Bobby pozwolił mi
się zatrzymać u siebie na tą jedną noc. Nigdy tego nie robiłam - dla własnego
bezpieczeństwa - ale tym razem uznałam, że skoro anioł mnie tu wysłał, to coś
jest na rzeczy. Nie chciałam pałętać się po jego mieszkaniu, dlatego niemal
cały dzień spędziłam w salonie i przeglądałam stare księgi. Zbiory, które
posiadał naprawdę zapierały dech w piersiach. Gdybym miała choć trochę więcej
czasu, to przeczytałabym wszystko od A do Z.
Łowca raczej nie
zwracał na mnie uwagi. Od czasu do czasu zadał jakieś pytanie z serii, jak to
możliwe, że tyle lat niczego się nie domyśliliście? Nie miałam zamiaru się mu
tłumaczyć, choć faktycznie, gdy słyszy się coś takiego, człowiek zaczyna
zastanawiać się, czy jest naprawdę tak głupi. Po za tym, Singer najwyraźniej
nie przepadał za obcymi w swoim domu, ale z drugiej strony nie okazywał w
stosunku do mnie niechęci. Po prostu mnie olewał, od tak.
Jeden z telefonów
mężczyzny zaczął uporczywie dzwonić. Zwlekł się z miejsca i podszedł do
komórki, która leżała na stoliku, przede mną.
-Singer... Przejdź
do konkretów Garth – mruknął, drapiąc się po skroni – mówisz, że to nie jedyny
taki przypadek? Masz coś jeszcze? Dobra nie ważne, dzięki.
Zerknęłam na niego
ukradkiem. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili przeniósł na
mnie wzrok i odchrząknął znacząco.
-Abaddon stworzył
jeszcze jedną taką „szkołę”. W Minnesocie – oznajmił.
-Ale on nigdy nie
wyjeżdżał na dłużej jak parę dni – odparłam zdumiona.
-Ponieważ to wy
byliście bardziej cenni i was chciał wyszkolić osobiście, tamci byli szkoleni i
wypuszczani na łowy tylko w okolicach miasta.
-Po cholerę?
-Nie pytaj mnie.
Wiem tylko tyle, że niektórzy z tamtych odeszli, jak dotarły do nich wiadomości
o tobie. Reszta została i jest teraz pilnie strzeżona.
-Szkoli łowców,
ale przecież to samobójcza misja. Co on chce osiągnąć?
-Powinnaś odnaleźć
dzieciaki z Minnesoty. Skoro pozostali są pilnowani jak w Alcatraz, to ci,
którym udało się zwiać powinni wiedzieć coś więcej.
-Dzięki Bobby –
podniosłam się z miejsca, ale zanim zdążyłam chwycić za swoje rzeczy, mężczyzna
zatrzymał mnie.
-Gdzie ty idziesz?
– Mruknął, sięgając po butelkę whisky, którą prawie już opróżnił.
-Znaleźć ich –
wzruszyłam ramionami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu w ogóle chodzi.
-Otaczają mnie
sami idioci – burknął do siebie, na co ja uniosłam brwi i nieświadomie zrobiłam
naburmuszoną minę.
-Chce się
dowiedzieć, dlaczego Abaddon szkoli łowców i jaki ma w tym interes. – Rzuciłam.
-Ja też. Tak się
składa, że to nie jest jakiś kretyn z rozdroża. Jeśli planuje nas wszystkich
wybić, to wolałbym o tym wiedzieć. – Stwierdził całkiem słusznie. Tylko,
dlaczego tworzyłby nowych łowców, gdyby chciał ich potem zabić? Jakieś nowe
hobby?
-Powiedziałabym
ci, gdybym się czegoś dowiedziała.
-Wybacz, ale wole
się tym zająć sam.
-Wybacz, ale to
nie twój biznes. Poprosiłam cie o pomoc, bo zostałeś mi polecony.
-Kompromis.
-Kompromis.
Opadłam na sofie i
skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, czekając aż łowca coś zaproponuje. Nie
musiałam długo czekać, choć nie tego się spodziewałam;
-Jutro wrócą Sam i
Dean, pojedziecie razem do Minnesoty i może uda wam się pogadać z którymś
dzieciakiem.
Miałam jechać z
Winchesterami? Nie ufał mi i ja to całkowicie rozumiem, ale przecież potrafię
zrobić coś tak banalnego. Po za tym, to oni otworzyli wrota piekieł i to przez
nich demony podobne do Abaddonan pałętają się po ziemi. Kto tu jest bardziej
szkodliwy?
-Mogę to zrobić
sama. – Żachnęłam się, ale on i tak miał to gdzieś.
-Nie bierz tego do
siebie, ale połowę życia mieszkałaś z demonem – no cóż, takiemu argumentowi
trudno jest się sprzeciwić.
Nic nie
odpowiedziałam, westchnęłam zrezygnowana i sięgnęłam raz jeszcze po starą
książkę, którą do tej pory przeglądałam. Kartkowałam pożółkłe strony szukając
natchnienia. Niestety, nie miałam pojęcia, od czego zacząć. O Abaddonie
wiedziałam wystarczająco wiele i bynajmniej nie były to pocieszające
informacje, choć i tak zawsze lepiej jest wiedzieć, że twój były opiekun to jeden
z najbardziej ześwirowanych demonów. Nie dawała mi spokoju ta sprawa z
Minnesota i dlaczego, akurat to my byliśmy „tymi cenniejszymi”, jak określił to
Singer.
Nigdy nie czułam
się wyjątkową, pozostali zapewne też nie. Każde z nas straciło rodziców i wtenczas
byliśmy w stanie uwierzyć każdemu. Niestety los tak chciał, że na naszej drodze
pojawił się Collins. W zasadzie nie jestem pewna, czy to był los... Jeśli
jednak to wszystko było zaplanowane... Byłby tak perfidny, by wmawiać nam, że
obce demony zabiły naszych rodziców, podczas, gdy to on za tym wszystkim stoi? Cóż,
do tej pory nie miał żadnych zahamowań moralnych. Z resztą trudno się dziwić i
wymagać od demona, aby był moralny.
-Jak zginęli twoi
rodzice? – z zamyśleń wyrwał mnie głos Bobby’ego, który pochylał się nad mapą.
-Byłam w szkole,
jak wróciłam znalazłam ich martwych. Gdy dorosłam, przeczytałam protokół z
oględzin. Policja nie wskazała sprawcy, ale dokładnie opisali jak zmarli. Oboje
mieli rozszarpane wnętrzności – odparłam nie odwracając wzroku od książki.
Wiedziałam, że jeśli na niego spojrzę, to wybuchnę płaczem. Żadne dziecko, nie
powinno doświadczać czegoś takiego.
-Brzmi jak piekielne
bydle. – Rzucił, na co ja cicho mruknęłam pod nosem. - To trochę dziwne. Miałaś
dziesięć lat, pozostali również, a wasi rodzice wyglądali jak drapaczki dla
kotów.
-Pakt? – Nawet nie
chciałam tego brać pod uwagę, ale miał racje... To się samo nasuwa na myśl.
-Na twoim miejscu
znalazłbym tego demona. On ich nie zabił, ale będzie wiedział, kto
przetrzymywał umowy. Nie wiem jak tobie, ale mi to wszystko śmierdzi.
-Sądzisz, że Abaddon
to zaplanował? Podjudzał do zawarcia umowy, a potem przychodził po swoją
zapłatę. Po nas. – Przeczesałam włosy palcami i tym razem to ja sięgnęłam po
whisky.
-Układy z tymi
przygłupami zawsze kończą się tak samo. Mógł, co prawda nie powiedzieć im tego
wprost. Wiele naiwniaków się na to łapie. Obiecują im kasę, sławę, a po
dziesięciu latach przychodzi na nich czas.
-Ale, dlaczego
nasi rodzice w ogóle zawierali te układy? Co się takiego działo?
-Być może nigdy
się tego nie dowiemy. Teraz bardziej zastanawia mnie czy wybierał swoje ofiary
z jakiś szczególnych powodów, czy po prostu łapał, co popadnie.
-Jadę do
Minnesoty, a potem do Wisconsin – zerwałam się z miejsca i chwyciłam skórzaną
kurtkę.
-Po, co do
Wisconsin?
-Tam jest mój
rodzinny dom. Nie został sprzedany, może znajdę coś na strychu.
-Nie liczyłbym na
to. Jeśli coś tam było, to Abaddon na pewno już dawno zatarł ślady. – Odparł,
przyglądając mi się uważnie.
-Spróbuje.
Nie czekałam na
jego odpowiedź. Wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Jedyne, o czym teraz
myślałam, to znalezienie odpowiedzi na jedno zasadnicze pytanie. Dlaczego
zawarli ten cholerny pakt? Nikt normalny nie robi tego, od tak. Musiało coś się
stać. Coś, co ich zmusiło do tego. Byłam pewna, że w domu znajdę, choć część
odpowiedzi. Przynajmniej miałam taką nadzieje.
Nieco zmieniłam
plany.
Postanowiłam
najpierw odwiedzić rodzinne miasto. Nie chciałam z tym zwlekać, bo
prawdopodobnie mogłabym stchórzyć. Bałam się przekroczyć próg domu, bo oczami
wyobraźni widziałam, martwych rodziców. Dlatego nigdy tu nie przyjeżdżałam.
Obiecałam sobie, że to miejsce będzie ostatnim, jakie odwiedzę. Nie sądziłam,
że tak szybko przyjdzie mi złamać daną sobie obietnicę.
To zdumiewające,
ale pamiętałam niemal każdy zaułek, każdą alejkę, każdy budynek. Minęłam
szkołę, do której uczęszczałam w dzieciństwie. Teraz otaczały ją wysokie
topole, które w ramach prac społecznych na biologii, mieliśmy posadzić. Kawałek
dalej był park, a w nich potężna fontanna, z której wiecznie tryskała woda.
Sznur sklepów w starej kamienicy dodawał uroku miastu, które bądź, co bądź było
piękne.
Jechałam główną
drogą, aż dotarłam do alei Waszyngtona. Skręciłam w prawo i dzięki temu, że nie
błądziłam, po chwili parkowałam na podjeździe. Kilka minut spędziłam gapiąc się
w stary, dość zaniedbany dom, który w moich wspomnieniach wyglądał zupełnie
inaczej. Bluszcz piął się po ścianach wschodniej i północne. Dzikie róże
rozrosły się, a trawnik szpeciły chwasty. W oknach wisiały ciemne firanki,
przez które nie można było niczego dostrzec. Było mi zwyczajnie głupio, bo choć
wciąż posiadałam klucze, to od dnia, gdy Abaddon mnie stąd zabrał, nie
zajrzałam tu nawet przejazdem. Nie byłam w stanie. A dom niszczał i niszczeć
będzie dalej.
Weszłam na ganek i
wcisnęłam klucz w dziurkę. Chwilę męczyłam się przekręcając zardzewiałą klamkę.
W końcu pchnęłam drzwi, a mnie uderzył zapach wilgoci i kurzu. Kaszlnęłam i
zaciągnęłam się świeżym powietrzem, które wpadło do pomieszczenia. Ruszyłam
korytarzem, rzucając kątem oka spojrzenie na kuchnie. Niektóre meble były
zdezelowane od starości. Płyty i fronty szafek zaczęły pękać i odpadać. Na kuchence
wciąż stały garnki, na których mama tego dnia pichciła obiad. Nic się nie
zmieniło. Nikt tu nie zaglądał i nikt nie zajął się domem. Nie mieliśmy
bliskiej rodziny, która mogłaby wziąć na siebie opiekę nad domem, nie
wspominając o tym, że nikt nawet nie zainteresował się moim zniknięciem.
Policja wszczęła śledztwo, które zamknięto po dwóch latach...
Nie chciałam
spędzać tu więcej czasu, niż tego wymagała sytuacja. Po prostu się
przeliczyłam. Wspomnienia były wciąż żywe, wciąż tak wyraźne. To było zbyt
bolesne nawet dla mnie... a może tym bardziej dla mnie? W każdym razie szybkim
krokiem weszłam po schodach. Przechodząc obok mojego pokoju, coś mnie skusiło,
aby tam zajrzeć. Mimowolnie uśmiechnęłam się widząc, ukochane pluszaki
wpatrujące się w okno z mojego łóżka. Na stoliczku stała różowo-kremowa ramka w
kształcie misia, a w niej fotografia przedstawiająca mnie i rodziców. Byliśmy
uśmiechnięci, i tacy pełni życia. Schowałam przedmiot do torebki i sięgnęłam po
wisiorek, który dostałam od Lory i Dona na urodziny. Teraz to moje jedyne
pamiątki.
Najpierw weszłam
do sypialni. Łóżko nie było pościelone, a materiał zaczął się rwać. Z biegiem
lat wszystko niszczeje, podobnie jest duszą człowieka, gdy chęć zemsty nią
kieruje. Wiedziałam o tym, aż za dobrze. Czasami boje się, że po śmierci trafię
na dół - w końcu robie rzeczy, które nawet mnie przerażają - ale wtedy
przypominam sobie o tych wszystkich ludziach, którym pomogłam i dochodzę do
wniosku, że odwalam całkiem dobrą robotę, za którą być może przyjdzie mi słono
zapłacić.
Wiedziałam, że pod
łóżkiem mama trzymała pudełko, a w nim dokumenty i przedmioty, których nie
mogłam dotykać. Zawsze byłam ciekawa, co też tam się kryje, jednak – o dziwo, –
jako dziecko, byłam bardzo posłuszna. Nigdy, nawet „przypadkiem”, do niego nie
zajrzałam. Tym razem uznałam, że mogę właśnie tam odnaleźć odpowiedź na moje pytania.
Uklękłam i pochyliłam się zerkając pod łóżko. Warstwa kurzu była wręcz
obrzydliwa. Zaśmiałam się cicho widząc brudne skarpetki taty. Gdyby mama o tym
wiedziała, co dałaby mu popalić. Pochyliłam się jeszcze bardziej i wtedy w
prawym roku zauważyłam zielone pudełko. Położyłam się i wsunęłam, sięgając
dłonią coraz dalej.
Cichy, ale jednak
dość wyraźny szmer zbudził moją czujność. Raptownie wysunęłam się spod łóżka i
sięgnęłam po broń. Odbezpieczyłam pistolet i bezszelestnie wyszłam z sypialni.
Nikt nie miał prawa tu być. Nikt, prócz demonów Abaddona. Tylko on mógł
przypuszczać, gdzie mnie szukać. Zastanawiałam się ilu ich może być, gdy kątem
oka dostrzegłam dwie sylwetki. Mężczyźni zerkali ciekawsko do kuchni, potem do
salonu, gdzie ja się nie odważyłam wchodzić. Podeszłam bliżej schodów, a
podłoga zaskrzypiała. Oczy nieznajomych zwróciły się w moją stronę. Obaj
trzymali broń, co wydało mi się dziwne. Demonom broń raczej nie jest
potrzebna... Cóż, może ta dwójka idzie z duchem czasu?
-Liczę do trzech i
radze wam stąd spadać, póki grzecznie proszę...
~*~
Taaa....
zabłysłam inteligencja ;) Dodałam rozdział 4 zapominając o 3, ale już to
naprawiłam :D
Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak mam wrażenie, że tymi mężczyznami na końcu rozdziału wcale nie są demony, a po prostu Sam i Dean. No cóż wydało mi się dziwne, że po tym, jak Bobby stanowczo zabronił jechać dziewczynie samej, tak po prostu jednak pozwolił jej odejść, wiedząc, gdzie się wybiera. Dlatego też mam wrażenie, że wysłał "posiłki", jeśli tak to można ująć:)
OdpowiedzUsuńOgólnie historia coraz lepiej się zarysowuje, a co za tym idzie? Jest coraz ciekawiej. Zazdroszczę ci tego, że potrafisz prowadzić tyle historii na raz i nie dość to dodawać rozdziały znacznie częściej ode mnie. Też bym chciała tak umieć! Ale cóż ja chyba jestem zwyczajnie zbyt leniwą istotką, która chcę robić 10 rzeczy na sekundę, a i tak ostatecznie rzuca się na łóżko i zamyka oczy.
Rozdział świetny, co prawda aż do końcówki trochę taki spokojny, ale takie też lubię. Dzięki nim zdobywam więcej informacji na temat opowiadania i lepiej wczuwam się w to, co jest przedstawiane :)
PS: Cieszę się, że nowy wygląd mojego bloga przypadł ci do gustu. Jakoś tak od dłuższego czasu miałam na dysku komputera obrazek, który jest teraz w nagłówku i właśnie dziś coś mnie natchnęło, aby go wykorzystać. Gorzej było doprać kolor tła i inne, ale jakoś poszło :)
Pozdrawiam!
haha posiłki to dobre określenie ;) Dobrze kombinujesz i tak, to są chłopcy :)
UsuńCiesze się i to bardzo :) Pisze mi się tą historie bardzo przyjemnie i odpukać mam kilka pomysłów. Jakoś daje radę, bo mam na każdym blogu po dwa rozdziały do przodu, gdyby nie to to byłabym martwa. Szkoła, szkolenie psa, zbliżająca się wystawa, szukanie pracy tyle tego... ale pisanie mnie uspokaja, więc pisze kiedy mam czas :)No ale wiesz kiedy mam sie zabrać za naukę do egzaminów to zawsze wolę siąść do komputera ;)
Te kolory tła to faktycznie jest problem, czasami człowiek się więcej z tym namęczy niż ze zrobieniem nagłówka :/ No ale kolory bardzo mi się podobają, nie jest za jasno, wręcz w sam raz :D
A więc zgadłam? Jupi! A już myślałam, że się mylę, ale jednak intuicja dobrze mi podpowiada :)
UsuńNa some-stories jeszcze nigdy się nie zdarzyło, abym miała chociaż jeden rozdział do przodu, ale cóż pomieszkujący we mnie leń, jakoś tak mi w tym nie pomaga xD Też jakoś tak trudno mi się zawsze zabrać za naukę, a po wykańczającym dniu to raczej często odwiedzam łóżko...
Tak... jakoś nie przepadam za dobieraniem odpowiednich kolorów, potrafi to zająć bardzo dużo czasu... :)
Zgadłaś, zgadłaś :D Kiedyś musieli się pojawić, stwierdziłam, że może to nastąpić teraz ;)
UsuńJa przez długi czas na cause-you-feel-so-supernatural nie miałam nic do przodu co mnie irytowało, bo kiedy kompletnie nie miałam weny, to blog stał w miejscu, dlatego uznałam, że nie zacznę publikacji kolejnych opowiadań dopóki nie będę mieć gotowych chociaż paru pierwszych rozdziałów ;) Dlatego jak nie mam weny/ochoty pisać to i tak mam co dodać ;D
Ja jak widać nie mam rozdziałów do przodu, więc coś często zdarza się mojemu blogu stać w miejscu, ale jakoś daję radę. W końcu wczoraj dodałam coś nowego. Powoli wracam do tej mojej co miesięcznej normy :)
Usuńale takie pisanie rozdziałów na bieżąco też ma swoje plusy, bo jak czytelnik coś zasugeruje, możesz coś pozmieniać ;)
UsuńTo wpadam do Ciebie wieczorkiem jak wrócę z zajęć :D
Kathy
Czyżby wreszcie pojawili się nasi kochani bracia Winchester?;D Mam nadzieję, że tak, bo wprost nie mogę się doczekać ich spotkania z Gen^^
OdpowiedzUsuńNowa "szkoła" demonów? Robi się coraz ciekawiej. Podejrzewam, że zamiary Collinsa przez kilka następnych rozdziałów będą tajemnicą i na pewno nas zaskoczą. Bardzo jestem ciekawa, po co demon szkoli małych łowców. No i kolejną zagadką są te pakty, które prawdopodobnie zawarli rodzice "uczniów" Abaddona. Może ich dzieci były śmiertelnie chore i demon wspaniałomyślnie zaoferował się je wyleczyć? No ale to są tylko moje domysły i pewnie ty wymyśliłaś coś całkowicie innego:D
Jednym zdaniem, rozdział mi się bardzo podobał i jestem wprost zachwycona twoim stylem pisania:)
Pozdrawiam;*
Będą tajemnicą… Ale mam nadzieje, że jak już wyjdą na jaw to was zaskoczę. Pakty faktycznie były dla rodzin ostatecznością, ale myślę, że powody ich zawierania wyjawi bezpośrednio Abaddon, więc trochę poczekacie ;)
UsuńBardzo Ci dziękuje :D
Kathy
Nie dziwię się, że wcześniej unikała domu rodzinnego, skoro wiążą się z nim wspomnienia o rodzicach. Rozczulił mnie nieco ten fragment o znalezieniu skarpetek, dom pod warstwą kurzu wydaje się, jakby wciąż był zamieszkany, ale właściciele wyszli gdzieś na chwilę. W każdym razie ciekawe, czy uda jej się znaleźć tam coś, co będzie jakąś wskazówką, czemu rodzice mieliby zawrzeć ten pakt. Przecież nie zrobiliby tego z byle powodu, prawda? Może pakt miał służyć uratowaniu życia Genevieve? Wówczas wcale bym się nie zdziwiła, czemu zdecydowali się na tak desperacki krok.
OdpowiedzUsuńCi panowie z bronią to pewnie wcale nie demony :> Z tego co sobie przypominał, pisałaś że to właśnie w czwórce czeka nas spotkanie z Winchesterami, więc myślę, że po telefonie od Bobby'ego bracia udali się poszukać Gen w jej domu rodzinnym, czy coś w tym stylu. W każdym razie, mam nadzieję, że niedługo przekonam się, czy mam rację.
Pozdrawiam serdecznie!
I o to mi chodziło :) Wszystko miało wyglądać naturalnie. Pewnie nic konkretnego nie znajdzie... Nikt normalny nie zawiera paktów, ale o tym co sięstało, dowiecie się później ;)
UsuńTak to bracia :) W następnej części dowiecie się też nieco więcej o ich życiu :D
Kathy
Hehe nie no Bobby :D Milutki gospodarz, który olewa gościa. OOO Garth – czy on pojawi się też w twoim opowiadaniu? Było by mega. Druga szkoła? Co ten demon kombinuje. Tiaaaa Singer i te jego teksty. Podoba mi się określenie „kretyn z rozdroża”. Singer to potrafi być mega upierdliwy. I przyjadą bracia. Teraz to się zacznie. Nie powiem, ale robi się coraz ciekawiej. Teraz doszły umowy z demonami. Jestem ciekawa czy naprawdę ich rodzice zawierali pakty. Mam nadzieję, że w swoim domu czegoś się dowie. No, końcówka to już mega się zrobiła ciekawa. Obstawiam, że do jej domu mogli wejść bracia Winchester. Na nich stawiam. Czekam z niecierpliwością na kolejną część. I jednocześnie mam ci do przekazania dwie wiadomości – pierwsza: u mnie na losy-lowcow pojawiła się nowa cześć. – Druga: zapraszam na nowego bloga z całkiem nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńTaa Bobby to po prostu mógłby dawać kursy "jak przyjmować gości" haha No zobacze, czy Gath się pojawi :P Trochę będzie ciężko napisać jego... inteligentne teksty, ale może... ;)
Usuń