Mam
nadzieje, że nie namieszałam Wam za bardzo.
Ja się w
pewnym momencie pogubiłam i musiałam poprawić poprzedni ( i początek tego)
rozdział, żeby wszystko było jasne.
Tu też
czeka Was sporo dialogów, ale wyjaśni się absolutnie wszystko... no może
prawie, jeden szczegół pozostawię dla Was na finał ;)
Ps:
wciąż mam zaległości u Was, ale w tym tygodniu pracuje na rano, więc na pewno wieczorami
przysiądę i wszystko nadrobię! Upomnijcie w środę, jeśli kogoś pominę ;)
*
-Rubi spieprzaj –
odezwał się Dean, wlepiając wzrok w demonicę.
Dziewczyna uniosła
pytająco brew, ale kiedy dostrzegła jak Sam niemal niewidocznie kiwa głową, w
końcu wywróciła teatralnie oczami i wyszła, trzaskając drzwiami. Starszy
Winchester sięgnął po butelkę piwa i upił kilka łyków.
-No? Może nam
wyjaśnicie...
-Anioły – przerwałam
Bobbyemu.
-Że, co? Główka cie
nie boli?
-Poważnie, Bobby. –
wtrącił szatyn, – Kto, jak kto, ale akurat ja zawsze byłem w tej kwestii
sceptykiem.
-Anioły wyciągały go
z piekła, bo to Dean złamał pierwszą pieczęć. – powiedziałam, zerkając kątem
oka na reakcję chłopaka.
-Jak? – Sam otworzył
szerzej oczy, a szatyn przełknął ślinę.
-Tam na dole nie
jest kolorowo. To nie Disneyland. – zaczął, uciekając wzrokiem w bok – Codziennie
torturowali mnie, rozdzierali na strzępy, abym kolejnego dnia mógł cudownie
wyzdrowieć... Potem pytali czy się złamałem, czy może się zastanowiłem.
Odpowiadałem to samo, chrzańcie się, ale w końcu coś we mnie pękło. To ja
torturowałem niewinnych ludzi, to ja patrzyłem jak cierpią, a ból rozdziera ich
od środka...
-Tak złamałeś
pieczęć – powiedział cicho brunet.
-Chodzi o to, że
anioły chcą doprowadzić do Apokalipsy. Pieprzą, że to przeznaczenie, a jeśli
Abaddon i Lilith zabiją Lucyfera, i przejmą władze nad piekłem, nastanie nowy
porządek świata. - wyjaśniłam, nie chcąc, aby Dean wciąż to przeżywał.
Widziałam jak bardzo bolą go wspomnienia z piekła i nie mogą patrzeć na to
cierpienie.
-Anioły chcą
Apokalipsy? – zdziwił się Singer.
-Ta, nie są
milutkimi pierzastymi kluskami z bajek. – skwitowałam – Uważają, że Dean i Sam
mają w tym istotną role do odegrania, ale na razie mamy siedzieć cicho i robić
co każą.
-Jaką rolę? – spytał
młodszy z braci.
-Nie wiem. – odparłam,
spoglądając na Deana.
Minęłam szczegół o
mnie. Nie powinni wiedzieć, że nie jestem człowiekiem... Przynajmniej nie
stuprocentowym. Powiedziałam tyle, ile uważałam za słuszne.
-Musimy dotrzeć do
naszego dueciku zanim złamią wszystkie pieczęcie. Mają wystarczająco wielu
łowców, z których mogą zrobić naczynia, dlatego z powodzeniem uda im się zabić
szatana.
-A wtedy, co? –
spytał Dean, który nie bardzo wiedział, do czego zmierzam.
-Zabijemy ich –
wzruszyłam ramionami.
-Rubi twierdzi, że
nie jestem gotowy. – odezwał się Samuel.
-Gotowy? –
ściągnęłam brwi i zerknęłam na każdego łowcę z osobna.
-Nie chcesz
wiedzieć. – mruknął szatyn i zwrócił się do brata – I nie Sam, nie jesteś
gotowy i nigdy nie będziesz. Nawet nie myśl, że sam zabijesz tą sukę.
-Nie jestem w
temacie – zauważyłam, po czym dodałam, – ale wiem jedno, Rubi sprowadzi na
ciebie kłopoty.
-Co to znaczy?
-Kazali trzymać ci się
od niej z daleka, – powiedział Dean – i akurat z tym się zgadzam. Nie wierze w
jej bezinteresowność.
-Pomogła nam.
-Jasne, na pewno
liczy na medal – starszy Winchester zacisnął usta w wąską linie.
-Skoro już, mniej
więcej, wiemy, o co chodzi, proponuje wziąć się do roboty – przerwał im Singer
– znajdźmy Abaddona i Lilith.
-Demon twierdził, że
jest w szkole.
-Więc jedźmy tam.
-Musimy mieć plan,
nie wiemy czy łowcy już stali się naczyniami, czy jeszcze nie. - zauważył
słusznie starszy mężczyzna.
-Garth jest w
pobliżu, niech zorientuje się jak stoi sprawa.
Bobby przedzwonił do
znajomego i poprosił go o pomoc. Miał się zorientować i dać nam znać. W tym
czasie sięgnęłam po literaturę religijną, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o
Apokalipsie. Nie dawało mi spokoju stwierdzenie Zachariasza „jednego
Winchestera można zastąpić innym”. Co to znaczyło? Potrzebowali Sama i Deana,
więc wnioskowałam, że oboje są dla nich tak samo ważni. Co planowały anioły? Dlaczego
Sam ma trzymać się z daleka od Rubi – pomijając fakt, że to demon i podła
szuja. A ja? Dlaczego ja miałabym pomóc Abaddonowi? Dlaczego uważali, że ze mną
mógłby zabić Lucyfera? Czego jeszcze nie wiem? Pytań było zbyt wiele, ale nie
zamierzałam biernie przyglądać się jak „przeznaczenie” się wypełnia. Do Apokalipsy
nie dojdzie, tego mogą być pewni.
Miałam nadzieje, że
Castiel jest inny, tymczasem mógłby podać sobie rękę z Zachariaszem. Wciąż coś
ukrywali. Apokalipsa według nich to Boski plan, a według mnie mrzonki
zbzikowanego starca. Nie pojmowałam jak Cass mógł uwierzyć w brednie o
przeznaczeniu? Czy oni nie mają własnego rozumu? Czy oni nie pojmują, że
Zachariasz ich wkręca? Byli żałośni; te wszystkie anioły.
-Mój Boże – jęknęłam,
wpatrując się we fragment starej księgi.
-Co? – spytał
podejrzliwie Dean.
-Michał i Lucyfer
będą walczyć, tak dojdzie do zagłady ludzi.
-No... Dlaczego
akurat Michał?
-Mniejsza o to, nie
rozumiecie? Lucyfer był niegdyś aniołem tak? On i Michał byli braćmi, dlatego
potrzebują właśnie was – wydukałam.
-Ale, że...
-Anioły tak samo jak
demony mają swoje naczynia – wyjaśniłam i dopiero wtedy wszystko do niego
dotarło.
-Nie ma mowy! Nie
będę żadnym cholernym naczyniem Lucka...
-Wydaje mi się, że
dla ciebie został przydzielony Michał.
-Bo?
-Bo to krew demona
płynie w żyłach Sama – zauważyłam.
-Chryste – sapnął
Singer, który do tej pory wsłuchiwał się w naszą rozmowę.
-Musimy coś zrobić.
Sam nie może spotykać się z Rubi, im więcej krwi demonów wysysa tym bardziej
staje się...
-Co ty powiedziałeś?
– wykrztusiłam – To o tym mówił Zachariasz.
-Ta dziwka wmawia
Samowi, że dzięki temu zabije Lilith.
Przeczesałam włosy
palcami i wzięłam kilka głębszych wdechów. Wszystko się skomplikowało.
Normalnie, gdybym nie zaprzyjaźniła się z Samem, zapolowałabym na niego. Jak
mogli to przede mną ukrywać? Przecież, gdyby inni łowcy się dowiedzieli. Nie
sądziłam, że są aż tak głupi.
-Jest jeden sposób –
zaczęłam – Rubi musi zginąć.
-Nam tego nie mów,
tylko jemu – mruknął Dean.
-Gdzie on jest?
-A, bo ja wiem –
wzruszył ramionami.
-Pięknie, pewnie
pojechał do niej na schadzkę. Z jakiegoś powodu anioły czekaj na odpowiedni
moment, aby wam wszystko wyjawić. Z tego co wiem, nim pierzaści wstąpią w
naczynie, potrzebują zgody danej osoby, więc za cholere nie możecie powiedzieć,
tak! – zagroziłam.
-Daleko mi do
świętoszka.
Oblizałam wargi i
wstałam, podchodząc do zakurzonej komody. Kilka ksiąg było niedawno używanych,
bowiem na nich kurz zdawał się być „świeży”.
-Zróbmy mu
odtruwanie – podsunął Bobby.
-Co?
-Zamknijmy go w
schronie. Niech oczyści się z krwi demonów.
-Myślisz, że to
pomoże?
-Musi, to jedyne
rozwiązanie, żeby zaczął logicznie myśleć.
Przytaknęłam
odrobinę głową i ruszyłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam
się na łóżko, gapiąc się w sufit, na którym pojawiać się zaczęły zacieki.
Wdychałam powietrze, w którym czuć było zapach alkoholu. Zerknęłam w bok i
dostrzegłam niedopitą butelkę wódki. Sięgnęłam po nią i przytknęłam do ust.
Poczułam jak ostry alkohol drażni mój przełyk, a mimo to jeszcze raz upiłam
łyk. Myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy... Jednak się myliłam.
Może byłam też
naiwna, ale nadal wierzyłam w Castiela. Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej
przekonywałam się o tym, że jest inny... Ale jest zagubiony i trzeba nim
potrząsnąć. Ktoś taki jak on, mógłby nam pomóc. Mógłby wszystko zmienić. Na
pewno nie wierzy w Apokalipsę, na pewno jej nie pragnie. Zależało mu na
ludziach, więc niby, dlaczego miały ufać Zachariaszowi? Był wierny swojemu
ojcu, a Bóg na pewno nie chce naszej zagłady. Jak do niego dotrzeć? Jak
przekonać, że ma własny rozum?
Musiałam wszystko
sobie poukładać i zaszufladkować w odpowiednich komorach swojego małego
rozumku. Dean i Sam mieli zostać naczyniami dla Lucyfera i Michała, dlatego
anioły wskrzesiły starszego z Winchesterów. Uważali, że prawy człowiek, który
wszystko rozpoczął, może też wygrać Apokalipsę. Z kolei Abaddon i Lilith,
wykorzystując łowców, chcieli zawładnąć piekłem. Gdzie w tym wszystkim byłam
ja? Intuicja podpowiadała mi, że moje prawdziwe pochodzenie jest istotnym
elementem układanki. A żeby było śmieszniej, Sam karmi się krwią demonów.
Super. Czułam się jak gracz w kiepskiej grze na playstation.
Nawet nie wiem,
kiedy usnęłam. Za to, gdy uchyliłam powieki jasne promienie słońca
nieprzyjemnie raziły mnie w oczy. Odwróciłam głowę i naciągnęłam pościel.
Jęknęłam cicho i przeciągnęłam się leniwie. Wiedziałam, że powinnam wstać,
dlatego zwlekłam się z łóżka i wyjęłam z torby top, kraciastą koszulę i jeansy.
Poczłapałam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się. Rozczesałam
włosy, zerkając na wyświetlacz komórki. Nieodebrane połączenie. Zacisnęłam usta
w wąską linie. To znów była Meg. Często wydzwaniała. Sprawiało jej to frajdę.
Ja się denerwowałam, a ona rozbawiona powtarzała, co czuje teraz moja przyjaciółka.
Obiecałam sobie, że jest kolejnym demonem na mojej liście, a jej śmierć będzie
cholernie bolesna.
Zbiegłam po schodach
i zatrzymałam się w bezruchu, dostrzegając Winchesterów, którzy wyraźnie się
kłócą. Po cichu przeszłam do kuchni i wyjęłam kubek. Nalałam sobie kawy,
odwracając się w stronę chłopaków.
-Chyba nie wierzysz,
że dzięki tej pieprzonej krwi będziesz mógł zabić Lilith i Abaddon – warknął
Dean.
-Poradzę sobie,
jestem coraz silniejszy...
-Skończ z tą gadką!
Nawet te pierzaste koguciki ostrzegają przez Rubi.
-Sam wiesz, że też
nie robią nic bezinteresownie. Im zależy na zniszczeniu ziemi, nie szanują
ludzi, więc dlaczego ja mam ich szanować.
-Jeśli mogę. –
wtrąciłam, co sprawiło, że mężczyźni spojrzeli na mnie oczekująco – Rubi jest
demonem i jeśli uważasz, że ci pomaga to jesteś w błędzie. Ona ma w tym swój
interes...
-Tak, chce zabić
Lilith.
-Dlaczego?
-Bo ona chce
przejąć...
-Władze –
dokończyłam, czekając aż do chłopaka coś dotrze – Nie czaisz, Sam? Rubi chce
przejąć pałeczkę z twoją pomocą. Jesteś pacanką w jej obślizgłych łapach, a
mimo to ślepo jej wierzysz. Nie wpływa na ciebie nawet fakt, że przez nią Dean
trafił do piekła? To ona tobą manipulowała, to przez nią straciliście tak wiele
czasu na marne, a jestem pewna, że coś mogliście zrobić. Jej na tym zależało,
bo wiedziała, że jak będziesz sam, staniesz się smacznym kąskiem.
-Wy nic nie
rozumiecie – westchnął, przeczesując włosy palcami.
-Sam, ja się o
ciebie martwię, obiecałem się opiekować tobą – powiedział Dean.
Nie wiem, co się
stało. Nagle Sam oberwał czymś w głowę i runął jak długi. Gapiłam się na
Bobbyego, który stał w przejściu z kijem bejsbolowym. Wzruszył ramionami i
spojrzał na szatyna, który bynajmniej nie wydawał się być zdziwiony. Niezły
plan, pomyślałam z przekąsem i upiłam łyk kawy.
-Co z nim zrobicie?
-Do piwnicy go –
powiedział starszy łowca, a Winchester posłusznie chwycił brata za ręce i
pociągnął w stronę schodów.
Minęło sporo czasu,
nim Sam się ocknął. Był zdumiony faktem, że siedzi w pokoju, który normalnie
służy Singerowi, jako schron przed, chociażby demonami. Był wykonany ze stali*,
wszędzie znajdowały się symbole odstraszające i uniemożliwiające przedostanie
się do środka. Tabun broni mógłby zostać przekazany wojsku, choć pewnie nie
potrafiliby się nim obsługiwać.
Wyjrzał przez
maleńkie okienko w drzwiach i ściągnął brwi. Odchrząknęłam cicho, odwracając
wzrok.
-Żartujecie prawda?
– odezwał się w końcu.
-Uważają, że
odtruwanie dobrze ci zrobi – powiedziałam cicho.
-Odtruwanie?
Przecież teraz jestem wystarczająco silny, mogę ją dopaść – mówił.
-Nie. Teraz jesteś
wystarczająco ogłupiały, żeby trafić na oddział zamknięty – po raz pierwszy
odkąd Sam się obudził, głos zabrał jego brat. Siedział na schodach, wiec brunet
go nie dostrzegł, dopiero, gdy się wychylił, Sam zauważył jego minę.
-Jesteś tak samo
słaby jak ojciec.
Super, teraz Samowi
odwala i zaczyna najeżdżać na brata, podsumowałam w myślach.
-Dobrze wiesz, co
ojciec kazał mi zrobić...
-I tego nie zrobiłeś.
To był twój błąd, nie musiałbyś się ze mną użerać.
-Cholera, Sam! –
warknął szatyn – Jesteś moim bratem i choćbym miał znowu trafić piętro niżej,
nie pozwolę ci tkwić w tym pieprzonym związku z Rubi!
-Jasne – prychnął
brunet i odwrócił się.
-Jak wydobrzejesz,
wypuścimy cie.
Starszy Winchester
wyszedł, nie czekając na odpowiedź Sama. Nie wiedziałam, co zrobić. Byłam
między młotem, a kowadłem. Ufałam Deanowi, ale wychodziłam z założenia, że
Samowi należały się coś więcej niż zamknięcie w pokoju bez klamek. Przygryzłam
wargę i wróciłam so gabinetu, gdzie łowcy w ciszy przeglądali księgi. Szatyn
nie chciał rozmawiać o tym, do czego doszło. Wiedziałam, ze słowa brata go
zabolały, ale był zbyt dumny, aby się z tego spowiadać. Usiadłam obok i
zerknęłam na niego znacząco. Sięgnął po szklaneczkę whisky i wypił jej
zawartość jednym chlustem.
-Zamiast się użalać,
zacznij szukać czegoś o Zachariaszu, ten palant jest podejrzany – ciszę
przerwał Singer.
-Wiesz, gdzie mam
anioły? A głębokim poważaniu. Niech się chrzanią. Odtruje Sama, zabije Abaddon
i Lilith, a oni mogą mi naskoczyć – warknął szatyn.
-Dean, uspokój się.
– poprosiłam – Wiesz, że to nie jest takie proste. To... To jest pomieszane,
nie możemy działać pochopnie, zarówno demony jak i anioły, chętnie wykorzystają
sytuację.
-To, co mam robić?
Czekać, aż się stoczy? Prędzej czy później ktoś na niego zapoluje.
-To twój brat i
przestać pierdzielić głupoty. – mruknął Bobby.
-Może i głupoty, ale
jeśli mu się noga podwinie, sam go załatwię. Wole, żeby zginął jako człowiek,
niż demon...
*
Musiałam
wprowadzić motyw z odtruwaniem, bo za bardzo przyspieszyłam akcję.
Gen zna
już całą prawdę o Winchester i ich „przeznaczeniu”. Oni za to nie wiedzą, że
jest w połowie aniołem. Nie wiedzą też, dlaczego była tak wyjątkowa dla
Abaddona. Tego dowiecie się później, być może w ostatnim rozdziale (choć już
dwukrotnie wspomniałam o zakończeniu, spokojnie, jeszcze nie czas ;D )