niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 15 - Dokonał wyboru.





Ramsfeld był nadzwyczaj spokojny, wręcz smutny. Nie podnosząc łba, zerkał na nas kątem oka. Psy są nadzwyczaj podatne na zmiany, zwłaszcza jeśli dotyczą one ich właścicieli. Pchnęłam drzwi, które nieprzyjemnie skrzypiąc ukazały nam niezły bajzel. Rozrzucone książki były czymś zwyczajnym w domu Bobbyego Singera, ale rozbite szkło, wyrwane drzwiczki szafek... To było niepokojące. Przełknęłam ślinę, zerkając na Deana. Natychmiast wyjął broń, odbezpieczając ją. Ruszył przodem, kierując się w stronę schrony, gdzie zostawiliśmy Sama.
-Sammy!? – krzyknął, widząc otwarte na oścież drzwi.
Miałam złe przeczucia i wcale się nie myliłam. W środku nikogo nie było. Zarówno Sam jak i Bobby, zniknęli. Nie miałam pojęcia, co mogło się stać. Szatyn był wściekły, ale też przerażony. Martwił się o brata, wciąż chodził w te i z powrotem, próbując wszystko sobie poukładać. Moje uspokajanie go było bezsensowne, i w cale się mu nie dziwie. Sama byłam zszokowana.
-Co się do cholery stało – warknął, przeczesując włosy palcami.
-Może anioły coś wiedzą? – rzuciłam luźno. Normalnie wolałby, abym nawet tego zdania nie wypowiadała, ale teraz był zbyt zdesperowany.
-Spróbujmy – powiedział niechętnie.
Jak kompletni idioci patrzyliśmy w pustą przestrzeń, licząc aż Cass się pojawi. Po kilkukrotnym powtórzeniu formułki, w końcu pałeczkę przejął Dean. Był już wściekł i zniecierpliwiony, więc nie stronił od przekleństw;
-Chodź tu, ty pierzasty skrzacie – warknął w końcu, a ja zaśmiałam się cicho.
-To nic nie da – odezwałam się po chwili.
-Ktokolwiek to zrobił, już jest martwy – wycedził, spoglądając na mnie.
Oblizałam spierzchnięte wargi. Sam był osłabiony, więc stanowił łatwy cel, ale demony nie mogą swobodnie przemieszczać się po domu Singera – to dla nich samobójstwo. Z drugiej strony dla chcącego nic trudnego, jak to mówią. Demony są przebiegłe, dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Chyba, że to Singer wypuścił Sama.... Tylko, po co? Wiedział, że Winchester na głodzie jest równie niebezpieczny jak narkoman. Być może, Bobby za bardzo zaufał przyjacielowi? Może doszukujemy się drugiego dna, a tak naprawdę rozwiązanie mamy przed samym nosem?
-Powinniśmy przeszukać złomowisko – powiedziałam cicho.
-Bo, co? Bawią się w chowanego? – zakpił Dean.
-Sam był na głodzie, może Bobby za bardzo mu zaufał?
-Sugerujesz, że mój brat zaatakował człowieka, który jest dla nas jak ojciec? – warknął zirytowany.
-Nie sugeruje.... To tylko luźny pomysł.
-Jak chcesz, ale ja w to nie wierze – mruknął pod nosem.
Szatyn burknął coś jeszcze pod nosem, ale ostatecznie ruszył za mną. Wolałabym, aby moje przypuszczenia nie sprawdziły się, jednak bądźmy szczerze, tylko to rozwiązanie było logiczne. Wyszliśmy na zewnątrz. Coś mnie podkusiło, aby spuścić z łańcucha Rumsa. Pies pobiegł przed siebie, więc minęłam Deana i ruszyłam boczną alejką, za psem. Znalezienie czegokolwiek w tym bajzlu graniczyło z cudem. Nie wiedziałam, na czym się skupić, masa starych wozów, części samochodowe, a wszystko zdawało się być rzucone w jedno miejsce. Wiem, że gdybym coś zepsuła – choć wszystko tutaj było zepsute – to Bobby chyba by mnie zabił.
Wolałam niczego nie dotykać, ale szkarłatna ciecz na srebrny volvo sprawiła, że musiałam wygramolić się na piramidę samochodów, które trzęsły się pod moim ciężarem. W końcu udało mi się dotrzeć do plamy krwi. Gdy się pochyliłam mało nie spadłam, dostrzegając twarz Singera, w szybie sąsiadującego mustanga. Wytrzeszczyłam oczy, gapiąc się jak mężczyzna sięga do klamki i próbuje wyjść z samochodu. Zbliżyłam się i mu pomogłam, bowiem nie był w najlepszym stanie, a krew, którą znalazłam bezwątpienia należała właśnie do niego.
-Nic ci nie jest?
-Jest kurna zajebiście – sapnął zmęczony.
-Co się stało? Gdzie Sam?
-A, bo ja wiem? Uznałem, że czas go wypuścić, kiedy to zrobiłem wpadł w szał. Tylko tu nie udało mu się mnie znaleźć. Ten dzieciak nieźle ze świrował – odparł.
Na ziemi przywitał nas pies, który spoglądał z troską na swojego pana. Łowca pogłaskał psisko i posłusznie ruszył za mną. Dean stał przy warsztacie, pochylał się nad czymś, kiedy do niego dołączyliśmy z niewzruszonym wyrazem twarzy spojrzał na nas znacząco.
-To krew demonów, co ty myślisz, ze od tak ją odstawi? – powiedziałam dobitnie.
-Dajcie spokój...
-Ledwo uszedłem z życiem, a polowałem na większe szkarady niż Sam. Jeśli łowcy się połapią, co jest grane z twoim bratem, obawiam się, że nic ich...
-Nawet nie kończ tego zdania! – warknął Winchester.
-Znajdźmy go – powiedziałam łagodnie, aczkolwiek przekonująco.
Chłopak w końcu dał się namówić. Namierzył komórkę Sama jakieś dwieście kilometrów od Sioux Falls. Postanowiliśmy natychmiast pojechać do miasta, w którym ostatnio logował się telefon bruneta. Nie mówiłam tego głośno, ale chyba każdy doskonale wiedział, kogo postanowił odwiedzić młodszy Winchester...

Całą drogę milczeliśmy. Dean, bo jeszcze nie doszedł do siebie i widziałam jak się męczy, a ja, bo chciałam, żeby poukładał sobie wszystko w spokoju. Najwyraźniej każde z nas naiwnie wierzyło w Sama, tymczasem on nie widział nic złego w piciu demonicznej krwi. Zastanawiałam się, co z nim teraz będzie? Czy właśnie tak rodzą się demony? Nie mogliśmy nim potrząsnąć, bo i tak nic do niego nie docierało. Nie wiem, czym kierował się młodszy Winchester, ale na pewno nie tym, czego nauczył go ojciec.
Zatrzymaliśmy się w motelu, który jako pierwszy wytypował Dean. Przy rejestracji zapytał o wysokiego bruneta. Okazało się, że również jest tu gościem, ale bynajmniej nie przyjechał sam. Towarzyszy mu niewysoka brunetka. Ja wolałam poczekać, ale Dean był zbyt niecierpliwy. Od razu ruszył do wskazanego pokoju. Nie pukał, po prostu wszedł zastając w środku Sama i Rubi w dwuznacznej sytuacji... Pomijając fakt, że jej nadgarstek szpeciła głęboka rana i krew. Oczy chyba wyszły mi z orbit, ale mój szok był niczym w porównaniu z wściekłością, w jaką wpadł szatyn. Dosłownie musiałam go odciągać od brata.
-Uspokój się – mruknęła brunetką, w kierunku starszego łowcy.
-Nie wtrącaj się – warknęłam popychając ją w kierunku drzwi.
-Nic nie rozumienie, dzięki mnie jest lepszy...
-Jest taki jak ty! Jest demonem! Staje się nim! – ryknął rozjuszony Dean.
Rui pokręciła z dezaprobatą głową, chwyciła płaszcz i wyszła trzaskając drzwiami. Chłopcy stali obok. Sam wyglądał jakby miał za moment wybuchnąć, a Dean jeszcze chwila a znów by mu przyłożył.
-Co wy tu robicie?
-Zgadnij geniuszu! Zaatakowałeś Bobbyego! – odparł szatyn.
-Chciał...
-No, co chciał? Zaufał ci i chciał ci pomóc! – uderzyłam go w klatkę piersiową. Zamachnął się na mnie, co kompletnie wyprowadziło z równowagi Deana. Wywiązała się bójka, którą za cholerę nie mogłam powstrzymać. Choć oboje byli już zmęczeni, żaden nie chciał odpuścić. Sam zdawał się wpaść w szał i teraz rozumiałam, o czym mówił Bobby. Po kilku minutach Dean runął na ziemie. Jego brat stał nad nim spoglądając z pogardą. Nie poznałam do. Nie był już tym samym uroczym chłopakiem, którego poznałam. Tym, na którego mogłam liczyć. Zmienił się... Ona go zmieniła.
Po dłuższej chwili. Brunet obrzucił brata ostatnim spojrzeniem, dając mu do zrozumienie, że to już koniec. Po prostu wyszedł mijając mnie jak gdyby nigdy nic.
-Dean? – upadłam na kolana obok Winchestera.
-Ja już nie mam brata...

Zostanie dłużej w tym motelu nie miało już sensu. Przespaliśmy się tylko, – jeśli tak to można nazwać – i z samego rana ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, bo i mnie ta sytuacja przytłaczała. Dean czuł się zdradzony i wcale mnie to nie dziwi. Jego brat spotykał się z demonicą... W każdym znaczeniu tego słowa. Ja tego nie potrafiłam zrozumieć, a co dopiero Winchester?
Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Chłopak tankował, a ja postanowiłam kupić coś do przekąszenia. Rozglądałam się między ladami, byłam tak zaabsorbowana, że nie zwróciłam uwagi na kasjera, który przyglądał mi się z uwagą od dłuższej chwili. Nie wiem, jak to możliwe, ale przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że jego twarz zmienia się, przybierając postać kreatury z najczarniejszych koszmarów. Wydałam z siebie cichy jęk obrzydzenia i wtedy jego ciałem przeszedł silny dreszcz. Z oczu i ust wydobył się jasny blask, który na myśl przywodził wybuch na słońcu.
Spojrzałam w duł i ujrzałam zakrwawione ostrze. Ciało mężczyzny opadło bezwładnie na podłogę. Castiel sięgnął po szmatkę i otarł swoją broń z krwi, która kapała na białe kafle.
-Obserwują cie – powiedział.
-To nic nowego...
-Obserwują, bo im przeszkadzasz.
-Rubi – szybko odgadłam, o czym była mowa.
-Uważajcie na nią – dodał.
-Co z Samem? Nie potrafimy do niego dotrzeć, zamąciła mu w głowie – powiedziałam wzdychając bezsilnie.
-On już dokonał wyboru i chyba wiesz, co to znaczy...
-Nawet nie kończ – syknęłam mijając go.
Dean widział całe zajście. Nie pytał, o co chodzi, ale domyślał się, nie był głupi.
-Musimy być ostrożni – zakomunikowałam i wślizgnęłam się do wozu.
Szatyn dołączył do mnie i odpalił silnik. Tylko jedno pytanie kołatało w mojej głowie. Czyżby nadszedł czas apokalipsy?

~*~
Krótkie... za krótkie, ale cóż zrobić i tak długoooo nie dodałam nowości... Aż wstyd, ale teraz jak widać dodałam na wszystkie blogi nowe rozdziały ;)