niedziela, 29 września 2013

Rozdział 12 - Pierzaste koguciki.




Mam nadzieje, że nie namieszałam Wam za bardzo.
Ja się w pewnym momencie pogubiłam i musiałam poprawić poprzedni ( i początek tego) rozdział, żeby wszystko było jasne.
Tu też czeka Was sporo dialogów, ale wyjaśni się absolutnie wszystko... no może prawie, jeden szczegół pozostawię dla Was na finał ;)

Ps: wciąż mam zaległości u Was, ale w tym tygodniu pracuje na rano, więc na pewno wieczorami przysiądę i wszystko nadrobię! Upomnijcie w środę, jeśli kogoś pominę ;)

*

-Rubi spieprzaj – odezwał się Dean, wlepiając wzrok w demonicę.
Dziewczyna uniosła pytająco brew, ale kiedy dostrzegła jak Sam niemal niewidocznie kiwa głową, w końcu wywróciła teatralnie oczami i wyszła, trzaskając drzwiami. Starszy Winchester sięgnął po butelkę piwa i upił kilka łyków.
-No? Może nam wyjaśnicie...
-Anioły – przerwałam Bobbyemu.
-Że, co? Główka cie nie boli?
-Poważnie, Bobby. – wtrącił szatyn, – Kto, jak kto, ale akurat ja zawsze byłem w tej kwestii sceptykiem.
-Anioły wyciągały go z piekła, bo to Dean złamał pierwszą pieczęć. – powiedziałam, zerkając kątem oka na reakcję chłopaka.
-Jak? – Sam otworzył szerzej oczy, a szatyn przełknął ślinę.
-Tam na dole nie jest kolorowo. To nie Disneyland. – zaczął, uciekając wzrokiem w bok – Codziennie torturowali mnie, rozdzierali na strzępy, abym kolejnego dnia mógł cudownie wyzdrowieć... Potem pytali czy się złamałem, czy może się zastanowiłem. Odpowiadałem to samo, chrzańcie się, ale w końcu coś we mnie pękło. To ja torturowałem niewinnych ludzi, to ja patrzyłem jak cierpią, a ból rozdziera ich od środka...
-Tak złamałeś pieczęć – powiedział cicho brunet.
-Chodzi o to, że anioły chcą doprowadzić do Apokalipsy. Pieprzą, że to przeznaczenie, a jeśli Abaddon i Lilith zabiją Lucyfera, i przejmą władze nad piekłem, nastanie nowy porządek świata. - wyjaśniłam, nie chcąc, aby Dean wciąż to przeżywał. Widziałam jak bardzo bolą go wspomnienia z piekła i nie mogą patrzeć na to cierpienie.
-Anioły chcą Apokalipsy? – zdziwił się Singer.
-Ta, nie są milutkimi pierzastymi kluskami z bajek. – skwitowałam – Uważają, że Dean i Sam mają w tym istotną role do odegrania, ale na razie mamy siedzieć cicho i robić co każą.
-Jaką rolę? – spytał młodszy z braci.
-Nie wiem. – odparłam, spoglądając na Deana.
Minęłam szczegół o mnie. Nie powinni wiedzieć, że nie jestem człowiekiem... Przynajmniej nie stuprocentowym. Powiedziałam tyle, ile uważałam za słuszne.
-Musimy dotrzeć do naszego dueciku zanim złamią wszystkie pieczęcie. Mają wystarczająco wielu łowców, z których mogą zrobić naczynia, dlatego z powodzeniem uda im się zabić szatana.
-A wtedy, co? – spytał Dean, który nie bardzo wiedział, do czego zmierzam.
-Zabijemy ich – wzruszyłam ramionami.
-Rubi twierdzi, że nie jestem gotowy. – odezwał się Samuel.
-Gotowy? – ściągnęłam brwi i zerknęłam na każdego łowcę z osobna.
-Nie chcesz wiedzieć. – mruknął szatyn i zwrócił się do brata – I nie Sam, nie jesteś gotowy i nigdy nie będziesz. Nawet nie myśl, że sam zabijesz tą sukę.
-Nie jestem w temacie – zauważyłam, po czym dodałam, – ale wiem jedno, Rubi sprowadzi na ciebie kłopoty.
-Co to znaczy?
-Kazali trzymać ci się od niej z daleka, – powiedział Dean – i akurat z tym się zgadzam. Nie wierze w jej bezinteresowność.
-Pomogła nam.
-Jasne, na pewno liczy na medal – starszy Winchester zacisnął usta w wąską linie.
-Skoro już, mniej więcej, wiemy, o co chodzi, proponuje wziąć się do roboty – przerwał im Singer – znajdźmy Abaddona i Lilith.
-Demon twierdził, że jest w szkole.
-Więc jedźmy tam.
-Musimy mieć plan, nie wiemy czy łowcy już stali się naczyniami, czy jeszcze nie. - zauważył słusznie starszy mężczyzna.
-Garth jest w pobliżu, niech zorientuje się jak stoi sprawa.
Bobby przedzwonił do znajomego i poprosił go o pomoc. Miał się zorientować i dać nam znać. W tym czasie sięgnęłam po literaturę religijną, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o Apokalipsie. Nie dawało mi spokoju stwierdzenie Zachariasza „jednego Winchestera można zastąpić innym”. Co to znaczyło? Potrzebowali Sama i Deana, więc wnioskowałam, że oboje są dla nich tak samo ważni. Co planowały anioły? Dlaczego Sam ma trzymać się z daleka od Rubi – pomijając fakt, że to demon i podła szuja. A ja? Dlaczego ja miałabym pomóc Abaddonowi? Dlaczego uważali, że ze mną mógłby zabić Lucyfera? Czego jeszcze nie wiem? Pytań było zbyt wiele, ale nie zamierzałam biernie przyglądać się jak „przeznaczenie” się wypełnia. Do Apokalipsy nie dojdzie, tego mogą być pewni.
Miałam nadzieje, że Castiel jest inny, tymczasem mógłby podać sobie rękę z Zachariaszem. Wciąż coś ukrywali. Apokalipsa według nich to Boski plan, a według mnie mrzonki zbzikowanego starca. Nie pojmowałam jak Cass mógł uwierzyć w brednie o przeznaczeniu? Czy oni nie mają własnego rozumu? Czy oni nie pojmują, że Zachariasz ich wkręca? Byli żałośni; te wszystkie anioły.

-Mój Boże – jęknęłam, wpatrując się we fragment starej księgi.
-Co? – spytał podejrzliwie Dean.
-Michał i Lucyfer będą walczyć, tak dojdzie do zagłady ludzi.
-No... Dlaczego akurat Michał?
-Mniejsza o to, nie rozumiecie? Lucyfer był niegdyś aniołem tak? On i Michał byli braćmi, dlatego potrzebują właśnie was – wydukałam.
-Ale, że...
-Anioły tak samo jak demony mają swoje naczynia – wyjaśniłam i dopiero wtedy wszystko do niego dotarło.
-Nie ma mowy! Nie będę żadnym cholernym naczyniem Lucka...
-Wydaje mi się, że dla ciebie został przydzielony Michał.
-Bo?
-Bo to krew demona płynie w żyłach Sama – zauważyłam.
-Chryste – sapnął Singer, który do tej pory wsłuchiwał się w naszą rozmowę.
-Musimy coś zrobić. Sam nie może spotykać się z Rubi, im więcej krwi demonów wysysa tym bardziej staje się...
-Co ty powiedziałeś? – wykrztusiłam – To o tym mówił Zachariasz.
-Ta dziwka wmawia Samowi, że dzięki temu zabije Lilith.
Przeczesałam włosy palcami i wzięłam kilka głębszych wdechów. Wszystko się skomplikowało. Normalnie, gdybym nie zaprzyjaźniła się z Samem, zapolowałabym na niego. Jak mogli to przede mną ukrywać? Przecież, gdyby inni łowcy się dowiedzieli. Nie sądziłam, że są aż tak głupi.
-Jest jeden sposób – zaczęłam – Rubi musi zginąć.
-Nam tego nie mów, tylko jemu – mruknął Dean.
-Gdzie on jest?
-A, bo ja wiem – wzruszył ramionami.
-Pięknie, pewnie pojechał do niej na schadzkę. Z jakiegoś powodu anioły czekaj na odpowiedni moment, aby wam wszystko wyjawić. Z tego co wiem, nim pierzaści wstąpią w naczynie, potrzebują zgody danej osoby, więc za cholere nie możecie powiedzieć, tak! – zagroziłam.
-Daleko mi do świętoszka.
Oblizałam wargi i wstałam, podchodząc do zakurzonej komody. Kilka ksiąg było niedawno używanych, bowiem na nich kurz zdawał się być „świeży”.
-Zróbmy mu odtruwanie – podsunął Bobby.
-Co?
-Zamknijmy go w schronie. Niech oczyści się z krwi demonów.
-Myślisz, że to pomoże?
-Musi, to jedyne rozwiązanie, żeby zaczął logicznie myśleć.  
Przytaknęłam odrobinę głową i ruszyłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko, gapiąc się w sufit, na którym pojawiać się zaczęły zacieki. Wdychałam powietrze, w którym czuć było zapach alkoholu. Zerknęłam w bok i dostrzegłam niedopitą butelkę wódki. Sięgnęłam po nią i przytknęłam do ust. Poczułam jak ostry alkohol drażni mój przełyk, a mimo to jeszcze raz upiłam łyk. Myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy... Jednak się myliłam.
Może byłam też naiwna, ale nadal wierzyłam w Castiela. Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej przekonywałam się o tym, że jest inny... Ale jest zagubiony i trzeba nim potrząsnąć. Ktoś taki jak on, mógłby nam pomóc. Mógłby wszystko zmienić. Na pewno nie wierzy w Apokalipsę, na pewno jej nie pragnie. Zależało mu na ludziach, więc niby, dlaczego miały ufać Zachariaszowi? Był wierny swojemu ojcu, a Bóg na pewno nie chce naszej zagłady. Jak do niego dotrzeć? Jak przekonać, że ma własny rozum?
Musiałam wszystko sobie poukładać i zaszufladkować w odpowiednich komorach swojego małego rozumku. Dean i Sam mieli zostać naczyniami dla Lucyfera i Michała, dlatego anioły wskrzesiły starszego z Winchesterów. Uważali, że prawy człowiek, który wszystko rozpoczął, może też wygrać Apokalipsę. Z kolei Abaddon i Lilith, wykorzystując łowców, chcieli zawładnąć piekłem. Gdzie w tym wszystkim byłam ja? Intuicja podpowiadała mi, że moje prawdziwe pochodzenie jest istotnym elementem układanki. A żeby było śmieszniej, Sam karmi się krwią demonów. Super. Czułam się jak gracz w kiepskiej grze na playstation.

Nawet nie wiem, kiedy usnęłam. Za to, gdy uchyliłam powieki jasne promienie słońca nieprzyjemnie raziły mnie w oczy. Odwróciłam głowę i naciągnęłam pościel. Jęknęłam cicho i przeciągnęłam się leniwie. Wiedziałam, że powinnam wstać, dlatego zwlekłam się z łóżka i wyjęłam z torby top, kraciastą koszulę i jeansy. Poczłapałam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się. Rozczesałam włosy, zerkając na wyświetlacz komórki. Nieodebrane połączenie. Zacisnęłam usta w wąską linie. To znów była Meg. Często wydzwaniała. Sprawiało jej to frajdę. Ja się denerwowałam, a ona rozbawiona powtarzała, co czuje teraz moja przyjaciółka. Obiecałam sobie, że jest kolejnym demonem na mojej liście, a jej śmierć będzie cholernie bolesna.
Zbiegłam po schodach i zatrzymałam się w bezruchu, dostrzegając Winchesterów, którzy wyraźnie się kłócą. Po cichu przeszłam do kuchni i wyjęłam kubek. Nalałam sobie kawy, odwracając się w stronę chłopaków.
-Chyba nie wierzysz, że dzięki tej pieprzonej krwi będziesz mógł zabić Lilith i Abaddon – warknął Dean.
-Poradzę sobie, jestem coraz silniejszy...
-Skończ z tą gadką! Nawet te pierzaste koguciki ostrzegają przez Rubi.
-Sam wiesz, że też nie robią nic bezinteresownie. Im zależy na zniszczeniu ziemi, nie szanują ludzi, więc dlaczego ja mam ich szanować.
-Jeśli mogę. – wtrąciłam, co sprawiło, że mężczyźni spojrzeli na mnie oczekująco – Rubi jest demonem i jeśli uważasz, że ci pomaga to jesteś w błędzie. Ona ma w tym swój interes...
-Tak, chce zabić Lilith.
-Dlaczego?
-Bo ona chce przejąć...
-Władze – dokończyłam, czekając aż do chłopaka coś dotrze – Nie czaisz, Sam? Rubi chce przejąć pałeczkę z twoją pomocą. Jesteś pacanką w jej obślizgłych łapach, a mimo to ślepo jej wierzysz. Nie wpływa na ciebie nawet fakt, że przez nią Dean trafił do piekła? To ona tobą manipulowała, to przez nią straciliście tak wiele czasu na marne, a jestem pewna, że coś mogliście zrobić. Jej na tym zależało, bo wiedziała, że jak będziesz sam, staniesz się smacznym kąskiem.
-Wy nic nie rozumiecie – westchnął, przeczesując włosy palcami.
-Sam, ja się o ciebie martwię, obiecałem się opiekować tobą – powiedział Dean.
Nie wiem, co się stało. Nagle Sam oberwał czymś w głowę i runął jak długi. Gapiłam się na Bobbyego, który stał w przejściu z kijem bejsbolowym. Wzruszył ramionami i spojrzał na szatyna, który bynajmniej nie wydawał się być zdziwiony. Niezły plan, pomyślałam z przekąsem i upiłam łyk kawy.
-Co z nim zrobicie?
-Do piwnicy go – powiedział starszy łowca, a Winchester posłusznie chwycił brata za ręce i pociągnął w stronę schodów.

Minęło sporo czasu, nim Sam się ocknął. Był zdumiony faktem, że siedzi w pokoju, który normalnie służy Singerowi, jako schron przed, chociażby demonami. Był wykonany ze stali*, wszędzie znajdowały się symbole odstraszające i uniemożliwiające przedostanie się do środka. Tabun broni mógłby zostać przekazany wojsku, choć pewnie nie potrafiliby się nim obsługiwać.
Wyjrzał przez maleńkie okienko w drzwiach i ściągnął brwi. Odchrząknęłam cicho, odwracając wzrok.
-Żartujecie prawda? – odezwał się w końcu.
-Uważają, że odtruwanie dobrze ci zrobi – powiedziałam cicho.
-Odtruwanie? Przecież teraz jestem wystarczająco silny, mogę ją dopaść – mówił.
-Nie. Teraz jesteś wystarczająco ogłupiały, żeby trafić na oddział zamknięty – po raz pierwszy odkąd Sam się obudził, głos zabrał jego brat. Siedział na schodach, wiec brunet go nie dostrzegł, dopiero, gdy się wychylił, Sam zauważył jego minę.
-Jesteś tak samo słaby jak ojciec.
Super, teraz Samowi odwala i zaczyna najeżdżać na brata, podsumowałam w myślach.
-Dobrze wiesz, co ojciec kazał mi zrobić...
-I tego nie zrobiłeś. To był twój błąd, nie musiałbyś się ze mną użerać.
-Cholera, Sam! – warknął szatyn – Jesteś moim bratem i choćbym miał znowu trafić piętro niżej, nie pozwolę ci tkwić w tym pieprzonym związku z Rubi!
-Jasne – prychnął brunet i odwrócił się.
-Jak wydobrzejesz, wypuścimy cie.
Starszy Winchester wyszedł, nie czekając na odpowiedź Sama. Nie wiedziałam, co zrobić. Byłam między młotem, a kowadłem. Ufałam Deanowi, ale wychodziłam z założenia, że Samowi należały się coś więcej niż zamknięcie w pokoju bez klamek. Przygryzłam wargę i wróciłam so gabinetu, gdzie łowcy w ciszy przeglądali księgi. Szatyn nie chciał rozmawiać o tym, do czego doszło. Wiedziałam, ze słowa brata go zabolały, ale był zbyt dumny, aby się z tego spowiadać. Usiadłam obok i zerknęłam na niego znacząco. Sięgnął po szklaneczkę whisky i wypił jej zawartość jednym chlustem.
-Zamiast się użalać, zacznij szukać czegoś o Zachariaszu, ten palant jest podejrzany – ciszę przerwał Singer.
-Wiesz, gdzie mam anioły? A głębokim poważaniu. Niech się chrzanią. Odtruje Sama, zabije Abaddon i Lilith, a oni mogą mi naskoczyć – warknął szatyn.
-Dean, uspokój się. – poprosiłam – Wiesz, że to nie jest takie proste. To... To jest pomieszane, nie możemy działać pochopnie, zarówno demony jak i anioły, chętnie wykorzystają sytuację.
-To, co mam robić? Czekać, aż się stoczy? Prędzej czy później ktoś na niego zapoluje.
-To twój brat i przestać pierdzielić głupoty. – mruknął Bobby.
-Może i głupoty, ale jeśli mu się noga podwinie, sam go załatwię. Wole, żeby zginął jako człowiek, niż demon...

*
Musiałam wprowadzić motyw z odtruwaniem, bo za bardzo przyspieszyłam akcję.
Gen zna już całą prawdę o Winchester i ich „przeznaczeniu”. Oni za to nie wiedzą, że jest w połowie aniołem. Nie wiedzą też, dlaczego była tak wyjątkowa dla Abaddona. Tego dowiecie się później, być może w ostatnim rozdziale (choć już dwukrotnie wspomniałam o zakończeniu, spokojnie, jeszcze nie czas ;D )  

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 11 - Wisienka na torcie.





Minęły dwie godziny. Rubi wciąż nie było, za to a ja byłam coraz bardziej przekonana, że ta żmija nas wykiwała. Choć się nie odzywałam, to miałam ochotę potrząsnąć Samem, który wciąż czekał i czekał, jak dziecko na pierwszą gwiazdkę. Zacisnęłam usta w wąską linie i sięgnęłam po butelkę wody mineralnej. Odkręciłam zakrętkę i zrobiłam spory łyk, zerkając przy okazji na Deana, który w ciszy czyścił swojego Taurusa. Jego części kolejno poukładał na białej szmatce, dzięki czemu przy składaniu nie pomyli się i sprawnie złoży całość do kupy. Zdążyłam zauważyć, że czyścił broń zawsze, gdy był wściekły. Stronił od okazywania emocji, dlatego najczęściej tłumił wszystko w sobie, by potem wybuchnąć. Jeśli intuicja mnie nie myli, już niebawem wybuchnie i to jak bomba nuklearna.
-Mówiłaś coś, Gen? – Usłyszałam kpiący głos Ruby.
Spojrzałam za ramie i dostrzegłam jak stoi w progu, uśmiechając się przebiegle. W dłoni trzymała sznur, na końcu którego znajdował się przywiązany brunet. Był nieprzytomny, zakrwawiony i mogłam się założyć, że mężczyzna, którego demon opętał, już nie żyje.
-Co tak długo? – Warknął poirytowany Sam, podchodząc wolno do dziewczyny.
-Nie wszyscy są tak rozmowni – odparła, wzruszając ramionami.
-Mam uwierzyć, że ten jest? – Rzuciłam drwiąco.
-Dla chcącego nic trudnego.
-Dajcie go na dół – odezwał się, Bobby, przerywając tym samym gadkę demonicy, która zamierzała znów się odezwać.
Sam wziął do ręki sznur i chwycił demona, ciągnąc go za sobą. Dean nie zamierzał brać w tym udziału. Uważał, że wszystko, co robi Ruby, jest podszyte jadem. Osobiście popierałam jego stronę, ale musieliśmy mieć czarnookiego, a tylko ona była na tyle perfidna, żeby ściągnąć tu jednego ze swoich przyjaciół. Po za tym, mnie wszyscy znali i unikali, trudno było mi któregoś napotkać.
-Dean, może ty się nim zajmiesz? – Spytała, zerkając przez okno.
-Wal się – warknął wściekły, na co brunetka zaśmiała się i pokręciła w rozbawieniu głową.
-Ja to zrobię – odezwałam się, po czym po prostu odwróciłam się i zeszłam do piwnicy, gdzie Sam przywiązywał mężczyznę do krzesła. Siedział w samym środku pentagramu, więc nic mi nie groziło. Na stoliku obok leżała księga z egzorcyzmami, fiolka święconej wody, a także sól i srebrny sztylet. Demon wciąż był nieprzytomny, więc na dobry początek musiałam go doprowadzić do stanu użyteczności. Chwyciłam fiolkę wody i odchyliłam głowę mężczyzny do tyłu. Wlałam mu zawartość buteleczki do gardła i już po chwili rozległ się przeraźliwy wrzask.
-Suko! – Wrzasnął, plując krwią.
-Gorzej mnie nazywano – mruknęłam, podchodząc do stolika i zabierając sztylet.
Przez moment bawiłam się ostrzem, po czym pochyliłam się nad mężczyzną i szepnęłam mu do ucha;
-Gdzie jest Abaddon?
Zerknął na mnie kątem oka i zaśmiał się.
-Nie chcesz żeby wiedzieli, – odgadł – chcesz sama go dopaść.
-To jest sprawa między mną, a nim. Okłamywał mnie i ja chce wiedzieć, jaki udział w tym bajorze mieli mieć łowcy.
-Śmieszna jesteś. Chyba nie sądzisz, ze powiem, gdzie jest? Zabije mnie.
-Tak czy siak zginiesz – wzruszyłam ramionami – albo to będę ja, albo on i szczerze mówiąc, na twoim miejscu wolałabym zginąć z rąk łowcy niż demona, którzy wyrwie ci flaki.
Przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
-Gdzie on jest? – Powtórzyłam.
Nie otrzymałam odpowiedzi, dlatego wbiłam ostrze w jego dłoń. Zawył, klnąc siarczyście. Wlepił we mnie czarne ślepia i ciężko dyszał. Wiedziałam, że go rozjuszyłam, ale to jeszcze nie był koniec. Musiałam znać odpowiedź na pytania, które nie dawały mi spokoju.
-Gdzie! – Wrzasnęłam.
-Wyluzuj.
-Spadaj, Rubi – warknęłam, nawet na nią nie zerkając.
-Chłopcy mnie przysłali. Dean się martwi. – powiedziała, a ja mimowolnie zerknęłam w jej stronę – Tym spojrzeniem potwierdziłaś, że coś do niego czujesz.
-Odwal się – znów odwróciłam się w stronę demona i wyjęłam sztylet. Oblałam go wodą święconą i posypałam solą. Przecięłam skórę na policzku bruneta i chwyciłam go za gardło.
-Mów – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Jest w szkole – wychrypiał.
-Po, co mu łowcy?
-Mieli być pożywką dla demonów, naczyniami, dzięki którym zdeklasuje Lucyfera. – Warknął, a do mnie wszystko zaczęło docierać. Szkolił nas i wybrał najlepszych, bo byliśmy idealnymi naczyniami. Dzięki nam, mógłby zabić Lucyfera. Na tym mu zależało, tego pragnął i to było punktem kulminacyjnym.
- Spiritus immundi, ungularum suarum emittite paulatim iram. – Zaczęłam wymawiać egzorcyzm, nie zwracając uwagi na wrzaski demona. - Domina, persona carnis ossisque, toti mundi, trepidationais pennarum, tu appellatus vir, veritas et mensura....
Ciało mężczyzny zsunęło się odrobinę. Rzuciłam księgę i sztylet na stolik na niewielki stolik. Minęłam krzesło, na którym siedział martwy brunet, a następnie wyszłam, trzaskając drzwiami. Wróciłam do salonu i wzięłam głębszy wdech. Po chwili do naszej czwórki dołączyła Rubi, która zdawała się być rozbawiona świetnym żartem. Naprawdę coś we mnie pękło! Uderzyłam ją w twarz, a ona chwyciła się za policzek i ściągnęła brwi. Zamachnęła się, jednak Dean chwycił jej rękę i ją wykręcił, odpychając demonicę do tyłu.
-Co sie stało? – Spytał Bobby, ignorując moje zachowanie.
-Abaddon wybierał najlepszych, bo mieliśmy być naczyniami.
-Dla demonów? Ale, po co? – Odezwał się Sam.
-Mieliście racje. Chodzi o Lucyfera… - opadłam bezwładnie na zagraconą sofę i dodałam - On chciał nas wykorzystać i zabić Lucyfera.
 -Nikt do klatki nie może wejść, a tym bardziej wyjść. – Wtrąciła wściekła Rubi – Razem z Lilith muszą go wypuścić, żeby potem, używając was, matoły, mogli go zabić.
-Chcą przejąć panowanie nad piekłem – dodałam cicho.
-Brawo bystrzaku – klasnęła w dłonie i sięgnęła po butelkę whisky.
Przygryzłam dolną wargę i odwróciłam się w stronę Deana, który wciąż stał za Rubi, będąc w gotowości. Widział, że coś nie gra. Uniósł pytająco brew i już zamierzał się odezwać, ale ubiegłam go;
-Musze się przewietrzyć – rzuciłam szybko.
Nie zdążyli nic powiedzieć, po prostu wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się, aby mieć pewność, że nikt nie zerka przez okno. Przeszłam na tyły domu i ruszyłam w głąb złomowiska. Będąc całkowicie na osobności westchnęłam i stanowczo wezwałam Castiela. Nie musiałam długo czekać. Szybko pojawił się obok. Wpatrywał się we mnie błękitnymi oczyma, zastanawiając się zapewne, czego znowu chce. Zmrużyłam oczy i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
-Wyjaśnij mi wszystko. – Warknęłam – I nie chrzań mi tu o przeznaczeniu, o tym, że nie możesz mi nic zdradzić! Gadaj, co jest grane? Abaddon i Lilith chcą uwolnić Lucyfera, żeby go zabić. W czym jest problem? Nie tego chcą anioły?
-Nie o to chodzi. Chodzi o Apokalipsę. Musi do niej dojść. To przeznaczenie. – powiedział, spoglądając na mnie znacząco – Po prostu musi. 
-Anioły chcą Apokalipsy? – Wykrztusiłam.
-Tak, to część Boskiego planu – powiedział.
-Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? – jęknęłam, nie dowierzając – Chcecie zniszczyć świat? Anioły?!
-Nie rozumiesz, jesteś tylko człowiekiem.
-Człowiekiem?! – Wrzasnęłam i poczułam silny podmuch wiatru – Jestem córką anioła! I nie pozwolę, abyście razem z demonami doprowadzili do Apokalipsy!
-Ty nie masz tu nic do gadania, Gen. – powiedział.
-Jednak mam. To ja jestem wam potrzebna, to Deana wyciągnąłeś z piekła. Macie wobec nas plany, więc to nas dotyczy. Winchester dziś dowie się o wszystkim, jeśli nie od ciebie to ode mnie. Należą mu się wyjaśnienia tym bardziej teraz – rzekłam, biorąc głęboki wdech.
-Wobec ciebie nie mamy żadnych planów. – wyjawił – Ty miałaś trzymać się blisko nas, bo gdyby Abaddonowi udało się ciebie... Przeciągnąć na swoją stronę, zabicie Lucyfera byłoby kwestią czasu.
To mnie zwaliło z nóg. Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Oparłam się o bok samochodu i przeczesałam włosy palcami. Castiel nie spuszczał mnie z oka, aż w końcu nie spodziewanie uderzyłam go w twarz i odeszłam. Wiedziałam, co zamierzam teraz zrobić i nikt, nawet ten cholerny anioł, mnie nie powstrzyma. Kiedy weszłam na ganek drzwi otworzyły się, a na zewnątrz wyszedł Dean. Zauważył moją złość i zanim zdążyłam do niego podejść, zamknął drzwi i zastawił mi wejście.
-Co jest?
-Na pewno chcesz wiedzieć? – odparłam, wlepiając wzrok w szmaragdowe oczy chłopaka.
-Gen? – delikatnie chwycił mnie za ramiona.
-Chodź – pociągnęłam go za sobą.
-Masz gust w plenerze jest zajebiście – zaśmiał się, próbując rozładować atmosferę.
-Nie uznaj mnie za wariatkę. – zaczęłam – Wiem, kto wyrwał cie z piekła.
-Demony?
-Nie demony. – mruknęłam zirytowana – Ale... Anioły.
-Ta jasne, a może papa smerf.
-Mówię serio. Oni chcą Apokalipsy. Z jakiś powodów potrzebują cie i to ty... To ty złamałeś pierwszą pieczęć.
-Co ty pieprzysz? – Na jego czole pojawiła się lwia zmarszczka. Wściekłam go, ale jednocześnie zaniepokoiłam.
-Nie mogłam o tym mówić. Zabronili mi. – szepnęłam – Wmawiali mi, że mam się was trzymać, że jestem im potrzebna, a tak naprawdę nie chcieli, żebym wróciła do Abaddona. Uważają, że dzięki temu mógłby z łatwością zabić Lucyfera.
-Niby jak?
-Nie mam pojęcia!? Oni są tacy sami! Niczym się nie różnią od demonów – westchnęłam.
-Ale anioły? One nie istnieją – powiedział – Żaden łowca ich nie widział.
-No, dobrze się ukrywali – wzruszyłam ramionami.
-Miałaś siedzieć cicho – drgnęliśmy.
Tuż obok stanął Zachariasz. Dean nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, wiec jak każdy łowca w jego sytuacji, automatycznie wyjął broń i wycelował w blondyna. Oddał kilka strzałów, jednak kule po prostu wsiąknęły w ciało mężczyzny. Winchester ze zdumienia otworzył szeroko oczy, choć i tak chciał kolejny raz strzelić. Anioł zablokował Taurusa i siłą woli wyrwał go z dłoni chłopaka.
-Wyciągnąłem cie z piekła, więc i ja mogę cie tam wsadzić – powiedział spokojnie Castiel, który towarzyszył swojemu zwierzchnikowi.
-Pieprzenie kotka za pomocą młotka – odparł szatyn, jednak widząc minę mężczyzny, wywrócił teatralnie oczami.
-Gen mówi prawdę. – powiedział Zachariasz – Ty i twój brat macie w tym wszystkim istotne role do odegranie. Ale póki, co róbcie wszystko, aby Lilith i Abaddon nie zabili Lucka.
-Ta, bo chcecie doprowadzić do Apokalipsy, macie racje...
-Jeśli Abaddon przejmie piekło wszystko się zmieni. Porządek świata zostanie zachwiany.
-Jasne, bo Apokalipsa niczego nie zmieni – zakpiłam.
-Apokalipsa jest przeznaczeniem i czy chcecie czy nie, musi do tego dojść. Musicie robić, co wam każe.
-Wal się – warknął Dean.
-Spokojnie lalusiu – zaśmiał się Zachariasz – Twój brat powinien trzymać się z daleka od Rubi, tak na marginesie. Radze ci go pilnować, bo będziemy musieli mu przeszkodzić.
-A podobno jest wam potrzebny – podchwyciłam.
-Bo jest, ale jednego Winchestera można zamienić innym.
-Wiecie, co? Mam was w dupie i nie zamierzał robić tego, co chcecie – powiedział Dean, na co Zachariasz go unieruchomił.
-Jesteś tego pewien? To twoja wina. Ty wszystko zacząłeś.
Widziałam jak szatyn przymyka powieki i próbuje się uspokoić. To go bolało. Był prawym człowiekiem i nie mógł znieść, że to z jego winy ma dojść do Apokalipsy... Choć, jeśli uda nam się dorwać Lilith i Abaddona, nim uwolnią Lucyfera z klatki...
Tak. Musimy zabić tą dwójkę, a wtedy wszystko pozostanie bez zmian.
 -Dobrze. Zrobimy, co chcecie – skłamałam, a niewidzialny uścisk na szyi Deana zelżał.
-Dobra dziewczynka – kąciki ust Zachariasza wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. Miałam ochotę nafaszerować go ołowiem, ale wiedziałam, że to i tak nic nie da. Spojrzałam kątem oka na Cassa. Przyglądał mi się uważnie, jak gdyby próbował doszukać się w moim zachowaniu kłamstwa. Byłam dobrą aktorką i doskonale wiedziałam, że mi uwierzy...
Dla tej dwójki moje zapewnienie było wystarczające. Zniknęli chwile później, a szatyn zmroził mnie spojrzeniem.
-Musiałam skłamać. – wyjaśniłam – Mam plan i mam w głębokim poważaniu pierzastych.
-Ale wciąż nie wiemy, w jaki sposób ty miałabyś im pomóc w zabiciu Lucka.
-Nie wiem i nie chce wiedzieć. Nie będę marionetką... – Powiedziałam, po czym dodałam cicho – Dean, naprawdę mi przykro.
-Że to moja wina? Wyobraź sobie, że mi też.
Przygryzłam wargę i dotknęłam jego twarzy, pochylając się nieco. Musnęłam jego usta, a on dobrą chwile po prostu stał zdumiony. Dopiero, gdy się odsunęłam, chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Wplótł palce w moje włosy i wsunął język w rozchylone usta. Zaciągnęłam się zapachem jego perfum, który mieszał się z wonią skórzanej kurtki. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, zapominając o aniołach i tej pieprzonej Apokalipsie. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Zawsze byłam samowystarczalna. Nie potrzebowałam faceta, bowiem żaden nie mógł mi zapewnić bezpieczeństwa. Byłam kobietą i w głębi duszy zawsze pragnęłam szczęścia. Byłam samotna, ale nigdy tego nie okazywałam. Będąc łowcą nie możesz kochać, nie możesz się przywiązywać. To jak kodeks, a każdy złamany paragraf kończył się śmiercią. Dzisiejszy dzień był jak przejażdżka na kolejce górskiej. A to, do czego przed momentem doszło, było jak wisienka na torcie.
Kiedy usłyszeliśmy szczekanie, Rumsa oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w kierunku domu. Światło na gangu zapaliło się, a drzwi odrobinę uchyliły. Przypomniałam sobie o pozostałych łowcach. Nie chciałam dawać Rubi powodu do kpin i tak miałam ochotę ją rozszarpać – a musiałam póki, co sobie darować. Oblizałam spierzchnięte wargi i ruszyłam za Deanem.
-Co im powiemy? – spytałam.
-Chcesz się chwalić szczegółami? – uśmiechnął się ironicznie.
-Nie o tym mówię! – klepnęłam go w ramie – Tam jest Rubi, nie ufam jej. Musimy to załatwić w dyplomatyczny sposób.
-Jasne, ja się tym zajmę.



*
W tej części jest duuużo dialogów, ale też wszystko się wyjaśniło i mamy „wisienkę na torcie” ;)