Nie chciałam
rozczulać się nad widokiem ciała, które pochłonął płomień. Im dłużej stałam i
wpatrywałam się w czerwone jęzory, tym bardziej zaczynałam żałować, że zostałam
łowcą. W tej pracy każdy dzień był walką o przetrwanie, a wszystkie uczucia powinny
być spychane na samo dno serca. Jednak, kiedy traci się tak wiele osób,
człowiek mimowolnie pragnie kogoś, kto stałby się jego rodziną. To pewnie,
dlatego niektórzy pozostali z Abaddonem, a ja miałam Noah. Od dwunastu lat
byliśmy razem. Był moim bratem, przyjacielem. Był kimś, kogo kochałam całym
sercem i dla kogo mogłabym wskoczyć w ogień. Nie sądziłam, że tak szybko będę
musiała go pochować...
Delikatny powiew
wiatru wyrwał mnie z zamyśleń. Uświadomiłam sobie, że minęła już północ, a noce
są coraz chłodniejsze, z resztą i tak musiałam opuścić pokój do 5 am, więc nie
mogłam poczekać, aż ciało doszczętnie spłonie. Dopięłam skórzaną kurtkę i
westchnęłam cicho. Rzuciłam jeszcze okiem na stos i odwróciłam się napięcie. Za
mną stał mój ulubiony anioł, który najwyraźniej nie wiedział, czym jest
niestosowność. Wpatrywał się we mnie, jak gdyby pytał, „czy już skończyłaś?”.
-Wiedz, że i tak
nie było dla niego ratunku – powiedział, zerkając to na mnie, to na płonące
ciało.
-Dziękuje, że
jesteś tak delikatny, Castielu – mruknęłam gorzko.
-Rozumiem, że masz
mi to za złe, ale gdybym tego nie zrobił, byłabyś martwa.
-Wiesz, że
normalnie zrobiłabym wszystko, żeby cie zabić? – Ruszyłam przed siebie.
-Zapewne, wy łowcy
kierujecie się głównie zemstą.
-Pewnie, za to anioły
są wspaniałomyślne – wywróciłam teatralnie oczami i otworzyłam kluczykami
samochód.
-Wiemy, że Abaddon
jest w Sant Luis – mówił bez wzruszenia.
-I? Jestem sama. Może
mam tam pojechać i dać się zabić? – Spytałam z sarkazmem - Wiem, że chcecie
jego śmierci i dowiedzieć się, co knuł, ale samotnie niczego nie zdziałam.
-Jestem przy tobie
– wzruszył ramionami, a ja przez chwile gapił się na niego, próbując znaleźć odpowiednie
słowa. Pomógł mi, ale nie zmieniało to faktu, że zabił mojego przyjaciela.
-Dzięki, ale
pracuje sama, nie chce mieć słabości – odparłam cicho.
-Taką słabością
był Noah? – Spytał, świdrując mnie pytającym wzrokiem.
-Poniekąd –
przyznałam, – ale był moją rodziną. Teraz jestem sama.
-Naprawdę mi
przykro. Wypełniałem rozkazy, na pewno to rozumiesz.
-Czyje rozkazy? –
Podniosłam pytająco brew i ani śniłam dać mu spokoju.
-Zachariasza,
oczywiście. Miałem cie strzec i nie dopuścić, żeby Noah cie zabił.
-Dlaczego
Zachariaszowi tak na mnie zależy? Wybacz, ale do tej pory wszyscy mieli mnie gdzieś
– podsumowałam.
-Już mówił.
Abaddon z jakiegoś powodu stworzył tą dziwną szkołę. Musimy wiedzieć, dlaczego,
i co zamierza zrobić z pozostałymi łowcami. Wiemy, że niektórzy zaginęli, inni
zostali z nim...
-A reszta jest
martwa. Nie wiem, co się tam dzieje. Abaddon naprawdę traktował nas dobrze, do
momentu, kiedy poznałam jego mały sekret. Wtedy zaczął nas szantażować i
wmawiać, że on to robił z myślą o nas.
-Pomóżmy sobie
nawzajem – zaproponował – chcesz jego śmierci tak samo jak my.
Przez chwile zastanawiałam
się, co powinnam odpowiedzieć. Nigdy nie ufałam obcym, taka po prostu jestem. W
tym zawodzie nie można polegać na innych, trzeba znać swoje możliwości i
wiedzieć, czy na coś cie stać czy nie. Wszystko zależało od tego, czy wierzysz
w siebie. Jeśli nie, byłeś spalony. Owszem, czasem tęskniłam za normalnym
życiem... W zasadzie nie pamiętałam dokładnie jak to jest, ale pamiętałam te
najbardziej przyjemne momenty. Zazdrościłam mijanym parą, czy matką z dziećmi.
W głębi serca pragnęłam tego Pragnęłam życia z dala od demonów, wampirów,
wilkołaków. Z dala od tego wszystkiego, co „w prawdziwym świecie” jest wytworem
wyobraźni.
-Zgoda –
powiedziałam, wrzucając do torby bluzkę.
-Świetnie.
Powinnaś dowiedzieć się czegoś w otoczeniu. Skontaktuj się z nijakim Bobbym
Singerem.
-Singerem? To
stary pijaczyna – mruknęłam.
-Może, ale jest
doświadczony i ma ogromną wiedze. Na pewno ci pomoże. Nie wspominaj mu o nas.
Nikt nie może wiedzieć, że anioły angażują się w tą sprawę.
-Bo? Co w tym
dziwnego? – Zdziwiłam się.
-Demony są czujne
i na pewno ta informacja do nich dotrze.
-Jak mam cie
złapać?
-Pomódl się do
mnie – spojrzałam na niego jak na idiotę, dosłownie. Jak to pomódl się? Z tego,
co ja wiem modlimy się do Boga, do Jezusa, do Marii, ale do jakiegoś anioła?
-Rozumiem, że to
taka forma wezwania? – Bąknęłam, próbując nie pokazać po sobie zdziwienia.
-Pojawie się, jak
będziesz mnie potrzebować. Muszę iść, wzywają mnie.
Zanim zdążyłam coś
powiedzieć, on po prostu zniknął. Opadłam na łóżko i zakryłam twarz dłoni.
Brałam głębokie wdechy i próbowałam się uspokoić. Zrozumienie tej całej
sytuacji było dla mnie nie lada wyzwaniem. Anioły? Mówiąc wprost, dotąd żaden
łowca się z nimi nie spotkał, więc nie trudno się domyślić jak zareagowałam,
kiedy Castiel oznajmił mi, że jest pierzastym. Po za tym, Zachariasz nie
wzbudził mojego zaufania. Było w nim coś niepokojącego. Zamierzałam dowiedzieć
się nie tylko tego, co planuje Abaddon z pozostałymi łowcami, ale czego chce
Zachariasz. Tu już nawet nie chodziło o chęć zemsty, ale o prawdę, gdzie w tym
wszystkim jest miejsce dla mnie.
-Przepraszam – już
przed 5 do moich drzwi zapukał właściciel motelu.
Zwlekłam się z
łóżka i związałam włosy w kitkę. Narzuciłam na siebie koc i podeszłam do drzwi,
uchylając je nieznacznie.
-Tak? – Spytałam
zaspanym głosem.
-Dochodzi 5, a
właśnie przyjechali państwo, którzy chcą się zatrzymać – powiedział.
-Zaraz zwolnię
pokój – odparłam szybko i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Sięgnęłam po
kremowy top i jeansowe rurki. Czym prędzej się ubrałam i powoli zaczęłam
kończyć pakowanie swoich rzeczy. Na nogi naciągnęłam botki, a przed wyjściem
rozczesałam jeszcze długie, jasne włosy i zerknęłam, czy aby na pewno wszystko
zabrałam - nie chciałabym żeby w moim pokoju ktoś znalazł broń. Przez ramie
przewiesiłam karmelową torebkę i wzięłam do ręki kurtkę, a także torbę
sportową. Wyszłam z pokoju zamykając drzwi nogą. Przy recepcji dokonałam wypisu
i wpłaciłam należność za ostatnią noc.
Mój samochód,
czerwony Ford Escape z 2009, stał na podjeździe. Skąd go wzięłam? Cóż, gdybym
powiedziała, że uczciwie na niego zarobiłam i tak nikt by mi nie uwierzył.
Zwędziłam go i zabrałam do zaprzyjaźnionego mechanika, który go polakierował i
zmienił blachy. Miałam słabość do krążowników szos, ponieważ mój ojciec jeździł
starym mustangiem. Takie auta miały to coś - dusze i ukryte pod maską
wspomnienia, jednak byłam tylko kobieta i ciągła naprawa tak starego wozu nie
wchodzi w ogóle w grę.
Wrzuciłam rzeczy
do bagażnika i zasiadłam za kierownicą. Uznałam, że zamiast dzwonić do Singera,
pojadę do niego. Byłam niedaleko, a mężczyzna faktycznie mógł wiedzieć, co
nieco. Wiele łowców dzieliło się z nim informacjami. Był jak wikipedia, znał
odpowiedzieć na każde pytanie. Co prawda, często chodził pijany, a wtedy nic do
niego nie docierało, ale teraz liczyłam na łut szczęścia. Wciąż się uczę i mimo
iż poluje samodzielnie od trzech lat, to nadal mam wrażenie, że tak wiele przede
mną. Teraz jestem tym bardziej dobita, zostałam kompletnie sama i pogubiłam się
do reszty. Może faktycznie Bobby pomoże mi z Abaddonem?
Droga do Dakoty
Południowej trwała kilka godzin, podczas których mijałam kompletne zadupia,
chcąc w ten sposób zebrać myśli i mieć czas na przyswojenie do wiadomości
faktu, iż muszę szukać w kimś wsparcia. No dobra, nie miałam takiego problemu z
Noah, ale co innego przyjaciel, a obcy człowiek, którego przeszłość nie jest do
końca jasna. Wiem tylko, że przyjaźnił się z Johnem Winchesterem, którego
synowie często współpracują z Singerem. Są dobrzy, wiele o nich słyszałam i
szczerze mówiąc, na miejscu demonów wolałabym nie spotkać ich na swojej drodze.
Dom mężczyzny był
duży, z powodzeniem mógł pomieścić dwie rodziny i zaczęłam się nawet
zastanawiać, co takiego kryje się we wnętrz. Plac, który go otaczał, zastawiony
był starymi wozami, które Singer reperował – miał własny warsztat, znajdujący
się tuż za budynkiem. Już na pierwszy rzut oka, widać było, że brakuje tu
kobiecej ręki. Emulsja odpadała od ścian, belki zaczynały próchnieć, wszędzie
walały się resztki samochodów, które nie udawało się mu naprawić. Dostrzegłam,
że firanka w oknie delikatnie uniosła się, więc miałam przynajmniej pewność, że
nie pocałuje klamki. Odchrząknęłam i wyszłam z wozu, ruszając wolnym krokiem
przed siebie. Kątem oka zauważyłam liczne pułapki zastawione na demony. Zapewne
postronne osoby nawet nie zwróciły uwagi na dziwne symbole, ale ja nie musiałam
się specjalnie wysilać, aby rozpoznać pieczęcie i klucze Salomona.
Weszłam na werandę i cicho zapukałam. Kiedy
drzwi się uchyliły uderzył mnie zapach jajecznicy, ale też trotylu. Dopiero po chwili
przeniosłam wzrok na łowcę, który był grubo po pięćdziesiątce. Nosił starą,
wytartą bejsbolówkę i kraciastą koszulę. Siwiejące już broda oddawała jego
surowy wręcz charakter. W dłoni trzymał szmatę, którą ocierał dłonie. Nie ma
co, wykapany łowca, nikt nie mógłby go pomylić z urzędnikiem.
Przyjrzał mi się
uważnie, a na jego skronie pogłębiła się lwia zmarszczka. Przez moment
zastanawiałam się, od czego zacząć, ale w końcu to on się pierwszy odezwał;
-Genevieve Ross –
powiedział przepuszczając mnie w progu.
-Tak –
przytaknęłam. Nawet nie pytałam skąd zna moje imię. Przez tą całą sprawę z
Collinsem znało mnie wiele osób, których ja nie koniecznie chciałabym
kiedykolwiek poznać.
-Czego chcesz? Jak
widzisz jestem zajęty – powiedział przechodząc do kuchni.
Podreptałam za
nim, rozglądając się zaciekawiona tego, co można tu znaleźć. Tak. Czegoś
takiego mogłam się po nim spodziewać. Wszędzie walały się książki i broń –
mówiąc wprost, większości nawet na oczy nie widziałam. Spod dywanu nieśmiało
wyłaniał się pentagram, a na ścianach wymalowane były symbole pochodzące z
przeróżnych podań. Na blacie kuchennym znajdowało się parę telefonów, każdy
podpisany i oznaczony. Puste butelki po piwach stały na niewielkim stoliku, a
kolejna kraciasta koszula przewieszona była na oparciu krzesła. Płachta kurzu
okryła niemal każdy zakątek salonu, który był poniekąd połączony z kuchnią. Martha
Stewart miałaby tu co robić.
-Chciałam prosić o
pomoc. Collins... w zasadzie Abaddon – gdy wymówiłam to imię, zerknął na mnie
zaskoczony – dowiedziałam się o tym wczoraj – dodałam wyjaśniając, po czym
kontynuowałam – Stworzył szkołę łowców, nie wiem co chciał osiągnąć, ale jestem
pewna, że coś szykuje.
-Chcesz się
dowiedzieć, co – powiedział.
-Tak. Widzisz, nie
mam zamiaru darować mu tego, co zrobił nam wszystkim. Niestety zostałam sama,
dlatego postanowiłam zgłosić się do ciebie – powiedziałam cicho.
-A twój
przyjaciel? Pracowaliście razem – wzruszył ramionami.
-Wczoraj zmarł –
odchrząknęłam gulę w gardle i usiadłam na wolnym krześle.
-Tak się składa,
że słyszałem, co nieco o tym demonie. – Przyznał i odwrócił się w stronę
kuchenki, aby zamieszać jajka na patelni - Wiem, że pozostali łowcy wciąż z nim
są i razem polują.
-Ale dlaczego? Co
on z tego ma? Dlaczego ich szkoli, przecież w każdej chwili mogą się od niego
odwrócić.
-Najwyraźniej nie.
Myślę, że on doskonale wie, co robi. Ma cel, do którego dąży za wszelką cenę. W
waszym przypadku to wasi rodzice.
-Ale, dlaczego
akurat my? I co to niby za cel? Co, chce się zabawić w kotka i myszkę? –
Pytałam, choć i tak wiedziałam, że Singer nie może tego wiedzieć.
-Spróbuje się tego
dowiedzieć. Ale niczego nie obiecuje, mam już swoje zobowiązanie, wobec
rodziny.
Rodziny? Chyba ma
na myśli Winchesterów, bo z tego co wiem, jego żona zmarła. A mówiąc dokładniej
zabił ją. Została opętana, a on nie wiedział, co robić. Po tym zdarzeniu został
łowcą. Jednym z najlepszych w otoczeniu, choć od alkoholu nie stronił. Z
resztą, co się dziwić?
-Dziękuję...
~*~
Ankiety,
jak to ankiety. Jednego dnia oddanych głosów 4, a drugiego 2...
Postanowiłam
pisać to opowiadanie w pierwszej osobie, choć na pewno w trzeciej miałabym
większe pole do popisu (nie skupiałabym się wyłącznie na postaci Gen). Jednak
dobrze mi się pisze, wczuwając się w role, więc uznałam, że niczego nie zmienię
:)
Mam
nadzieje, że ten rozdział się Wam podoba :)