niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 5 - Rodzinny interes.





Czekałam przy schodach, aż mężczyźni do mnie dołączą. Wlekli się, rozmawiając między sobą - zapewne o tym, jak zamierzam znaleźć pozostałych łowców. Cóż. Wbrew pozorom nie będzie to takie trudne. Gdy mieszałam z Abaddonem, każdego wieczora - w niewielkich grupach liczących nie więcej jak czworo nastolatków - wychodziliśmy na tak zwane patrole. Mieliśmy wtedy ćwiczyć współpracę, a przede wszystkim czujność. Lecz najważniejsze było to, że każdy z nas miał samodzielnie wyselekcjonować sprawy, które prosiły się o rozwiązanie, (czyli coś, co policja i pospolici obywatele uznawali po prostu za dziwne). Nie mogliśmy opuszczać stanu, dlatego każda robota znajdowała się najdalej na granicy. Wyszłam z założenia, że tok myślenia Abaddona wiele się nie zmienił. Jeśli znajdziemy w okolicy sprawę do rozwiązania, powinniśmy też znaleźć dzieciaki ze szkoły w Minnesocie.
Nie miałam wątpliwości co do tego, że większość z nastolatków odeszła z interesu, ale była też grupa, która nie mogła liczyć na normalne życie. Ci którzy zostali i wciąż polują, nie odjechali daleko - ja na ich miejscu wolałabym mieć wroga na oku. Po za tym, miałam nadzieje znaleźć nie tyle łowców, którzy odeszli, ale tych, którzy zostali. Fakt, z nimi będzie problem - są pilnowani przez demony i mają wykonywać tylko robotę zleconą przez Abaddona - ale cóż, zawsze warto spróbować.
Weszliśmy do niepozornego motelu w centrum miasta. Było już późno i ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam to nocowanie w wozie. Na moje nieszczęście o tej porze zwaliło się tu mnóstwo „jednonocnych par”, co skutkowało tym, że cała nasza trójka wylądowała w tym samym pokoju. Najwyraźniej nie tylko ja byłam wykończona. Dean jak tylko wybrał swoje łóżko, opadła na nie i w sekundzie zasnął z twarzą skierowaną ku poduszce.
-Ostatnio ciężko sypia – wyjaśnił Sam, widząc moją minę.
Przygryzłam dolną wargę, powstrzymując się od pytania, które mnie nękało od chwili, gdy poznałam szatyna. Jak Dean Winchester uciekł z piekła? Jak mu się to udało? Czy coś pamięta?
 -Muszę na chwilę wyjść, zapomniałem czegoś z wozu – odezwał się ponownie, a ja jedynie kiwnęłam głową. Zerknęłam jak wychodzi i podeszłam do okna. Samochód Winchesterów stał na podjeździe. Gapiłam się w zaparkowaną Impalę, w zasadzie nie wiem, w jakim celu, ale faktem jest, że minęło kilka minut, a Sam prawdopodobnie zbłądził po drodze... Nie chciałam wysuwać błędnych wniosków, ale instynkt kazał mi lepiej przyjrzeć się temu chłopakowi.
Dean obrócił się na plecy i głośno zachrapał. To wyrwało mnie z zamyśleń i zmusiło do ruszenia się z miejsca. Wyjęłam z torby czysty top i spodenki. Wzięłam szybki prysznic, a gdy wróciłam do pokoju najmłodszy Winchester sprawdzał coś w Internecie. Usiadłam na swoim łóżku i suszyłam włosy ręcznikiem. Kątem oka zerkałam na łowcę i zastanawiałam się, co może ukrywać. Bezwątpienia miał swoje sekrety. Zawsze, gdy zdawało mu się, że Dean nie patrzy, zerkał na telefon. Teraz zniknął, okłamując mnie... Nie lubię kłamstw i dowiem się, w co pogrywa.
-Jakieś dwadzieścia minut drogi stąd doszło do serii morderstw na prostytutkach – powiedziałam wyjmując z torby lokalne gazety.
-Co to ma do rzeczy?
-Pojedziemy tam i to sprawdzimy. Wszystkie ofiary były rozprute. Nie miały macic i piersi.
-Jakiś psychopata – brunet wzruszył ramionami.
-Może, ale do zbrodni doszło w tym samym czasie. Po za tym, nie odnaleziono żadnych śladów obecności osób trzecich.
-Mieliśmy znaleźć dzieciaki...
-I właśnie to robię – przerwałam mu, opadając na łóżko – Dobranoc, Sam.
Słyszałam jak zamyka laptop. Chowa coś pod swoją poduszką i kładzie się, ręką sięgając do niewielkiej lampki nocnej. Gdy zapadła ciemność, cierpliwie odczekałam, aby mieć pewność, że Winchesterowie śpią. Zwlekłam się z łóżka, które zaskrzypiało nieprzyjemnie. Fakt, nie powinnam była tego robić, ale i tak ciekawość była silniejsza. Przykucnęłam cicho i wsunęłam rękę pod poduszkę sama. Wyjęłam dość gruby notes, ale nie chciałam go przeglądać w obecności łowców. Niestety, nim zdążyłam wstać, Starszy Winchester chwycił mnie za ramię i pociągnął w swoją stronę. Zawisłam nad nim, a lampka nocna znów zabłysła. Odchrząknęłam i wyrwałam się mu.
-Kradzież jest karalna – powiedział siadając i odbierając mi notes.
-Nie kradnę... Chciałam tylko was sprawdzić – burknęłam.
-Pewnie, bo to nas wychował demon – zakpił.
-Twój brat coś ukrywa...
-Nie twój interes.
-W takim razie, możecie już zająć się swoją robotą. – Rzuciłam.
Chwile wpatrywał się w notes, po czym podał mi go i znów się położył. Zdziwiona ściągnęłam brwi. Spodziewałabym się innej reakcji po Deanie. Westchnęłam i powoli zaczęłam kartkować strony. Był to dziennik Johna Winchestera. Opisywał w nim swoje przeżycia po śmierci Mary, swojej żony. Opisywał też istoty, z którymi miał styczność. O niektórych nie miałam pojęcia, dlatego z wypiekami na twarzy czytałam, jakie ten stary wyga miał z nimi doświadczenia. Był na swój sposób przerażający. Z jednej strony żałował swoich decyzji i miał żal wobec siebie, za to jak skończyli jego synowie, ale z drugiej zemsta, którą się kierował, zawładnęła jego życiem.
Siódmego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku, pisał;

Dziś był pierwszy dzień Deana w szkole. Zapisałem go od razu do pierwszej klasy. Ma już prawie siedem lat, a w szkole powiedziałem po prostu że chodził do przedszkola w Kansas. Nie naciskali za mocno gdy powiedziałem im że dzieci straciły matkę i dużo się przemieszczaliśmy. Myślę że zostaniemy tu jakiś czas. W każdym razie spróbujemy.
Poczułem się znowu normalnie kiedy wiozłem Deana do szkoły. Zapytał mnie po drodze czy dzieciaki w szkole uczą się w domu tego samego co on. Musiałem mu powiedzieć, że to może nie najlepszy pomysł żeby na przerwie opowiadał o pracy tatusia. Wrócił do domu niczym władca świata i przyniósł mi arkusze z nazwami różnych części ciała ryby, różnymi liczbami jabłek i pomarańczy pododawanymi do siebie… tak właśnie powinno być. Dlaczego nie może tak być? Sammy też chce chodzić do szkoły. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie pozostania w jednym miejscu na tyle długo by mógł tu rozpocząć szkołę. Trzy lata wydają się wiecznością.

Drugiego listopada  

Mary nie żyje od dwóch lat. Byłem w drodze przez trzy dni; oczyszczałem nawiedzony budynek w San Francisco. Zaczyna mi się to już wydawać zwykłą codzienną robotą. Poznajesz historię, odnajdujesz szczątki, posypujesz je solą i spalasz. Koniec historii. To były dwie dziewczyny i całą powrotną drogę do motelu myślałem tylko o tym, że już nigdy nie będę miał dziewczyny. Dean musiał wyczytać coś z mojej twarzy albo może po prostu wiedział jaki to dzień. Gdy wróciłem podszedł do mnie i zapytał czy miałem ciężkie polowanie. Nie byłem w stanie mówić przez minutę.

Zaś czternastego listopada

Zabrałem Deana na strzelanie. Jeśli jest wystarczająco duży, by próbować mnie pocieszyć, jest też wystarczająco duży, by poznać narzędzia, które przychodzą z robotą. Pozwoliłem mu strzelać tylko z 22-jki, ale jest zabójczym strzelcem. W wojsku mój sierżant natychmiast postawiłby go nade mną. W takich chwilach na pewno jestem dumny z mojego chłopca. Mam przeczucie, że inaczej będzie z Sammy’m. Może jest zbyt młody, by było to widać, ale wydaje mi się, że nie ma tego samego instynktu zabójcy.*

Nie był ojcem roku. Każdy normalny rodzic zabrałby syna na boisko, John wolał szkolić dzieci od najmłodszych lat. Może bał się, że nie przejmą po nim pałeczki? Może chciał, aby Dean i Sam wiedzieli, że to jest ich życie? Rodzinny interes, który nigdy nie splajtuje? Mnie życie też nie oszczędzało, ale przynajmniej miałam szanse zasmakować „normalności”, Sam nie miał tego szczęścia.
Im dłużej czytałam dziennik Johna, tym bardziej byłam zdruzgotana. Starszy z braci był opiekunem, synem i zarazem zwykłym dzieciakiem, który nie mógł liczyć na wsparcie ojca. John tak wiele od niego wymagał. To on miał pilnować młodszego braciszka i nie pozwolić, aby ktoś się do niego zbliżył. To on zawiódł ojca, gdy którego dnia Strzyga zapolowała na Sama. To on robił wszystko, aby tato był z niego dumny.
Sam był inny. Zawsze miał swoje zdanie. Zawsze próbował się sprzeciwić. John uważał, że nie nadaje się do tej roboty. Według niego obaj synowie byli jak dzień i noc. Dean na swój sposób mroczny, podobny do niego, a Sam wiecznie pragnący normalnego życia. Raz nawet spróbował i jak widać nie powiodło się mu. Moja teoria brzmi, jeśli raz w to wejdziesz, nie znajdziesz drogi powrotnej.
Nim się obejrzałam zaczynało świtać. Pięknie, pomyślałam. Znów nieprzespana noc. Ostatnio nie mogłam sypiać, a jeśli już udało mi się zmrużyć oczy, to po kilku godzinach zrywałam się na równe nogi, aby nie spędzać za wiele czasu w jednym miejscu. Byłam zapobiegawcza - wolałam nie ryzykować, bo leczenie bywa bolesne. Odłożyłam dziennik na stolik nocny Deana i wyjęłam z torby ubranie. Postanowiłam okazać swoją dobroć i przejść się do pobliskiego baru. Byłam już głodna, łowcy zapewne też niebawem się obudzą. Potem nie będzie czasu na stołowanie się, więc przynajmniej zaoszczędzimy na czasie.
Zamówiłam trzy hamburgery i porcje frytek dla każdego. Na wynos wzięłam też mocną, czarną kawę, bo czułam, że nie tylko mi przyda się zastrzyk kofeiny. Wyszłam z knajpy i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku motelu. Miasto o tej porze było jeszcze wymarłe, dlatego nie tłukłam się samochodem. Zrobiłam sobie mały spacer, wdychając świeże powietrze, które wciąż miało w sobie nutę zimy.
Wracając do motelu widziałam dziwne spojrzenie recepcjonisty. Gapił się na mnie tak, jakbym mu, co najmniej pół budynku rozwaliła. Nie wiedziałam, o co mu chodzi i szczerze powiedziawszy miałam to gdzieś. Weszłam po schodach i już na korytarzu dobiegły mnie głosy Winchesterów. Kłócili się, albo głośno dyskutowali... Zwał jak zwał. Podeszłam bliżej i usłyszałam jak Sam zarzuca Deanowi głupotę. Zaśmiałam się, choć nie wiedziałam, o co mu chodzi. Grunt, że intonacja ich głosu kojarzyła mi się ze starym małżeństwem.
-Przecież jej samochód stoi, wyluzuj – odparował starszy z braci.
-Dałeś jej czytać dziennik ojca – mruknął Sam.
-Przyniosłam śniadanie, ale nie przeszkadzajcie sobie – przerwałam im, pchnąwszy drzwi.
-Kawa! – Szatyn podszedł i od razu wziął swoją porcje, potem Samowi podałam jego, a sama usiadłam przy stoliku. Udawałam niezainteresowaną, ale i tak widziałam dziwne spojrzenie bruneta. Do tej pory wydawał mi się być całkiem normalny...
-Musimy się spieszyć, nie chciałam czekać aż się obudzicie – powiedziałam popijając czarny napój.
-Dzięki – Sam dołączył w końcu do mnie.
-Wasz ojciec miał ciekawe przemyślenia, choć nie popieram jego metod wychowawczych.
-Nie ty jedna – przyznał młodszy z braci.
-Niczego nam nie brakowało – obruszył się Dean, na co Samuel wywrócił teatralnie oczami.
-W każdym razie te wszystkie istoty... Miał sporą wiedze – pochwaliłam go, na co szatyn się uśmiechnął.
-Zwijajcie się, powinniśmy powoli się zbierać.
-Daj człowiekowi spokojnie zjeść – zaprotestował Dean.
-Poczekam na was przy aucie.
Znowu to samo...


Po trzydziestu minutach byliśmy w miasteczku Rochester. Uznaliśmy, że powinniśmy się podzielić zadaniami. Ja poszłam porozmawiać z rodzinami ofiar, – których nie było tu za wiele – a Winchesterowie udali się do kostnicy. Przynajmniej raz nie musiałam oglądać zmasakrowanych zwłok. To jedno z najgorszych doświadczeń, których niestety łowca nie może ominąć. To jak chrzest bojowy.
Jeśli nam uda się rozwiązać zagadkę, kto jest mordercą, powinniśmy też znaleźć dzieciaki ze szkoły. Abaddon był dobrym nauczycielem, dzięki czemu byliśmy dobrze wyszkoleni, dzieciaki z Minnesoty z pewnością są już na tropie. Byłam pewna, że cokolwiek atakuje prostytutki, nie spocznie na tych kilku ofiarach. Ciała były okaleczone i sprawca czerpał z tego radość. Podniecało go to, i długo nie utrzyma swoich rządzy w ryzach.


*Fragmenty dziennika pochodzą ze strony supernatural.com.pl i są przetłumaczone przez jednego z forumowiczów. Stacja CW i twórcy serialu jakiś czas temu „stworzyli” dziennik Johna Winchestera, który trafił do Internetu.

poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział 4 - Nie samą robotą człowiek żyje...





Mężczyźni unieśli dłonie w obronnym geście. Spojrzeli po sobie, a po chwili namysłu odłożyli pistolety na ziemie, i kopnęli je w moją stronę. Przyjrzałam się im uważnie i powoli zeszłam, starając się nie spuszczać ich z oka.
Ten wyższy – brunet o ciut przydługawych włosach - ubrany był w kraciastą koszule, klasyczne jeansy i kurtkę, która zdawała się być na niego nieco za duża. Wpatrywał się we mnie ze wzrokiem zbitego psiaka. Przypominał kogoś, kto ma cholernego pecha w życiu, i zapewne wiele się nie pomyliłam. Sam fakt, że mierzy do niego dziewczyna mówi sam przez siebie, prawda?
Szatyn z kolei gapił się we mnie dużymi zielonymi oczyma, które w tym świetle miały barwę głębokiego szmaragdu. W normalnych okolicznościach mogłabym go pomylić z modelem, jednak przetarte na goleniach jeasny, bluzka z długim rękawem i skórzana kurtka sprawiały, że nie miałam złudzeń, kim jest ta dwójka. Nie można pomylić takich jak oni z „normalnym śmiertelnikiem”. Wiedzieli jak się zachować, wiedzieli, co robić i wiedzieli, że lepiej nie prowokować kobiety z bronią.
-Winchesterowie – mruknęłam, zabezpieczając broń.
-W całej okazałości – szatyn uśmiechnął się głupawo, co ja zignorowałam i zwróciłam się do bruneta, który zdawał się być bardziej ogarnięty, niżeli brat.
-Skąd wiedzieliście?
-Bobby powiedział, że jedziesz znaleźć pozostałych łowców. Nie trudno było znaleźć twój rodzinny dom. Postanowiliśmy sprawdzić, czy cie zastaniemy, w końcu na twoim miejscu najpierw zajrzelibyśmy tutaj.
-Tok rozumowania łowcy – skwitowałam.
-Znalazłaś coś? – Rzucił Dean... Tak myślę, że to Dean. Z tego, co wiem, jest starszy i bardzo przypomina swojego ojca.
-Nie wiem, przeszkodziliście mi – mruknęłam i odwróciłam się, wracając na piętro.
Mężczyźni posłusznie podreptali za mną, zwijając po drodze z podłogi swoją broń.
Uklękłam i znów sięgnęłam po pudełko. Czułam na sobie wzrok mężczyzn. Byli tak samo ciekawi tego, co jest w środku, jak ja, więc nie zamierzałam trzymać ich w niepewności. Odłożyłam przedmiot na łóżko i delikatnie otworzyłam wieko. Stara biżuteria mamy, którą ta dostała od swojej matki, zdawała się czekać na ten dzień. To ona zwracała na siebie całą uwagę. Wyjęłam medalion, który w bladym promieniu żarówki lśnił nieśmiało, kusząc tym samym, aby go zachować. Wsunęłam wisior do kieszeni kurtki i znów zamieszałam w pudełku. Znalazłam kilka dokumentów sprzed dwudziestu dwóch lat.
Prawdę powiedziawszy liczyłam, że uda mi się znaleźć coś przełomowego. A tu wygrzebałam jedynie jakieś papiery o nieruchomości. Najwyraźniej niedane mi było poznać powodów, dla których rodzice zwrócili się o pomoc do demona. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam coś znaleźć...
-Siarka – zerknęłam pytająco na Sama, który stał pod oknem i pochylał się, wlepiając oczy w żółtawo-zielony proszek.
-Demon – mruknęłam zrezygnowana.
-Nie masz już czego szukać. Abaddon oczyścił teren – szatyn dołączył do brata i upewnił się, że znalezisko jest dowodem na obecność demona.
-Świetnie – westchnęłam, zamykając pudełko i wsuwając je ponownie pod łóżko.
Nie chciałam już tu dłużej siedzieć, dlatego bez słowa wyszłam z domu. Poczekałam aż mężczyźni do mnie dołączą i zamknęłam drzwi – mimo wszystko, nie chciałam żeby ktoś tu łaził. Może i nie zaglądam do rodzinnego domu za często... W zasadzie nigdy nie zaglądam, lecz to jakby nie było, to tu się wychowałam.
-Wiesz mniej więcej, kogo szukać w Minnesocie? – Rzucił Sam.
-Wiem, gdzie szukać – zauważyłam, otwierając samochód.
-Chyba musimy, Bobby prosił nas o pomoc.
-Nie musicie tego robić, macie swoje problemy.
Słyszałam, że Dean jakimś cudem wyrwał się z piekła. Dosłownie. Trafił tam jakiś czas temu. Zabiła go podobno Lilith, a w zasadzie jej piekielne psiska. Spytacie, jak do tego doszło? Cóż, bez wątpienia to, co zrobił było słodkie i urocze, ale i tak uważam, że wykazał się ogromną głupotą. Zawarł pakt z demonem, chcąc ratować w ten sposób brata. Sam wrócił z martwych, fakt, ale za to Dean dostał rok życia. Nikt nie wie jak udało mu się uciec i przez co musiał przejść. Od tego czasu był łowcą idealnym, ale na swój sposób przerażającym.
-Chętnie się rozerwiemy – odparł szatyn, nie spuszczając mnie z oka.
-To dla ciebie rozrywka?
-Nie samą pracą człowiek żyje.
-Ale twoim życiem, jest twoja praca - zauważyłam wsiadając do wozu.
-Dean, daruj sobie – napomniał go brat, po czym zwrócił się do mnie – W Minnesocie powinniśmy być za parę godzin.
Kiwnęłam potakująco głową i przekręciłam kluczyk w stacyjce. W lusterku widziałam, jak chłopcy kierują się do swojego wozu - czarnej Impali, która stała na chodniku. Ruszyłam z miejsca, a za mną jechali łowcy. Zastanawiałam się nad tym czy powinnam pracować z Winchesterami. Nie znałam ich. Byli cholernie dobrzy, ale mieli swoją przeszłość. Mieli nawet sporo na sumieniu. Otworzyli wrota, przez które z piekła wydostały się chordy demonów. Czy aby na pewno powinnam ufać komuś takiemu?
-Witaj Gen.
Podskoczyłam, omal nie tracąc równowagi i nie puszczając kierownicy. Spojrzałam spode łba na siedzącego obok mężczyznę. Jego mina była nieodgadniona i trudno było mi cokolwiek z niej wywnioskować. Zapewne czekał aż się w końcu odezwie.
-Dawno cie nie widziałam – powiedziałam, wrzucając kierunkowskaz i skręcając w kolejną ulicę.
-Mieliśmy małe zamieszanie na górze – odparł przenosząc wzrok na jezdnię.
-A, co cie do mnie sprowadza?
-Dobrze, że mnie posłuchałaś. Winchesterowie mogą ci pomóc. – Ton jego głosu wywoływał dreszcze. Był tak spokojny, a zarazem bezbarwny i surowy, że włos się na głowie jeżył.
-Co o nich wiesz? Dlaczego nie chcesz, żebym im o tobie powiedziała? Co jeszcze przede mną ukrywasz?
-Są rzeczy, o których nie możesz wiedzieć i nie powinnaś się nimi interesować. Winchesterowie mają wyrobioną... Markę.
-Markę? – Spytałam kpiąco. Pokręciłam głową i znów się odezwałam - Jedziemy do Minnesoty. Chcemy porozmawiać z innymi dzieciakami... – Przygryzłam wargę i zerknęłam na niego kątem oka - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Abaddon stworzył jeszcze jedną szkołę? – Spytałam z wyrzutem.
-Dowiedziałaś się czegoś? – Odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Nie, Abaddon sprzątnął wszystko.
-Jak się czegoś dowiesz, wezwij mnie.
Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć. Pierzasty zniknął. Byłam sfrustrowana i bezradna. Jak miałam mu się sprzeciwić? On miał w nosie moje zdanie. Chciał, abym tylko wykonywała jego polecenia. Może i był aniołem, ale pstryknięciem palca mógł mnie rozmazać. Obiecał mi pomoc. Oni wszyscy mi obiecali pomoc. Tymczasem nie chciał nic zdradzić, ale za to ja miałam zdawać szczegółową relację z mojej pracy. Wciąż coś przede mną ukrywał i nawet, jeśli jego sekrety miały mieć wpływ na moje życie, Castielowi najwyraźniej taki obrót spraw nie przeszkadzał. Cass nawet palcem nie ruszył i jak do tej pory o wszystkim muszę myśleć sama. Za taką pomoc to ja dziękuję.


Co rusz zerkałam w lusterko. Impala wciąż za mną jechała i nawet na moment nie straciłam jej z pola widzenia. Mijaliśmy kolejne miasta z nadzieją, że niebawem dotrzemy na miejsce. Każde z nas chciało dotrzeć do prawdy i rozwiązania zagadki. I chyba nie tylko ja miałam obiekcje, co do współpracy. Oni również mi nie ufali. Przekonywał ich jedynie fakt, że Bobby Singer prosił ich o pomoc. Nie ma się, co dziwić. Wychował mnie demon i na ich miejscu, sama bym siebie unikała.
Czas nas gonił i tylko raz zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych. Zatankowaliśmy, a Dean zrobił zapasy jedzenia, czyli wypchał kieszenie marsami i m&msami. Na pewno nie przepadał za zieleniną... Poczekał, aż zapłacę w kasie i razem ruszyliśmy do samochodów. Napchał usta drażetkami i mruczał pod nosem coś o Abaddonie – przypuszczałam, że powtarza to, co mówił Bobby, trudno było go zrozumieć.
Sam wolał się nie udzielać. Siedział na masce Chevroleta i wyglądał, jak gdyby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Co jakiś czas zerkał na telefon, próbując ukryć przed nami swoje zdenerwowanie. Zaczynałam się nawet niepokoić jego zachowaniem.
-Wszystko gra? – Spytałam Deana, brodą wskazując mu brata.
-Ta, bo co? – Mruknął. Niby mówił to na luzie, ale nie trudno było dostrzec, jak zaciska szczękę i nie mówię tu o przeżuwaniu słodyczy.
-Jest jakiś spięty... – Odparłam, po czym uśmiechnęłam się złośliwie i dodałam – Ty z resztą też.
-Wszystko gra, zbieraj się – dołączył do Samuela i spojrzał na niego znacząco.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc w rozbawieniu głową. Nie miał cierpliwości, a ja zamierzałam to wykorzystać. Jak on to określił? Nie samą robotą człowiek żyje...

~*~
I w końcu są ;)
Miałam kilka pomysłów np.: aby w ogóle nie dodawać Winchesterów i zaprzestać na Castielu oraz Zachariaszu. Lub aby bracia pojawili się w kolejnej części, (jeśli takowa powstałaby). Ankieta wskazała, że bracia muszą być no i są :)
Mam nadzieje, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu, bo mi nie wiedzieć czemu, bardzo się podoba ;)


środa, 1 maja 2013

Rozdział 3 - Wspomnienia.





Bobby pozwolił mi się zatrzymać u siebie na tą jedną noc. Nigdy tego nie robiłam - dla własnego bezpieczeństwa - ale tym razem uznałam, że skoro anioł mnie tu wysłał, to coś jest na rzeczy. Nie chciałam pałętać się po jego mieszkaniu, dlatego niemal cały dzień spędziłam w salonie i przeglądałam stare księgi. Zbiory, które posiadał naprawdę zapierały dech w piersiach. Gdybym miała choć trochę więcej czasu, to przeczytałabym wszystko od A do Z.
Łowca raczej nie zwracał na mnie uwagi. Od czasu do czasu zadał jakieś pytanie z serii, jak to możliwe, że tyle lat niczego się nie domyśliliście? Nie miałam zamiaru się mu tłumaczyć, choć faktycznie, gdy słyszy się coś takiego, człowiek zaczyna zastanawiać się, czy jest naprawdę tak głupi. Po za tym, Singer najwyraźniej nie przepadał za obcymi w swoim domu, ale z drugiej strony nie okazywał w stosunku do mnie niechęci. Po prostu mnie olewał, od tak.
Jeden z telefonów mężczyzny zaczął uporczywie dzwonić. Zwlekł się z miejsca i podszedł do komórki, która leżała na stoliku, przede mną.
-Singer... Przejdź do konkretów Garth – mruknął, drapiąc się po skroni – mówisz, że to nie jedyny taki przypadek? Masz coś jeszcze? Dobra nie ważne, dzięki.
Zerknęłam na niego ukradkiem. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili przeniósł na mnie wzrok i odchrząknął znacząco.
-Abaddon stworzył jeszcze jedną taką „szkołę”. W Minnesocie – oznajmił.
-Ale on nigdy nie wyjeżdżał na dłużej jak parę dni – odparłam zdumiona.
-Ponieważ to wy byliście bardziej cenni i was chciał wyszkolić osobiście, tamci byli szkoleni i wypuszczani na łowy tylko w okolicach miasta.
-Po cholerę?
-Nie pytaj mnie. Wiem tylko tyle, że niektórzy z tamtych odeszli, jak dotarły do nich wiadomości o tobie. Reszta została i jest teraz pilnie strzeżona.
-Szkoli łowców, ale przecież to samobójcza misja. Co on chce osiągnąć?
-Powinnaś odnaleźć dzieciaki z Minnesoty. Skoro pozostali są pilnowani jak w Alcatraz, to ci, którym udało się zwiać powinni wiedzieć coś więcej.
-Dzięki Bobby – podniosłam się z miejsca, ale zanim zdążyłam chwycić za swoje rzeczy, mężczyzna zatrzymał mnie.
-Gdzie ty idziesz? – Mruknął, sięgając po butelkę whisky, którą prawie już opróżnił.
-Znaleźć ich – wzruszyłam ramionami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu w ogóle chodzi.
-Otaczają mnie sami idioci – burknął do siebie, na co ja uniosłam brwi i nieświadomie zrobiłam naburmuszoną minę.
-Chce się dowiedzieć, dlaczego Abaddon szkoli łowców i jaki ma w tym interes. – Rzuciłam.
-Ja też. Tak się składa, że to nie jest jakiś kretyn z rozdroża. Jeśli planuje nas wszystkich wybić, to wolałbym o tym wiedzieć. – Stwierdził całkiem słusznie. Tylko, dlaczego tworzyłby nowych łowców, gdyby chciał ich potem zabić? Jakieś nowe hobby?
-Powiedziałabym ci, gdybym się czegoś dowiedziała.
-Wybacz, ale wole się tym zająć sam.
-Wybacz, ale to nie twój biznes. Poprosiłam cie o pomoc, bo zostałeś mi polecony.
-Kompromis.
-Kompromis.
Opadłam na sofie i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, czekając aż łowca coś zaproponuje. Nie musiałam długo czekać, choć nie tego się spodziewałam;
-Jutro wrócą Sam i Dean, pojedziecie razem do Minnesoty i może uda wam się pogadać z którymś dzieciakiem.
Miałam jechać z Winchesterami? Nie ufał mi i ja to całkowicie rozumiem, ale przecież potrafię zrobić coś tak banalnego. Po za tym, to oni otworzyli wrota piekieł i to przez nich demony podobne do Abaddonan pałętają się po ziemi. Kto tu jest bardziej szkodliwy?
-Mogę to zrobić sama. – Żachnęłam się, ale on i tak miał to gdzieś.
-Nie bierz tego do siebie, ale połowę życia mieszkałaś z demonem – no cóż, takiemu argumentowi trudno jest się sprzeciwić.
Nic nie odpowiedziałam, westchnęłam zrezygnowana i sięgnęłam raz jeszcze po starą książkę, którą do tej pory przeglądałam. Kartkowałam pożółkłe strony szukając natchnienia. Niestety, nie miałam pojęcia, od czego zacząć. O Abaddonie wiedziałam wystarczająco wiele i bynajmniej nie były to pocieszające informacje, choć i tak zawsze lepiej jest wiedzieć, że twój były opiekun to jeden z najbardziej ześwirowanych demonów. Nie dawała mi spokoju ta sprawa z Minnesota i dlaczego, akurat to my byliśmy „tymi cenniejszymi”, jak określił to Singer.
Nigdy nie czułam się wyjątkową, pozostali zapewne też nie. Każde z nas straciło rodziców i wtenczas byliśmy w stanie uwierzyć każdemu. Niestety los tak chciał, że na naszej drodze pojawił się Collins. W zasadzie nie jestem pewna, czy to był los... Jeśli jednak to wszystko było zaplanowane... Byłby tak perfidny, by wmawiać nam, że obce demony zabiły naszych rodziców, podczas, gdy to on za tym wszystkim stoi? Cóż, do tej pory nie miał żadnych zahamowań moralnych. Z resztą trudno się dziwić i wymagać od demona, aby był moralny.
-Jak zginęli twoi rodzice? – z zamyśleń wyrwał mnie głos Bobby’ego, który pochylał się nad mapą.
-Byłam w szkole, jak wróciłam znalazłam ich martwych. Gdy dorosłam, przeczytałam protokół z oględzin. Policja nie wskazała sprawcy, ale dokładnie opisali jak zmarli. Oboje mieli rozszarpane wnętrzności – odparłam nie odwracając wzroku od książki. Wiedziałam, że jeśli na niego spojrzę, to wybuchnę płaczem. Żadne dziecko, nie powinno doświadczać czegoś takiego.
-Brzmi jak piekielne bydle. – Rzucił, na co ja cicho mruknęłam pod nosem. - To trochę dziwne. Miałaś dziesięć lat, pozostali również, a wasi rodzice wyglądali jak drapaczki dla kotów.
-Pakt? – Nawet nie chciałam tego brać pod uwagę, ale miał racje... To się samo nasuwa na myśl.
-Na twoim miejscu znalazłbym tego demona. On ich nie zabił, ale będzie wiedział, kto przetrzymywał umowy. Nie wiem jak tobie, ale mi to wszystko śmierdzi.
-Sądzisz, że Abaddon to zaplanował? Podjudzał do zawarcia umowy, a potem przychodził po swoją zapłatę. Po nas. – Przeczesałam włosy palcami i tym razem to ja sięgnęłam po whisky.
-Układy z tymi przygłupami zawsze kończą się tak samo. Mógł, co prawda nie powiedzieć im tego wprost. Wiele naiwniaków się na to łapie. Obiecują im kasę, sławę, a po dziesięciu latach przychodzi na nich czas.
-Ale, dlaczego nasi rodzice w ogóle zawierali te układy? Co się takiego działo?
-Być może nigdy się tego nie dowiemy. Teraz bardziej zastanawia mnie czy wybierał swoje ofiary z jakiś szczególnych powodów, czy po prostu łapał, co popadnie.
-Jadę do Minnesoty, a potem do Wisconsin – zerwałam się z miejsca i chwyciłam skórzaną kurtkę.
-Po, co do Wisconsin?
-Tam jest mój rodzinny dom. Nie został sprzedany, może znajdę coś na strychu.
-Nie liczyłbym na to. Jeśli coś tam było, to Abaddon na pewno już dawno zatarł ślady. – Odparł, przyglądając mi się uważnie.
-Spróbuje.
Nie czekałam na jego odpowiedź. Wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Jedyne, o czym teraz myślałam, to znalezienie odpowiedzi na jedno zasadnicze pytanie. Dlaczego zawarli ten cholerny pakt? Nikt normalny nie robi tego, od tak. Musiało coś się stać. Coś, co ich zmusiło do tego. Byłam pewna, że w domu znajdę, choć część odpowiedzi. Przynajmniej miałam taką nadzieje.


Nieco zmieniłam plany.
Postanowiłam najpierw odwiedzić rodzinne miasto. Nie chciałam z tym zwlekać, bo prawdopodobnie mogłabym stchórzyć. Bałam się przekroczyć próg domu, bo oczami wyobraźni widziałam, martwych rodziców. Dlatego nigdy tu nie przyjeżdżałam. Obiecałam sobie, że to miejsce będzie ostatnim, jakie odwiedzę. Nie sądziłam, że tak szybko przyjdzie mi złamać daną sobie obietnicę.
To zdumiewające, ale pamiętałam niemal każdy zaułek, każdą alejkę, każdy budynek. Minęłam szkołę, do której uczęszczałam w dzieciństwie. Teraz otaczały ją wysokie topole, które w ramach prac społecznych na biologii, mieliśmy posadzić. Kawałek dalej był park, a w nich potężna fontanna, z której wiecznie tryskała woda. Sznur sklepów w starej kamienicy dodawał uroku miastu, które bądź, co bądź było piękne.
Jechałam główną drogą, aż dotarłam do alei Waszyngtona. Skręciłam w prawo i dzięki temu, że nie błądziłam, po chwili parkowałam na podjeździe. Kilka minut spędziłam gapiąc się w stary, dość zaniedbany dom, który w moich wspomnieniach wyglądał zupełnie inaczej. Bluszcz piął się po ścianach wschodniej i północne. Dzikie róże rozrosły się, a trawnik szpeciły chwasty. W oknach wisiały ciemne firanki, przez które nie można było niczego dostrzec. Było mi zwyczajnie głupio, bo choć wciąż posiadałam klucze, to od dnia, gdy Abaddon mnie stąd zabrał, nie zajrzałam tu nawet przejazdem. Nie byłam w stanie. A dom niszczał i niszczeć będzie dalej.
Weszłam na ganek i wcisnęłam klucz w dziurkę. Chwilę męczyłam się przekręcając zardzewiałą klamkę. W końcu pchnęłam drzwi, a mnie uderzył zapach wilgoci i kurzu. Kaszlnęłam i zaciągnęłam się świeżym powietrzem, które wpadło do pomieszczenia. Ruszyłam korytarzem, rzucając kątem oka spojrzenie na kuchnie. Niektóre meble były zdezelowane od starości. Płyty i fronty szafek zaczęły pękać i odpadać. Na kuchence wciąż stały garnki, na których mama tego dnia pichciła obiad. Nic się nie zmieniło. Nikt tu nie zaglądał i nikt nie zajął się domem. Nie mieliśmy bliskiej rodziny, która mogłaby wziąć na siebie opiekę nad domem, nie wspominając o tym, że nikt nawet nie zainteresował się moim zniknięciem. Policja wszczęła śledztwo, które zamknięto po dwóch latach...
Nie chciałam spędzać tu więcej czasu, niż tego wymagała sytuacja. Po prostu się przeliczyłam. Wspomnienia były wciąż żywe, wciąż tak wyraźne. To było zbyt bolesne nawet dla mnie... a może tym bardziej dla mnie? W każdym razie szybkim krokiem weszłam po schodach. Przechodząc obok mojego pokoju, coś mnie skusiło, aby tam zajrzeć. Mimowolnie uśmiechnęłam się widząc, ukochane pluszaki wpatrujące się w okno z mojego łóżka. Na stoliczku stała różowo-kremowa ramka w kształcie misia, a w niej fotografia przedstawiająca mnie i rodziców. Byliśmy uśmiechnięci, i tacy pełni życia. Schowałam przedmiot do torebki i sięgnęłam po wisiorek, który dostałam od Lory i Dona na urodziny. Teraz to moje jedyne pamiątki.
Najpierw weszłam do sypialni. Łóżko nie było pościelone, a materiał zaczął się rwać. Z biegiem lat wszystko niszczeje, podobnie jest duszą człowieka, gdy chęć zemsty nią kieruje. Wiedziałam o tym, aż za dobrze. Czasami boje się, że po śmierci trafię na dół - w końcu robie rzeczy, które nawet mnie przerażają - ale wtedy przypominam sobie o tych wszystkich ludziach, którym pomogłam i dochodzę do wniosku, że odwalam całkiem dobrą robotę, za którą być może przyjdzie mi słono zapłacić. 
Wiedziałam, że pod łóżkiem mama trzymała pudełko, a w nim dokumenty i przedmioty, których nie mogłam dotykać. Zawsze byłam ciekawa, co też tam się kryje, jednak – o dziwo, – jako dziecko, byłam bardzo posłuszna. Nigdy, nawet „przypadkiem”, do niego nie zajrzałam. Tym razem uznałam, że mogę właśnie tam odnaleźć odpowiedź na moje pytania. Uklękłam i pochyliłam się zerkając pod łóżko. Warstwa kurzu była wręcz obrzydliwa. Zaśmiałam się cicho widząc brudne skarpetki taty. Gdyby mama o tym wiedziała, co dałaby mu popalić. Pochyliłam się jeszcze bardziej i wtedy w prawym roku zauważyłam zielone pudełko. Położyłam się i wsunęłam, sięgając dłonią coraz dalej.
Cichy, ale jednak dość wyraźny szmer zbudził moją czujność. Raptownie wysunęłam się spod łóżka i sięgnęłam po broń. Odbezpieczyłam pistolet i bezszelestnie wyszłam z sypialni. Nikt nie miał prawa tu być. Nikt, prócz demonów Abaddona. Tylko on mógł przypuszczać, gdzie mnie szukać. Zastanawiałam się ilu ich może być, gdy kątem oka dostrzegłam dwie sylwetki. Mężczyźni zerkali ciekawsko do kuchni, potem do salonu, gdzie ja się nie odważyłam wchodzić. Podeszłam bliżej schodów, a podłoga zaskrzypiała. Oczy nieznajomych zwróciły się w moją stronę. Obaj trzymali broń, co wydało mi się dziwne. Demonom broń raczej nie jest potrzebna... Cóż, może ta dwójka idzie z duchem czasu?
-Liczę do trzech i radze wam stąd spadać, póki grzecznie proszę...

~*~
Taaa.... zabłysłam inteligencja ;) Dodałam rozdział 4 zapominając o 3, ale już to naprawiłam :D