nie ważne, dzięki – rzuciłam, wywracając teatralnie oczami.
-Zachariasz pyta jak ci idzie – powiedział, dorównując mi kroku.
-Zależy, o czym mowa – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego – Na pewno łowcy z Minnesoty są w mieście i polują na to co my, to tylko kwestia czasu.
-Jak myślisz, wiedzą już, kto nim kieruje?
-Kieruje? Sugerujesz, że barman umyślnie wezwał ducha Kuby Rozpruwacza?
-Myślałem, że sama już na to wpadłaś.
-Ja raczej sądziłam, że on nim jest... Tak jakby.
-Uważaj na siebie. Ten barman już wie o tobie, dlatego nasłał na ciebie ducha.
-Pięknie – westchnęłam – wracam do motelu, może chłopcy czegoś się dowiedzieli.
-Miej też oko na Sama – powiedział przelotnie.
-Sama? O czym znowu nie wiem – stanęłam i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
-Nie jest do końca czysty – odparł.
-Co to znaczy?
-Pewnie dowiesz się w swoim czasie.
Wiedziałam, że z niego nic nie wyciągnę. Zacisnęłam usta w wąską linię i ruszyłam przed siebie. Przynajmniej wiedziałam już, z czym mamy do czynienia. Pytanie tylko, jakiego zaklęcia użył barman, żeby „ożywić” Kubę. Musiało być potężne, bowiem może nim sterować. Jestem też pewna jednego, albo jest tak dobry w tym, co robi, albo to totalny idiota, który nawet nie ma pojęcia, w co się wpakował... Stawiałam na to drugie.
Kiedy wróciłam do motelu Dean szperał w dzienniku ojca, Sam przeglądał Internet i oboje nie zwracali na siebie uwagę. Sytuacja była napięta i łowcy raczej nie chcieli „o tym czymś” ze sobą rozmawiać. Nie ukrywam, byłam ciekawa i to bardzo, ale musiałam znaleźć dzieciaki z drugiej szkoły i teraz tylko to się liczyło.
-Pominę szczegół, że Kuba wziął mnie za dziwkę – odezwałam się, krzywiąc się przy okazji – Wiesz za to, kto nim steruje...
-Barman – rzucił Dean, uśmiechając się przebiegle.
-Skąd wiedziałeś?
-Był obecny na miejscach zbrodni – wyjaśnił młodszy Winchester - Musiał użyć mocnego zaklęcia.
-I to mnie martwi – przytaknęłam.

Sam włamał się do centralnej bazy danych, gdzie bez trudu odnalazł interesującego nas barmana. Brian O’donell mieszkał niedaleko baru i od trzech lat leczy się psychiatrycznie. Najwyraźniej leczenie nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Zastanawiające jest jednak to, skąd ktoś taki miał dostęp do ksiąg z zaklęciami, bo dostęp musiał mieć. Zaklęcia ożywiające, tak samo jak przywołujące są groźne i zahaczają o czarną magię. Istoty, którym przerywa się „wieczny odpoczynek” bywają niezwykle bezduszne wobec osób, które się tego dopuszczają.
Dom Briana był niewielki, mógł mieć może z siedemdziesiąt metrów kwadratowych. Przypominał kawalerkę, z tą różnica, że znalazło się też miejsce na garaż. Widać, że brakowało tu kobiecej ręki; elewacja odpadała, drewniany ganek uginał się przy każdym kroku, a zwiędłe kwiaty jak nic dodawały mu uroku. Mężczyźni szli przodem, a ja nieco się wlekłam, rozglądając się po okolicy. Moją uwagę przykuł ciemny, dość duży samochód zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Nikogo w środku nie było, dostrzegłam za to niewielki wisior zawieszony na lusterku, który kształtem przypominał pentagram.
Przyspieszyłam i dołączyłam do chłopaków. Drzwi były otwarte, pchnęli je i usłyszeliśmy przepychankę, a potem strzał. Cała nasza trójka automatycznie wyjęła broń i odbezpieczyła ją. Kiedy wpadliśmy do salonu pierwsze, co zobaczyliśmy to czwórkę nastolatków. Jeden z nich trzymał na muszce – zapewne – Briana, pozostali celowali w nas. Wyraz twarzy Deana wskazywał na to, że nie zamierza skapitulować. Uniósł nieco głowę, ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się lwia zmarszczka. Zrobił krok do przodu, a nastolatek, który przed nim stał nawet nie zdążył zareagować. Winchester w mgnieniu oka odebrał mu broń i pozbawił ją amunicji.
Pozostała trójka w kompletnym zdumieniu gapiła się to na nas to na Briana. Zastanawiałam się, czy są to dzieciaki ze szkoły, czy ci, którzy odeszli. Miałam nadzieje, że w grę wchodzi to drugie rozwiązanie, bowiem jeśli są to uczniowie Abaddona, to gdzieś w okolicy są też demony.
-Pomóżcie mi – jąkał się Briana – oni chcą mnie zabić!
-Bo jesteś mordercą – warknęła drobna brunetka.
-On nie jest mordercą – odezwałam się – on jest po prostu idiotą.
-Nie wtrącaj się blondi – burknął kurduplowaty rudzielec.
-Nazwij mnie jeszcze raz blondi, a jak Boga kocham, wybije ci te śliczne białe, dziecinne ząbki – rzuciłam.
-Odłóżcie broń – teraz to Sam postanowił się wtrącić.
-Bo co?
-Bo na razie ładnie prosimy – Dean podszedł bliżej Briana – Gadaj, jakiego zaklęcia użyłeś.
-Nie wiem, o czym mówisz! Zatrzymajcie ich, to jacyś psychopaci – jojczył.
-Cofnij się – brunetka wetknęła broń między łopatki szatyna.
-Najwyraźniej ktoś musi przeczyścić uszy – Dean odwrócił się gwałtownie i chwycił dziewczynę za nadgarstki.
-Dość tej zabawy, dawać te pukawki – pozostała dwójka grzecznie oddała pistolety. Nie podobało im się to, ale nie mogli nic zrobić.
-Nie wiem czy wiesz, co zrobiłeś, Brian – powiedziałam, – ale cie uświadomię. Ożywiłeś w jakiś sposób Kubę Rozpruwacza, takie zaklęcia zawsze działają w dwie strony. Jeśli go nie zabijemy, to wróci i zrobi z ciebie miazgę.
-Tam – po namyśle wskazał półkę, na której leżała wytargana z jakiejś książki strona.
-Dlaczego wcinacie się w naszą robotę – wysoki brunet, zerknął na mnie pytająco. Nie odpowiedziałam tylko pokręciłam głową i wywróciłam teatralnie oczami. Podeszłam do półki i wzięłam do ręki kartkę.
-Dzięki za pomoc, ale sobie poradzimy – trajkotała brunetka.
-Możesz się zamknąć – wycedziłam.
-Nie chce wam przeszkadzać, ale... – Jeden z nastolatków zrobił ogromne oczy i cofnął się do tyłu, omal nie wpadając na Deana.
Automatycznie spojrzeliśmy w kierunku, w którym patrzył. W progu stał nie, kto inny jak Kuba, który gapił się w nas wielkimi, czarnymi oczyma. Tym razem jego twarz nie była zakryta i wyraźnie mogłam dostrzec głębokie cięcia na jego ustach. Ubrany w charakterystyczny strój noszony w dziewiętnastym wieku sprawiał wrażenie postaci wyrwanej z kontekstu. Warczał wlepiając we mnie ślepia. Zapewne nie zamierzał odpuścić i dokończyć dzieła, które przerwał Castiel. Zniknął, aby po chwili pojawić się za mną. Ranił mnie brzytwą i przycisnął mnie do ściany. Seria strzałów rozległa się w pomieszczeniu. Zarówno Winchesterowie jak i nastolatkowe oddawali strzały, w nadziei, że Rozpruwacz mnie puści.
Dean w końcu zmienił naboje na solne i dopiero to zdołało nieco rozproszyć napastnika. Upadłam na kolana ciężko dysząc. Szybko obok mnie pojawił się Sam, a pozostali stanęli przede mną i rozglądali się nerwowo, oczekując pojawienia się ducha.
-Jak go zabić? – Spytała zestresowana dziewczyna.
-Gdzie to cholerne zaklęcie? – Młodszy Winchester pomógł mi wstać.
Kartka leżała pod nogami Briana, który był tak sparaliżowany strachem, że nie potrafił się nawet ruszyć. Dean podał mi świstek papieru i zerkał mi przez ramie, próbując rozszyfrować zapisane znaki.
-Muszą tu być jakieś wskazówki, – kiedy to powiedział Kuba pojawił się za nim i cisnął dłoń w jego ciało. Widzieliśmy, jak „wierci” łapą w klatce piersiowej chłopaka. Na twarzy Winchestera widać było rozdzierający ból. Nie mogłam na to patrzeć. Nastolatki zaczęli panikować, najwyraźniej Abaddon nie zdążył ich jeszcze wszystkiego nauczyć. Nie wiedzieli jak się zachować. Mieli czysto teoretyczną wiedze i zapewne większość z nich niedawno zaczęło polować. Sam obkładał Kubę, próbując odwrócić jego uwagę od Deana. Nie wiele to dawało, dlatego chwycił żeliwny pręt i poddusił Rozpruwacza. Dopiero wtedy odpuścił i szatyn chwycił się za żebra łykając powietrze.
-Dean nic ci nie jest? – Spytał młodszy z braci.
-Czuje się jak po kolejce górskiej – burknął chłopak.
-Zróbcie coś, zaraz nas wybije – rzucił rudzielec.
-On jest zdeterminowany – zauważyłam.
-Ja nie wiedziałem, nie wiedziałem – Brian chwycił się za głowę i pochylił – Przepraszam.
-Teraz przepraszasz! A te wszystkie dziewczyny zginęły, bo co? Bo nie byłeś dla nich za dobry? – Odparł rudzielec.
-To jakaś forma ducha – Sam próbował coś wymyślić, ale z posiadanych informacji nie wiele mógł wywnioskować.
-Trzeba spalić kości! – Najwyraźniej brunetka nie była tą najbystrzejszą, a mówią, że to blondynki są głupie.
-Jak chcesz to zrobić? Jego kości są w Anglii, jak się tam teleportujesz, to może ci się uda – odparłam wściekła jak osa. Zaczynałam się naprawdę niepokoić, a głupawe pomysły dzieciaków, które nie miały pojęcia o tym, co robią zaczynały mnie irytować.
-Może ma coś, co do niego należało? To na pewno zwiększyłoby siłę zaklęcia – podsunął Sam.
-Mam list, jeden z tych, które napisał – powiedział barman.
-Świetnie, spalmy go.
-Jest w sypialni pod deską podłogową.
-Sam, idź do kuchni i zbierz tyle soli ile się da. – Polecił starszy Winchester.
-My mamy worek soli – rzucił rudzielec grzebiąc w tobie – wystarczy.
-Powinno.
Sam zaczął otaczać nas okręgiem solnym, który miał zatrzymać ducha. Sól ma symbolizować czystość, nieśmiertelność i ochronę przeciw obcym wpływom. W Polsce sól często wykorzystywana była, jako ochrona nieochrzczonego dziecka przed wpływem szatana. To nic dziwnego, że duchy zwyczajnie jej się boją. Ludzie, którym pomagamy zazwyczaj bagatelizują tą przyprawę, ale nam łowcą wielokrotnie ocaliła życie.
-Nie ruszać się stąd – Dean wskazał okrąg, a sam wyszedł. Postanowiłam mu pomóc, w końcu im szybciej znajdziemy list, tym szybciej będzie po Kubie, który najpewniej niebawem znów nas odwiedzi.
-Tacy jak on powinni być przymusowo zamykani w psychiatryku – odezwał się szatyn, próbując podważyć jedną z luźniejszych desek podłogowych.
-Mowa o Brianie rozumiem – pokiwałam głową.
-Wezwał ducha, przez niego zginęło kilka kobiet i teraz, co? Ten palant nawet nie kuma, co zrobił – wyrwał deskę i wsunął dłoń pod podłogę.
-Masz?
-Ta, coś tam jest.
-Najczęściej nie wiedzą jak się kończą takie zabawy, nie wiem tylko, dlaczego w ogóle go wezwał. Co czuł się gorszy od ich klientów?
Winchester odwrócił się w moją stronę i nawet nie musiał nic mówić. Gwałtownie schyliłam się i brzytwa przecięła powietrze. Rozpruwacz stał teraz nad Deanem, który próbował wyjąć dłoń. Widziałam jak duch uśmiecha się szyderczo i pochyla nad chłopakiem. Próbowałam coś wymyśleć, ale ten pokój był wręcz sterylny nie było żadnego żelaza, które mogłoby mi pomóc. Klęłam w duchy na swoją głupotę, jak mogłam zapomnieć broni z nabojami solnymi?!
Dean w ostatniej chwili wyjął dłoń i rzucił skrawek papieru w moją stronę. Duch chwycił go za koszulę i docisnął do podłogi. Ostrze brzytwy przecinało jego policzek i nawet siarczyste uderzenia nie pomagały Deanowi wyzwolić się z uścisku Kuby. Wypadłam z sypialni jak oparzona. Kuchnia była zaraz, obok więc zapaliłam palnik w kuchence i podpaliłam list. Wróciłam pomóc Deanowi. Rozpruwacz szamotał się i wył, a jego ciało zdawało się płonąć. Winchester przyglądał się temu z drugiego końca sypialni. Podbiegłam do niego i upadłam na kolana.
-Nic ci nie jest? – Spytałam, dotykając ranionego policzka.
-Chyba jednak zabije tego Briana – wychrypiał.
Kuba upadł na podłogę i w mgnieniu oka spłonął. Odetchnęłam z ulgą i podałam szatynowi dłoń, pomagając szatynowi wstać.
-Dlaczego to zawsze ja obrywam? – Mruknął.
-Spójrz na to z drugiej strony, gdybyśmy się nie pojawili to te gówniarze byliby martwi w kilka sekund – odparłam.
-Marne pocieszenie.
Wróciliśmy do salonu. Sam widząc Deana domyślił się, że już po wszystkim. Podszedł do brata i przyjrzał mu się uważnie. Ich więź była zaskakująca. Znałam wiele rodzeństw i żadne nie było tak ze sobą blisko. Zazwyczaj na porządku dziennym były kłótnie, ale w przypadku Winchesterów mogłam śmiało powiedzieć, że zazdrościłam im tego i żałowałam, że jestem jedynaczką.
-Nic mi nie będzie – mruknął wymijając go i rzucając mordercze spojrzenie Brianowi.
-Nie wiedziałem – powtórzył barman.
Widziałam jak Dean zaciska szczękę. Na końcu języka miał stek bluźnierstw, ale w końcu się powstrzymał.
-Dobra, a teraz sobie porozmawiamy – zwróciłam się do nastolatków – jesteście z Abaddonem?
-Nie, uciekliśmy – powiedział rudzielec.
-Świetnie. Pewnie wiecie, co knuje?
-A ty niby, kim jesteś? – Warknęła brunetka.
-Geneviev Ross, i z łaski swojej grzeczniej, właśnie pomogliśmy wam zabić ducha, z którym sami nie dalibyście sobie rady.
-Ross? To o tobie pieprzył ten sukinsyn – pokiwała głową.
-Mówił, co? – Rzucił Sam.
-Że ją znajdzie i zarżnie za to, co zrobiła.
-Zdrada jest dla niego równoznaczna z karą śmierci – wyjaśniłam.
 -Dlaczego stworzył szkoły dla łowców?
-Wy byliście elitami, z jakiś szczególnych względów. Dla nas miał inne plany.
-Jakie plany? – Spytał wyraźnie zaintrygowany Dean.
-Nie zdążyliśmy się tego dowiedzieć, musieliśmy uciekać – wtrącił blondyn, który do tej pory się nie odezwał.
-Co rozumiesz przez elity? – Samuel ściągnął brwi i przyjrzał się chłopakowi.
-Wiem tylko, że demony nie miały prawa się do nich zbliżać. Kilkoro próbowało i kiepsko to się dla nich skończyło.
-Wy cały czas wiedzieliście o demonach? – Zdziwiłam się.
-Wmawiał nam, że są „wyleczone” i pomagają nam się zaklimatyzować w nowej sytuacji.
-Jak można być tak naiwnym – wywróciłam teatralnie oczami.
-Ufaliśmy mu, po za tym nie traktował nas źle. Każde z nas miało własnego opiekuna. – Odparła nieco zmieszana dziewczyna.
-Dlaczego zostaliście w Minnesocie? Jak was znajdzie, to nie będzie się dla niego nic liczyło, wiecie o tym, prawda? – Mówił Sam.
-Ta, ale musimy mieć go na oku. Z pozostałymi chcemy go załatwić i zbieramy informacje.
-Coś kiepsko wam idzie – zauważyłam z przekąsem.
-Jest nas niewielu, a pozostali wciąż są pilnowani.
-Słyszeliśmy o tym – potwierdził Dean, po czym dodał – Powinniśmy się wynosić.
-Dzięki za pomoc – odezwał się barman.
-Zapamiętaj. Jak to się powtórzy to zapolujemy, ale na ciebie – odparł szatyn z mrożącym krew w żyłach wyrazem twarzy. Nie żartował.
Wróciliśmy do motelu. Nic więcej nie mogliśmy wyciągnąć z nastolatków - byli kiepskimi donosicielami. Niemniej zastanawiało mnie to, co powiedzieli o elitach. Dlaczego byliśmy tacy wyjątkowi? Co było w nas niezwykłego? A może chodziło o naszych rodziców? Miałam nadzieje, poznać prawdę, albo przynajmniej dowiedzieć się, o co chodzi Abaddonowi, tymczasem pojawiło się jeszcze więcej pytań...
Dean postanowił przejść się do knajpy – zgłodniał i uznał, że przyniesie nam chińszczyznę. Nie protestowałam, mi też zaczęło ssać w żołądku. Usiadłam przy laptopie i zaczęłam szperać w Internecie. Miałam nadzieje natknąć się na wzmianki, które mogłyby wskazywać na obecność demonów z rozdroży. Chodziło głównie o przypadki wielkiej wygranej przez osobę klepiącą biedę, bądź cudowne wyzdrowienie, którego nawet lekarze nie mogli wyjaśnić. Coś takiego zawsze nasuwało na myśl demona, choć inni doszukiwali się Boskiej interwencji.
Sięgnęłam po kubek białej kawy i upiłam spory łyk. Gorący napój rozlał się po moich podniebieniu, sprawiając, że nieco się otrząsnęłam. Przewinęłam kolejną stronę w dół i zauważyłam krótki artykuł o małżeństwie, których córka przeżyła pożar domu. Doszło do tego dwadzieścia dwa lata temu w Wisconsin. Państwo pomogło im się pozbierać, ale córeczka miała zostać kaleką. Po dwóch miesiącach dziecko odzyskało zdrowie, a lekarze nie mogli tego wyjaśnić. Niewielka fotografia była już zamazana, i choć słabo pamiętałam ojca, to potrafiłam go rozpoznać.
Zamarłam gapiąc się z głupim wyrazem twarzy w monitor, który po chwili zgasł przez rozładowaną baterie. Sam wrócił z łazienki i wyraźnie zaciekawiony podszedł bliżej. Pochylił się odrobinę i uniósł pytająco brew. Przełknęłam ślinę i zamknęłam komputer.
-Wiem, dlaczego rodzice zawarli pakt – wydukałam.
-Co?
-To wszystko przeze mnie...


~*~
Podoba się?
Mam nadzieje, że jesteście usatysfakcjonowane :D
Pozdrawiam :D



piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 6 - Znacie pana Kubę?





Nienawidziłam tego. Nienawidziłam patrzeć w zaszklone, pozbawione nadziei oczy. To coś, czego nie można zapomnieć. Zostaje z tobą do samego końca. Możesz sobie wmawiać, że wszystko gra. Ale to tylko pozory, które sprawiają, że czujesz się lepiej... przez krótką, nic nieznaczącą chwile.
Odchrząknęłam cicho i uciekłam wzrokiem w pustą przestrzeń. Szukałam czegokolwiek, na czym mogłabym zawiesić oko. Nie chciałam już patrzeć w zielone tęczówki mężczyzny, który stracił żonę. Współczułam mu, ale nie mogłam tego okazać. Każda słabość działała na moją niekorzyść. Musiałam być skupiona i nic nie mogło mnie rozpraszać.
-Czy pan wie, czym się zajmowała pana żona? – Spytałam wpatrując się w ramkę z fotografią.
-Ona nie była dziwką – warknął.
-Nikogo nie osądzam, stwierdzam co policja wywnioskowała...
-Nie była dziwką – powtórzył, przerywając mi.
-Dobrze, w takim razie, co robiła w tej części miasta?
-Nie mam pojęcia – przyznał zniechęcony.
-Miała wrogów? Jakieś zatarczki w ostatnim czasie? – Pytałam, jednak mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową.
Westchnęłam zrezygnowana i przełknęłam ślinę. Nie miałam żadnego oparcia. Ofiary nie były ze sobą powiązane. Żadna nie była prostytutką – jak twierdzi rodzina – a jednak, wszystkie kobiety zostały znalezione w okolicach baru „Florence”. Najwyraźniej tam powinnam szukać rozwiązania zagadki.
Podziękowałam za rozmowę i wyszłam. Siedząc w samochodzie, zerknęłam na telefon. Nieodebrane połączenie od Vicki. Zdziwiłam się, bo choć Vicki była moją przyjaciółką ze... Hm ze szkoły, to od dawna się nie widziałyśmy i nie kontaktowałyśmy się ze sobą. Była świetna na polowaniach, ale czasami dawała się wciągnąć w wir pracy, a wtedy trudno było jej cokolwiek wyperswadować. Po ujawnieniu Abaddona wyjechałam z Noah, zaś Vicki uznała, że zostanie w mieście. Próbowałam z nią rozmawiać, ale ona zawsze twierdziła, że sobie poradzi.
Co teraz się wydarzyło? Poznała jakieś nowe fakty?
Natychmiast postanowiłam oddzwonić. Włączyłam zestaw głośnomówiący i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Jadąc pod wskazany bar, czekałam aż Vicki w końcu odbierze. Po kilku sygnałach usłyszałam głos brunetki.
-Cześć Gen – powiedziała dziwnym ochrypłym głosem.
-Vicki? – Bąknęłam, zerkając w tylne lusterko.
-Jej nowa przyjaciółka, Meg.
Piekielny śmiech odbił się w mojej głowie niczym echo. Nacisnęłam hamulec i omal szyby nie pocałowałam. Gapiłam się niewidzącymi oczyma w przestrzeń, próbując przetrawić słowa dziewczyny. Po chwili dopiero zdołałam się odezwać.
-Co jej zrobiłaś – warknęłam.
-Za bardzo wsadzała nos w nie swoje sprawy. Ktoś w końcu musiał ją nauczyć pokory wobec starszych... i silniejszych. Długo walczyła, ale w końcu o to jestem! Wiesz, że miała ci za złe – powiedziała, po czym kontynuowała rozbawionym głosem, – że wyjechałaś z jej facetem.
-Co?
-Noah był mój... A w zasadzie jej – znów ten cholerny śmiech.
-Zabije cie! – Wrzasnęłam, czując jak do oczy napływają mi słone łzy.
-To będzie zabawne. Spojrzysz w oczy swojej przyjaciółce i poderżniesz jej gardło?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Olbrzymia gula urosła w moim gardle. Rozłączyłam się i cisnęłam telefonem w tył samochodu. Skrzyżowałam ręce na kierownicy i oparłam głowę, biorąc głębokie wdechy. Ciało łowcy jest dla demona najlepszą pożywką. Jest jak puchar stanowych rozgrywek. Każdy czarnooki tego pragnie... Nie mogłam już nic zrobić. Viki zapewne nie żyje, a demon zrobił sobie z niej naczynie. Jej już nie ma. Po prostu odeszła.
Niejednokrotnie próbowałam ją nakłonić do zmiany decyzji. Ona jednak upierała się, że ktoś musi mieć Abaddona na oku. Twierdziła, że nie możemy nikomu ufać, że musimy radzić sobie sami. Owszem, po nikąd sama chciałabym być blisko demona, który zrujnował mój świat, w końcu jak to mówią „bądź blisko przyjaciół, ale wrogów jeszcze bliżej”... Jednak czasami miałam przebłyski zdrowego rozsądku. A może Vicky nie chciała patrzeć na Noah i na mnie? Może faktycznie myślała, że coś nas łączy? Byliśmy blisko, ale nigdy w ten sposób. Nie mogłabym przespać się z facetem, którego traktowałam jak brata! Po za tym, nie miałam pojęcia, że oni byli razem!
Ale... Demony kłamią, Meg chciała mnie sprowokować. Chciała żebym tam pojechała i ją odnalazła. To zasadzka... Tak, jestem tego pewna. Vicki to pionek w chorej grze Abaddona. Nie dam się w to wkręcić. Nie zmienię planu. Dalej będę szukać dzieciaków, ale kiedy już dopadnę tą cholerną demonice to ją rozszarpie na strzępy.
Głośne klaksony sprowadziły mnie na ziemie. Spojrzałam w lusterka. Sznur aut stał za mną i czekał aż łaskawie ruszę. Westchnęłam ciężko i odpaliłam silnik. Wróciłam myślami do sprawy, którą się zajmujemy. Przypomniałam sobie o Winchesterach i uzmysłowiłam sobie, że czekają na mnie w motelu. Czeka ich ciężki dzień...

Trzasnęłam drzwiami i rzuciłam torbę na łóżko. Dean zerknął na mnie okiem i uniósł pytająco brew. Sama nie było i szczerze mówiąc miałam to teraz w głębokim poważaniu. Podeszłam do stolika i odłożyłam telefon. Odsunęłam krzesło i usiadłam, odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w sufit, na którym najwyraźniej zaczął pojawiać się grzyb.
-Rodziny twierdzą, że zamordowane nie były prostytutkami.
-I to cie tak wkurwiło? – Spytał, podając mi butelkę piwa.
-Dzwoniła do mnie moja przyjaciółka – jęknęłam – w zasadzie, już nie ona. Jakaś dziwka, Meg, zrobiła sobie z niej naczynie.
-Meg? – Zdziwił się, a ja od razu pomyślałam, że ten chłopak o czymś wie.
-O co chodzi?
-Jeśli to ta sama osoba, to wierz mi... Jest cholernie upierdliwa – mruknął, popijając alkohol.
-Bardziej interesuje mnie, dlaczego to zrobiła.
-Meg jest jedną z tych, co to... Służą innym, bardziej pokręconym demonom. – Wyjaśnił wciskając dłoń w kieszeń spodni.
-Czyli moje przypuszczenia o Abaddonie są słuszne – podsumowałam zniechęcona.
-Dlaczego jest tak na ciebie cięty?
-Bo to ja go zdradziłam. Byłam jego ulubienicą.
-No, to jest jakiś argument. – Przytaknął, siadając obok. – Co teraz zrobisz?
-Vicki już nie żyje, to oczywiste. Nie dam się sprowokować. Dorwę Abaddona i zemszczę się, ale najpierw dowiem się o nim wszystkiego.
-Jest cwany, ale nie z takimi dawaliśmy sobie rade – odparł, posyłając mi jeden z tych swoich rozbrajających uśmiechów.
-Dean, nie powinnam pytać – zaczęłam niepewnie, – ale co się dzieje z Samem? Znika, okłamuje nas. Chce wam zaufać, ale on na to nie pozwala.
-Jak to nas okłamuje? – Najwyraźniej niczego nie dostrzegł.
-Wyszedł wczoraj niby do wozu, ale z okna jakoś go tam nie widziałam – wyjaśniałam.
-Może poszedł do knajpy coś zjeść – chciał mnie przekonać, że wszystko gra, ale widziałam w jego oczach, że jest tym zaniepokojony.
-Tak, pewnie masz racje – rzuciłam, wywracając teatralnie oczami – Znaleźliście coś?
-Nic szczególnego. Ale wszystkie ofiary pracowały w knajpie...
-Florence – dokończyłam za niego.
-Powinniśmy to sprawdzić.


Z Samem spotkaliśmy się na miejscu. Był to podrzędny bar, gdzie dym papierosowy mieszał się z wonią alkoholu. Od smrodu, który unosił się w powietrzu robiło mi się niedobrze. Miałam wrażenie, że zwrócę śniadanie, a widok oplutych, tłustych – w każdym znaczeniu tego słowa – mężczyzn w cale nie pomagał mi się oswoić z sytuacją. Czasami zastanawiałam się, jak można przebywać czy pracować w takim miejscu. Co dziwniejsze? Wewnątrz było tłoczno, jakby rozdawali darmowe browary. Może byłam dziwna, ale wolałam zamówić coś na wynos, niż gnieździć się w takim chlewie. Cóż, teraz sytuacja zmusiła mnie do spędzenia tu tych dwudziestu minut i nie zamierzałam się ociągać...
Dean i Sam podeszli do barmana. Widziałam jak mężczyzna podaje im po kuflu piwa, a szatyn natychmiast upija spory łyk. Westchnęłam głośno i dołączyłam do nich. Usiadłam na barowym krześle i zerknęłam na rudowłosego chłopaka, który z uwagą śledził każdy mój ruch. Dostrzegając moje spojrzenie, uśmiechnął się łobuzersko i podsunął mi pod nos drinka. Chwilę zastanawiałam się, czy chce tu cokolwiek brać do ust, ale uznając, że znieczulenie mi się przyda, zrobiłam niewielki łyk, błękitnego alkoholu.
-Ehm... – Spojrzałam na Deana, unosząc pytająco brwi. – Sorry, że przerywam, ale mamy do ciebie kilka pytań.
Mówiąc to wyjął legitymację. Szybko poszliśmy w jego ślady. Rudzielec bezwątpienia spiął się i mało brakowało, a upuściłby szklankę, którą właśnie – o dziwo – staranne wycierał, białą ściereczką.
-Kojarzysz te dziewczyny – Sam pokazał mu fotografie zamordowanych kobiet.
-Bywały to często. To Clair, Fiona... Anastazja i jeśli dobrze pamiętam, Rebeecka – odparł.
-Kiedy tu przychodziły, były same? Ktoś się do nich dosta...
-To dziwki – przerwał mi – one przychodziły same, ale zawsze wychodziły w obstawie.
-Może miały wspólnego klienta? Jakiegoś zbyt napalonego? – Spytał Dean.
-Nie przypominam sobie – odparł spokojnie – Ja tu obsługuje takich jak oni – wskazał brodą schlanych facetów, siedzących nieopodal – nie przyglądam się każdej prostytutce, która tu wlezie.
-No dobrze... W takim razie, dzięki – Sam wyjął banknot i zapłacił, po czym wstał i wyszedł.
Nie czekał na nas. W ogóle nie zwrócił uwagi na brata, który najwyraźniej miał jeszcze jakieś pytanie. Starszy Winchester może mi wmawiać, że z Samem wszystko gra, ale i tak wiem, że coś przed nami ukrywa. Nami, bo jestem pewna, że Dean nie ma pojęcia, o co chodzi. Brunet obawia się, że Dean się wścieknie – był z tego znany, – dlatego kryje się... Z tym czymś.
Ruszyliśmy za Samuelem. Stał przy Impali brata i rozmawiał przez telefon. Kiedy zorientował się, ze do niego podchodzimy, wcisnął komórkę do kieszeni kurtki i spojrzał na nas, oczekując kolejnych instrukcji. Ewidentnie nie chciał abyśmy usłyszeli, z kim rozmawia.
-Co stwierdził Bobby? – Rzucił podejrzliwe Dean.
-W zadzie nic szczególnego – mruknął pod nosem – mam zadzwonić wieczorem.
-Wracajmy do motelu – odparłam, przyglądając się każdemu z osobna.
Dean przyglądał się bratu z czymś... bliżej mi nieznanym w oczach. Wyglądał jakby się zawiódł na Samie. Chyba w końcu dotarło do niego to, o czym mówiłam. Przez ułamek sekundy spoglądał w moją stronę, by po chwili znów spojrzeć w stronę bruneta. Wsiedliśmy do samochodu, i wróciliśmy do motelu.
Poszłam do swojego pokoju i sięgnęłam po komputer. W wyszukiwarce wpisywałam hasła typu „morderstwa prostytutek”, „wycięte organy”. Ku mojemu zaskoczeniu niemal każda strona kierowałam mnie do Kuby Rozpruwacza. Może to nie jest sprawa dla nas? Jest wiele ześwirowanych osób podszywających się pod seryjnych morderców. Może to kolejny taki przypadek? Ale jak wtedy wytłumaczyć brak śladów? No i zadziwiająco wiele faktów nieopisanych w mediach się zgadza.
Tak czy siak, mamy jakiś punkt odniesienia.
Czym prędzej chciałam pochwalić się swoim odkryciem. Wypadłam z pokoju jak torpeda i przeszłam kilka metrów. Już tu słyszałam kłótnie Winchesterów. Oczywiście najbardziej produkował się Dean, więc przypuszczałam, że w końcu nerwu mu puściły. Nie zapukałam, a jedynie stanęłam pod drzwiami ich pokoju i nasłuchiwałam;
-Co ty ukrywasz Sam!?
-O co ci chodzi, przecież powiedziałem, ze dzwonił Bobby – odparł młodszy z braci.
-A to ciekawe. Mówił, że ma robotę w górach i myślisz, że miałby tam zasięg w tym swoim starym tuku? Ciekawe, nawet bardzo – warknął Dean, – Co ukrywasz? Mam nadzieje, że nie spotykasz się znowu z tą szmatą.
-Dean uspokój się, ona chce tylko pomóc.
-Więc jednak! Sam, ślepy jesteś czy głupi!? Ona cie wkręcą, a ty jak ten dzieciak jej wierzysz.
-Pomogła nam już parę razy...
-I jak na tym skończyłem?
Cisza była tak przeszywająca, że wręcz mogłam usłyszeć ich oddechy. Odchrząknęłam cicho i otworzyłam drzwi. Dean zerknął na mnie kątem oka i przeczesał włosy dłonią. Sam nawet się nie odwrócił. Gapił się w okno i brał głębokie wdechy, próbując się nieco uspokoić. Nie wiedziałam, kim jest tajemnicza „ona”, ale raczej nie była przyjaciółką szatyna. Najwyraźniej naraziła się mu, a Sam dodatkowo jej w tym pomógł.
-Przepraszam, że wam przeszkodziłam – zaczęłam, akcentując ostatnie słowo, – ale mam pewien pomysł. Kuba Rozpruwacz.
-Co? – Dean ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się lwia zmarszczka.
-Wszystkie ofiary były zabite w ten sam sposób. Nawet elementy nieujawnione przez władze się zgadzają. Nie wiem tylko, czy jest to duch, czy coś zupełnie innego – przyznałam niechętnie.
-To już coś – zauważył chłopak.
-Zajrzę do biblioteki i postaram się dowiedzieć więcej, a wy – wskazałam na nich brodą – pogadajcie spokojnie i mam nadzieje, Sam, że wiesz, co robisz. Na zaufanie trudno się pracuje...

~*~
Rozdział ciut dłuższy od poprzednich. Miał być jeszcze dłuższy, ale coś mi nie wyszło ;)