piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 10 - W krainie iluzji.






Stare drzewa rosły wokół domu Timoth’ego Dowsona. Był to widok dość pospolity w tych okolicach, w końcu ten stan otaczały same lasy, jeziora, a nawet góry, jednak fakt, że wszystkie z tych drzew były uschnięte nie wróżył niczego dobrego. Spojrzałam znacząco na Deana, który tak samo jak ja, przyglądał się zieleni... A właściwie braku zieleni.  Nie musiałam nic mówić, sam doskonale zrozumiał, co jest grane. Weszliśmy na ganek i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Zapukałam kilkukrotnie, jednak nikt nie odpowiedział. Winchester zerknął przez okno, potem pokręcił głową i poszedł na tyły domu.
Ja wciąż stałam i pukałam, licząc na to, że mężczyzna pojawi się w progu. Zamiast Timothego, drzwi otworzył mi Dean. Przepuścił mnie i ruszył w stronę kuchni. Idąc za chłopakiem zerknęłam do salonu, gdzie zauważyłam ślady krwi. Ściągnęłam brwi i podeszłam bliżej. Plama była dość spora i trudno byłoby sądzić, że powstała z malutkiej rany.
-Coś mam wrażenie, że Tima ktoś odwiedził – podsumowałam.
-Ta, Patrick Swayze – zadrwił szatyn.
-Sprawdźmy pozostałe pokoje – odparłam, ignorując słowa Deana.
Zeszłam do piwnicy. Pociągnęłam za sznurek i niewielka żarówka, zawieszona pod sufitem, rozbłysła bladym światłem. Każdy mój ruch wzbijał w powietrze drobinki kurzu, które wręcz uniemożliwiały mi oddychanie. Zapach stęchlizny był nie do zniesienia, a duchota wywoływała zawroty głowy. Jedna ze ścian budynku, znajdująca się za wnęką, zdawała się być postawiona wiele lat po wybudowie domu. Zaraz pod nią było wytarte miejsce i coś, co przypominało kępkę włosów. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co tam jest ukryte.
-Dean! – Krzyknęłam, a szatyn po kilku minutach pojawił się obok.
-Co jest?
-To chyba nie jest to, o czym ja myślę? – Wskazałam palcem ścianę.
Winchester podszedł bliżej i schylił się, dotykając kępki.
-Chyba jednak jest – odparł, zerkając na mnie przez ramie.
Rozejrzał się i namierzając narzędzie, sięgnął po łom. Chwile później zamachnął się kilka razy, a fragment ściany runął. Do naszych nozdrzy dostał się obrzydliwy zapach rozkładających się zwłok. Mój odruch wymioty był natychmiastowy, ale jakimś cudem udało mi się powstrzymać. Niemal na bezdechu, podeszłam do ściany i zerknęłam do środka. Wewnątrz znajdowało się ciało młodej kobiety. Na jej twarzy znajdowały się liczne sińce, a część włosów była wyrwana. Lewa dłoń, niemal całkowicie pozbawiona była paznokci, a ubranie szpeciła krew.
-To nie Timoty – oznajmiłam, odsuwając się.
-Boss gangu?
-Nie, to jakaś dziewczyna.
-No proszę, nasi górnicy najwyraźniej mieli sporo tajemnic i nie dziwię się, że ktoś życzliwy chciał zrobić z nich piniaty – podsumował.
-Niby racja, ale to wciąż ludzie. Musimy znaleźć ciało tego całego bossa i spalić je, zanim dorwie tego idiotę.
-Dzwonie na policję, niech sprawdzą resztę budynku. Tim pewnie i tak nie pojawi się tu przez najbliższe godziny, a nawet, jeśli to przynajmniej ktoś będzie miał go na oku... Przez bardzo długi czas.
Ruszyłam do wozu, zostawiając Deana samego. Musiałam przyznać, że świetnie mi się z nim pracowało. Znał się na swojej robocie i był bardzo dobrze wyszkolony. Nie doceniałam jego umiejętności, jednak z drugiej strony z jakiś powodów demony unikały go jak ognia. Ponoć wiele cech odziedziczył po ojcu, ale im dłużej z nim przebywałam, tym bardziej miałam wrażenie, że Dean Winchester jest kompletnym przeciwieństwem Johna. Ukrywał w sobie wszystkie emocje i trudno było do niego dotrzeć, ale końcem końców był niezastąpiony.
-Jak się nazywał ten cały ich szef? – Odezwałam się jak się, gdy chłopak wrócił do Impali.
-Jeff Hudgins – odparł przekręcając kluczyk w stacyjce.
-To jedziemy na cmentarz.
-Jest tu ich trzy. Musimy wiedzieć dokładnie gdzie szukać. Pojedziemy najpierw do biblioteki, w archiwum na pewno mają informację, co się wydarzyło tego dnia.
Winchester ruszył, kilka chwil później usłyszeliśmy sygnał wozów policyjnych, więc przyspieszył nieznacznie, aby nie zwrócić na siebie uwagi glin. Zaskakujący był fakt, że w tak niewielkim miasteczku są aż trzy cmentarze. Mieszkańców było niewiele i z całą pewnością jeden w zupełności by wystarczył... A nam ułatwiłby pracę. W każdym razie pojechaliśmy do biblioteki miejskiej. Ani mi, ani Deanowi nie uśmiechało się przeglądać zakurzonych archiwalnych notatek, ale sytuacja tego wymagała. Cóż czasami trzeba się przemóc.
Zajęliśmy miejsca w odosobnionej części biblioteki i zaczęliśmy szukać informacji o Jeffreyu i jego gangu. Nie musieliśmy się specjalnie wysilać, ponieważ niemal, w co drugiej gazecie, pojawiała się wzmianka o gangu Reya, jak kazał na siebie mówić Jeff. Okazuje się, że specjalizował się w handlu narkotykami. Nie był aniołkiem i bynajmniej nie było mi przykro z faktu, że część jego kumpli zginęła. Najchętniej w tym momencie zostawiłabym Tima „na pożarcie” duchowi, ale z drugiej strony policja odpowiednio zajmie się tym kretynem, a Jeffowi też należy się solidne lanie.
-Mam coś – odezwał się Dean, który wyraźnie się ożywił – Jeff był synem pastora.
-Ojciec musiał być dumny z synusia – zakpiłam.
-Po jego śmierci ojciec nie chciał zgodzić się na pochówek na terenie jego parafii, ale skończyło się na tym, że matka Jeffa przekonała ojca.
-Czyli? Gdzie ten cmentarz?
-Przy North Washington St – odparł wciskając gazetę do odpowiedniej zagródki.
-Wieczorem tam pojedziemy, teraz jest stanowczo za wcześnie, a ostatnie, o czym marze to tłumaczenie się policji – podsumowałam, odsuwając krzesło i wstając – Po za tym jestem głodna.
-Dobrze mówisz, wchłonę chyba konia z kopytami.


Gdy zapadł zmierzch miasto niemal całe opustoszało, jedynie w kilku mijanych knajpach siedziało paru klientów, którzy najwyraźniej nie zamierzali szybko wrócić do domów. Dean jechał wolno, aby nie ominąć wjazdu. Po kilku minutach znalazł zacienione miejsce, gdzie nie padał nawet blask księżyca. Wysiedliśmy, a Winchester podszedł do bagażnika i wyjął łopatę i dwie dubeltówki z solnymi nabojami. Ja chwyciłam worek soli i karnister benzyny.
Brama była zamknięta na kłódkę, więc przerzuciliśmy rzeczy na drugą stronę, a sami wspięliśmy się na kraty i przeskoczyliśmy. Wylądowałam obok Deana i zachwiałam się, chwycił mnie w pasie, dzięki czemu nie pocałowałam ziemi. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, ale nie chciałam tego po sobie pokazać, więc natychmiast się wyprostowałam i sięgnęłam po swoje przedmioty.
-Idziemy, czy będziemy tak tu stać? – Mruknęłam, ruszając przed siebie.
Blask latarki nie był zbyt pomocny, ale w połączeniu z księżycem, który był w pełni, doskonale widzieliśmy, gdzie stawiamy kroki. Cmentarz w Falls Church przypominał te angielskie, gdzie znajdowały się jedynie wystające spod ziemi tablice. Takie chowanie osób zapewniało większą przestrzeń, ułatwiało poruszanie się miedzy grobami, a także sprawiało, że można było wykorzystać niemal każdy skrawek ziemi. Przeszłam boczną aleją i właśnie miałam skręcić w kolejną, gdy zobaczyłam blask latarki, Deana. Od razu zawróciłam, a kiedy dołączyłam do szatyna zauważyłam, że zaczyna już wykopywać grób.
Minęło zaledwie kilka minut, a względny spokój został zakłócony, przez samego Jeffa. Najpierw, dla zasady, wyrwał Deanowi łopatę, potem spojrzał na mnie z pogardą i w ułamku sekundy pojawił się obok, wciskając łapsko w moją klatkę piersiową. Krzyk uwiązł mi w gardle, nie potrafiłam się ruszyć. Czułam jak jego łapa drąży w okolicy mojego serca. Co rusz zaciskał palce, a ja wtedy czułam, jak tracę przytomność. W końcu Dean, dostał się do broni i oddał kilka strzałów. Gdy duch zniknął, podbiegł do mnie i pomógł mi wstać.
-Nic ci nie jest? – Spytał, zmuszając mnie, abym na niego spojrzała.
-Czuje się, jakby walec po mnie przejechał – wychrypiałam.
Winchester podał mi drugą broń, a sam pospiesznie zabrał się za kopanie. Rozglądałam się nerwowo, szukając Jeffa, który wyskoczy z ukrycia jak te klauny z pudełek. Wiedziałam, że długo nie wytrzyma i za chwile czeka mnie nieprzyjemne spotkanie z nowym kolegą, dlatego musiałam być czujna i ubezpieczać Deana. Chłopak natrafił na jakiś kamień i musiał nieźle się napocić, aby go wyjąć i móc dalej kopać. Dzięki Bogu chwile później uderzył o wieko trumny, co Jeffowi najwyraźniej się nie spodobało. Pojawił się przed Winchesterem i pchnął nim tak, że uderzył o pobliską płytę. Łowca stracił przytomność, ale duch najwyraźniej nie chciał odpuścić.
W dłoni Jeffa pojawiła się broń, która należała do Winchestera. Wycelował w Deana i strzelił w nogę. Chłopak zerwał się do pozycji siedzącej, ale niemal natychmiast opadł. Z jego rany sączyła się krew i choć nabój solny go nie zabije, to mógłby się wykrwawić. Nie mogłam dłużej czekać. Uderzyłam łopatą w wieko i kiedy ujrzałam część zwłok, posypałam je solą i polałam benzyną, a na koniec podpaliłam. W ostatniej chwili udało mi się powstrzymać Jeffa, który już wyciągał łapy w stronę szatyna. Duch przez moment szamotał się, aż w końcu dosłownie spłonął.
Podbiegłam do Deana i pochyliłam się nad nim, dotykając jego policzka. Pogładziłam go odrobinę, a kiedy niespodziewanie otworzył oczy, zerwałam się z miejsca jak oparzona. Uśmiechnął się ironicznie, co zadziałało na mnie jak płachta na byka. Przygryzłam wargę i odwróciłam się napięcie.
-Zbieraj się – warknęłam, chwytając broń.
-Byłoby miło, gdybyś mnie opatrzyła – powiedział, podtrzymując się nagrobka i wstając.
-Od tego są pielęgniarki na pogotowiu, gdzie cie zawiozę. Znaj mą dobroć.
-Tylko nie pogotowie!


No, nie mogłam go zawieźć na pogotowie, choć tak bardzo kusiła mnie ta perspektywa. Jednak trudno byłoby wyjaśnić postronnej osobie, dlaczego w nodze Deana tkwi solny nabój. Szatyn trochę się krzywił, ale końcem końców i tak nie miał nic do gadania. Rana nie była duża i na jego szczęście zawsze radziłam sobie sama ze skaleczeniami i ranami postrzałowymi, dlatego bez problemu usunęłam pocisk i założyłam opatrunek. Kiedy skończyłam chłopak był tak wymordowany, że po pięciu minutach zapadł w głęboki sen.
Mając chwilę, mogłam porozmawiać z moim ulubionym aniołem. Chciałam pomóc Winchesterom - oni pomagali mi, więc ja powinnam pomóc im. Cass na pewno wie, kto wyrwał Deana z piekła i zamierzałam to z niego wyciągnąć. Jeszcze nie zdążyłam się pomodlić, a anioł stał już obok.
-Szybki jesteś – mruknęłam, po czym dodałam, – ale ten motyw z włażeniem do mojej głowy... Powtórz, a będzie z tobą kiepsko.
-To był jedyny sposób...
-Mniejsza z tym. Jesteś aniołem i w zasadzie nikt inny nie będzie znał odpowiedzi na to pytanie...
-Ja.
Ściągnęłam brwi i przekrzywiłam głowę, wyglądając teraz zapewne jak ciekawski labrador.
-Jeszcze nie zadałam pytania.
-Ale ja już odpowiedziałem. Ja.
-Dla jasności. Właśnie oznajmiłeś mi, że to ty, wyciągnąłeś Deana z piekła? – Spytałam głupowato, na co brunet odwrócił się i zerknął na szatyna.
-Tak, ja.
-Ale dlaczego? – Naprawdę tego nie pojmowałam. Dlaczego anioły poświęcały się dla łowcy? Był aż tak cenny?
-Pewnie wiesz już o apokalipsie. Dean, to on złamał pierwszą pieczęć.
-Co!? – Krzyknęłam zdecydowanie za głośno, Winchester obrócił się na drugi bok i uchylił powieki.
-Gadasz sama do siebie? – Mruknął zaspanym głosem.
Kiedy się rozejrzałam Cassa nie było. Przełknęłam ślinę i udałam, że odkładam telefon.
-Rozmawiałam z Bobbym. Sam już wrócił, więc rano się zbieramy – odparłam cicho.
Jęknął coś pod nosem i znów zasnął. Po kilku minutach Castiel wrócił. Był wyraźnie spięty, jakby obawiał się, że powiedział zbyt wiele.
-Jak to Dean złamał pieczęć?
-Nieświadomie. Przepowiednia głosi, że gdy prawy człowiek przeleje krew niewinnej istoty, złamie pierwszą pieczęć. Dean, gdy był w piekle został poddany torturom. Przez trzydzieści lat powtarzał to samo...
-Trzydzieści lat?
-Czas płynie tam szybciej. – Wyjaśnił, po czym kontynuował – Przez trzydzieści lat odmawiał, ale w końcu się złamał i to on stał się uczniem Alastaira.
-Dlaczego wiec go wskrzesiliście?
-Bo tylko on może powstrzymać apokalipsę.
Słuchałam tego nie rozumiejąc, o co chodzi. Informacji, które docierały do mnie w ostatnich dniach, było stanowczo za wiele jak na jedną osobę. Mało tego, że ja byłam w połowie aniołem, to Dean okazuje się być naszym wybawicielem, a jednocześnie sprawcą całego zamieszania. A smaczku dodaje fakt, że Abaddon i Lilith tworzą „wspaniałą parę”, która w Hollywood zapewne zostałaby nazwana... Libaddon.
-Ale nie powiesz mi, w jaki sposób?
-To jeszcze nie czas, ale musieliśmy go wskrzesić, aby powstrzymał brata. Zapędza się za bardzo i nie widzi zagrożenia. Jeśli nie uda wam się wpłynąć na Sama, my będziemy musieli wkroczyć do akcji.
-O, czym ty mówisz? – Tych wszystkich tajemnic wokół Sama pojawiało się coraz więcej, a mi się to nie podobało.
-Dean doskonale wie. – Powiedział, jedynie.
-Skoro jest taki ważny, dlaczego wciąż nie ujawniliście się przed nim? Lilith łamie te cholerne pieczęcie...
-Choć o nas nie wiedzą, naprowadzamy braci na kolejne tropy, dlatego udało im się przeszkodzić Lilith w złamaniu kilku z nich.
-Powinien wiedzieć.
-Obiecuje, że niebawem się dowie.
-Obiecaj, że z tego wyjdziemy.
Brunet nie mógł tego zapewnić, dlatego spojrzał na mnie przepraszająco, a potem zniknął. Oblizałam spierzchnięte wargi i podeszłam do łóżka. Wiedziałam jedno – wszyscy mamy przerąbane i każdy z nas ma w tym wszystkim swój udział. Ja, Dean, Sam. Każde z nas nawaliło na całej linii i każde z nas musi teraz stanąć na wysokości zadania, bo w przeciwnym razie, marnie skończymy i tym razem nawet anioły nam nie pomogą.

*

Wyjechaliśmy z samego rana. Obiecałam nie puścić pary z gęby, ale po namyśle uznałam, że daje Cassowi dwa dni, potem zdradzam Deanowi, kto go wskrzesił. Na jego miejscu chciałabym wiedzieć coś takiego, tym bardziej, że samo wskrzeszenie okazuje się być jedynie maleńkim elementem układanki. Myślałam, że przespanie się z problem pomoże mi poukładać wszystko w odpowiednich szufladach, tymczasem zaczynałam wariować. Kilka faktów było oczywistych, jak to, że Abaddon i Lilith współpracują i najwyraźniej nieźle sobie z nami pogrywają, ale najbardziej zastanawiające jest to, dlaczego i przed czym mamy powstrzymać Sama. O czym jeszcze nie wiem?
Droga do Dakoty Południowej trwała znacznie krócej niż się tego spodziewaliśmy. Przed południem byliśmy na miejscu, ale nie przywitał nas przyjemny zapach szarlotki. Bobby stał na gangu i popijał piwo, wypatrując naszego powrotu. Na podjeździe faktycznie stał wóz, który zabrał Sam. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w stronę domu. Singer na nasz widok, jedynie pokręcił głową, z czego wnioskowaliśmy, że brunet ściągnął tu demonice, ale nie udało im się niczego załatwić.
-Siedzą w środku – mruknął.
-Co jest?
-Ona faktycznie owinęła go wokół palca. – odparł łowca – Nic do niego nie dociera i twierdzi, ze sam sobie poradzi z Lilith.
Zerknęłam kątem oka na Deana. Zaczynało w nim wrzeć i wiedziałam, że za chwile wpadnie w szał, dlatego wolałam go nieco uspokoić.
-Spokojnie, przecież nie pozwolimy mu samemu zabić Lilith.
-Nic nie rozumiesz, Gen – warknął, po czym pchnął drzwi i wszedł z rozmachem do środka.
Sam stał w kuchni, a gdy nas usłyszał, przeniósł wzrok w naszą stronę. Brunetka, którą z nim widziałam, siedziała przy stole i bawiła się sztyletem, co na mnie podziałało jak płachta na byka.
-Ty szmato – nie zdążyłam nic powiedzieć, uprzedził mnie Dean – wkręcasz go! Znowu go wkręcasz. Przez ciebie się stacza! To jest nałóg.
-Dobrze wierz, że bez tego wszyscy zginiecie – fuknęła.
-Gówno prawda! Radziliśmy sobie bez twoich pieprzonych dobrych rad!
-Pewnie Dean, jesteś rewelacyjnym łowcą, który zaliczył nawet piekło. Kolejne nowe doświadczenie do CV – warknęła.
-Przymknij się!
-Dean! – tym razem do rozmowy wtrącił się Sam. – Ona ma racje. Wiesz, że tylko dzięki temu jestem wystarczająco silny i mogę poradzić sobie z Lilith.
-Zapomniałeś o Abaddonie. – Warknął Dean, przeczesując włosy palcami.
-Poradzę sobie z nimi obojga, ale musisz mi zaufać.
-Nie, Sam, to jest cholerny nałóg! Nie widzisz, co ona z tobą robi? Tracisz poczucie człowieczeństwa, jeszcze chwila i kompletnie nie będziesz pojmował, co należy robić.
-O, czym wy mówicie? – Odezwałam się zbita z tropu.
-Ty jesteś Gen. – zaśmiała się Rubi – Milo cie w końcu poznać, choć nie tak sobie ciebie wyobrażałam. W zasadzie dziwi mnie fakt, że to ty byłaś jego ulubienicą, ale zważając na to, że masz... Niezwykłe korzenie, mogę to nawet zrozumieć.
-O, czym wy mówicie? – Powtórzyłam pytanie, w nadziei, że łowcy pominą wypowiedzieć demonicy na temat mojego pochodzenia.
-Nie wiesz? Dean chyba powinieneś być szczery ze swoją dziewczyną.
-Przestań chrzanić do cholery i gadaj, o co chodzi! – Wrzasnęłam.
-Sam jest wyjątkowym dzieciakiem.
-Zamknij się – syknął Dean, co potwierdziło słowa Cassa, że starszy Winchester doskonale wie, przed czym ma chronić brata.
-Ma w sobie wyjątkową krew, Azazela.
Zamurowało mnie. Słyszałam o Azazelu. Był przyjacielem Abaddona i krążyły pogłoski, że jest prawą ręką samego Lucyfera. Układy w piekle były... dziwne i trudno było się połamać w tym, kto jest kim, ale kilka demonów stanowiło swoistą legendę i jej częścią był Azazel. Teraz rozumiałam, o czym mówił Castiel, ale jak mogli ukrywać przedmą coś tak niepojętnego!?
-Jeśli chcesz być tak dobrą – powiedziałam siląc się na naturalny ton głosu. – To sprowadź tu jednego z twoich kolegów.
-Zwariowałaś? Dowiedzą się, że wam pomagam.
-Do tej pory nie miałam z tym problemu, byłaś bardzo pomocna – zakpił Dean.
-Pomagałam Samowi odnaleźć siebie.
-Pomagałaś mu zejść na zupełnie nowy poziom wariactwa.
-Przynajmniej te wariactwo przynosi efekty.
-Rubi, zrób to. – Poprosił Sam.
Spojrzałam na niego, potem na Deana. Miałam ochotę odwrócić się i odejść, ale to wszystko posunęło się za daleko.
-Dobrze. Poczekajcie tu.
Kiedy odeszła, Sam spojrzał na brata z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z jednej strony widziałam w nim poczucie winy, ale z drugiej odnosiłam wrażenie, że jest z siebie dumny. Dean nie popierał jego... Związku z Rubi, co w cale mnie nie dziwi, a Sam i tak postawił na swoim. On po prostu robił to, co uważał za słuszne, uważał tak, bo ona mu to wmówiła. Ale krew demona to jedno, a oddawanie się piekłu to coś zupełnie innego.
-Mam nadzieje, że wszystko mi wyjaśnicie...

*
Przez te dwa rozdziały sporo się dowiedzieliście.
Tajemnica Sama jest ujawniona, Gen wie też, że to Dean złamał pierwszą pieczęć.
Mam nadzieje, że nie namieszałam Wam za bardzo, a jeśli tak to piszcie, wszystko wyjaśnię ;)

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 9 - Kopalniany skarbnik.





Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi współpracować z demonem. Miałam ochotę wrzeszczeć i walić głową w mór. Niestety, zacisnęłam zęby i w ciszy przysłuchiwałam się Samowi, który przez telefon rozmawiał ze swoją - ehm - przyjaciółką od siedmiu boleści. Z resztą, nie tylko we mnie się wszystko gotowało. Dean zdawał się być cykającą bombą, która za chwile wybuchnie. Wyglądał, jak gdyby czaił się na telefon brata, aby wyrwać mu go z ręki i potraktować śrutem ze strzelby, którą właśnie czyścił. Bobby z kolei stał na uboczy z rękami skrzyżowanymi na klatce i wpatrywał się jak najmłodszy Winchester kręci się w kółko, tłukąc tej wariatce, że jest nam potrzebna.
Dobrze, sama zaproponowałam pomoc Rubi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że miałam ochotę zrobić jej... Krzywdę, mówiąc BARDZO delikatnie. Nawet nie znałam tej demonicy, ale moje doświadczenia z czarnookimi mówiły jasno, że to stworzenia egoistyczne i bez skrupułów, więc tak czy siak, ta cała Rubi liczyć będzie na jakiś zysk.
-Powiedziała, że nam nie pomoże – Sam wcisnął telefon w kieszeń spodni.
-Bo? – Spytałam, choć w zasadzie miałam to gdzieś, a nawet mi ulżyło.
-Bo twierdzi, że Deanowi się to nie spodoba.
-Chociaż raz w czymś się nie myli – prychnął pod nosem.
-Pogadaj z nią na osobności, może jak popatrzy w twoje oczęta, baranie, to się zgodzi – odparł Bobby.
-O czymś jeszcze nie wiem prawda? – Mruknęłam nawet nie chcąc sobie wyobrażać, że Sam mógłby mieć coś więcej wspólnego z demonem.
-Gdybym miał wyliczać, co jest nie tak z moim bratem, to palców rąk i nóg mogłoby mi brakło – fuknął Dean, na co Sam spojrzał na niego dziwnym wyrazem twarzy.
-Pewnie, bo ty jesteś super inteligentny, tak inteligentny, że odsprzedałeś dusze...
-Możecie się zamknąć, pacany – warknął Singer – Sam, jedź do tej wariatki – brawo, nie tylko ja podzielam to zdanie, pomyślałam z przekąsem, a mężczyzna wciąż mówił – i spróbuj ją przekonać. Może jej uda się wyciągnąć jakieś informacje od innych demonów.
Drgnęłam nerwowo, gdy po tych słowach, w mojej głowie rozbrzmiał głos Castiela. Rozejrzałam się, aby mieć pewność, że anioła nie ma tuż obok. Ściągnęłam brwi i próbowałam wyrzucić go z mojego umysły, ale pierzasty był zbyt upierdliwy i wciąż powtarzał „to zły pomysł” w końcu się wściekłam.
-Ucisz się! – Warknęłam, a oczy łowców skierowały się na moją osobę.
-Masz omamy? – Zaśmiał się Dean.
-Nie, ale mam wrażenie, że coś idiotycznego zaprząta mi głowę! – Odparłam, akcentując każde słowo.
-Gen to zły pomysł. Rubi jest demonem i nie znacie jej prawdziwych zamiarów – mówił Cass.
-Za to ty pewnie znasz – pomyślałam ironicznie, ale anioł już się nie odezwał.
Wzięłam głębszy wdech i usiadłam przy stoliku. Pochyliłam się nad notatkami, które zebraliśmy i powoli zaczęłam je analizować. Próbowałam się skupić, ale wciąż wracała do mnie myśl, że mój ojciec nie był zwyczajnym łowcą. Pozbawili go łaski, czyli powiedzmy anielskiego turbodoładowana. Jego moce były uśpione, ale wciąż był aniołem. Ba! Był ich generałem, więc to wyjaśniałoby, dlaczego Zachariaszowi tak na mnie zależy. Może chciał kogoś takiego jak ja, po swojej stronie? Może nie chciał ryzykować? No, a co z Abaddonem? Wiedział o tym? Właśnie, dlatego mnie wybrał?
Pytań było tak wiele, a niestety nie mogłam otrzymać żadnej odpowiedzi. Mogłam jedynie robić to, co potrafię najlepiej. Polować. W tej chwili nie potrafiłam skupić się na sprawie Abaddona i jego szkoły łowców. Wiedziałam tylko, że potrzebował nas – swojej elity – do jakiś specjalnych celów. Musiałam się dowiedzieć, czego od nas oczekiwał, ale uznałam, że ten weekend mogę poświecić na coś bardziej pożytecznego. Odsunęłam notatki na bok i sięgnęłam po najświeższą gazetę. Przekartkowałam kilka stron i dopiero w połowie dziennika, dostrzegłam interesujący temat.
„Skarbnik z kopalni*”
Ściągnęłam brwi i sunęłam palcem linijka po linijce, wczytując się w tekst wiadomości.
Wczorajszego wieczora w jednej z kopalń umieszczonych w Wirginii, doszło do potężnego wstrząsu. Zginęło dwóch górników, pozostały oddział został w porę wyprowadzony. Jeden z mężczyzn, którym udało się przeżyć, wspomina o starszym mężczyźnie z brodą, który szyderczo uśmiechał się i szeptał coś niezrozumiale, tuż przed tragedią. Kopalniany skarbnik znów dał o sobie znać, tym razem więżąc w podziemiach dusze dwóch górników.
Skarbnik. Coś mi świtało, jednak nigdy nie miałam z tym demonem do czynienia. Był demonem, tyle wiedziałam, ale jeśli o całą resztę chodzi, musiałam się dokształcić.
-Wyjeżdżam na weekend – zakomunikowałam zwijając gazetę i sięgając po torbę przewieszoną przez krzesło.
-Że, co? Teraz? – Singer zmarszczył brwi.
-Znalazłam robie, Sam i tak nie wróci w ciągu dwóch dni, a ja mam dość Abaddona i tych cholernych... – Urwałam w porę gryząc się w język – demonów.
-Też chętnie zapoluje na coś porządnego – odezwał się ochoczo Dean.
W sumie jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić naszą współpracę, ale z dwójki Winchesterów, to właśnie z nim dogadywałam się najlepiej. Sam wciąż był niedostępny.
-Poczekam przy wozie, wezmę tylko parę rzeczy – powiedziałam i wyszłam z domu.
Wiedziałam, że Dean poniekąd chce mieć mnie na oku, ale nie przeszkadzało mi to. Miewał głupie pomysły, ale w gruncie rzeczy to świetny łowca, więc taka pomoc na pewno mi się przy da.


Falls Church, Virginia
Zameldowaliśmy się w niewielkim motelu w centrum miasta. Niewielki budynek zachęcał wyglądem, który przywodził na myśl starą chatę. Lubiłam takie klimaty, bo zawsze kojarzyły mi się z rodzinnymi stronami mamy, gdzie babcia mieszkała w tradycyjnym wiejskim domku. Od śmierci rodziców nie byłam u babci. Nie miałam pojęcia, co mogłabym jej powiedzieć, za to wiedziałam, że miewa się dobrze... Zważając na fakt, że jej córka i zięć nie żyją, a jedyna wnuczka zniknęła bez śladu.
Ukłucie w sercu było tak nieprzyjemne, że wręcz odebrało mi mowę i nie mogłam odpowiedzieć, Deanowi. Westchnęłam głośno i chwyciłam kluczyk z numerem pięć, i w kierunku tego pokoju ruszyłam. Winchesterowi została czwórka, i najwyraźniej nie tylko ja byłam zmęczona, on również w pośpiechu zniknął za drzwiami pokoju. Położyłam torbę na łóżku i zdjęłam jeansową kurtkę, przewieszając ją na krześle. Przeczesałam włosy palcami i sięgnęłam po gazetę, gdzie w nekrologu wypisano nieżyjących górników. W pierwszej kolejności mieliśmy sprawdzić, czy dziwny skarbnik w rzeczywistości nie był mściwym duchem, który uczepił się któregoś z mężczyzn, dlatego musieliśmy porozmawiać z rodzinami ofiar.
Pojechałam do żony Stevena Carlsona, zaś Dean do rodziców Bena O’donella.
Steven mieszkał nieopodal kopalni, dlatego uznałam, że po rozmowie pojadę do sztygara dowiedzieć się, do czego tak naprawdę doszło tego dnia. Jednak na początek, coś, czego wprost nienawidziłam. Otworzyła mi drobna, niewysoka bruneta. Jej podpuchnięte od płaczu oczy od razu zdradzały, kim jest. Wyjęłam z kieszeni legitymację i przedstawiłam się;
-Nazywam się Claire Williams, badam sprawę wypadku w kopalni.
-Proszę wejść – odsunęła się od drzwi i mnie przepuściła.
-Chciałabym wiedzieć, czy w tej kopalni często dochodziło do podobnych zdarzeń.
-O tak! Powtarzaliśmy wielokrotnie, że tam jest niebezpiecznie, ale nikt nas nie słuchał! Dyrektor powtarzał, że mamy zająć się pracą. Mój mąż zjeżdżał na dół, ja pracowałam w biurach. Po tym, co się stało, już nigdy nie wrócę do tego miejsca.
-A, czy pani mąż wspominał o czymś dziwnym? Może światła gasły...
-Tam wiecznie coś nie działało. Jednego razu nie z trudem wrócili na powierzchnie, bo wina się zepsuła. Innym, wszystkie światła zgasły i w takich ciemnościach nie mogli znaleźć odpowiedniego korytarza.
-Nie orientuje się pani, czy kopalnia jest obecnie zamknięta?
-Z tego, co wiem to tak, ale tylko korytarz, gdzie doszło do wstrząsu – odparła wzruszając ramionami.
-Dziękuje pani, do widzenia.
Tak, mój plan był durny i w zasadzie chyba pierwszy raz wpadłam na tak głupi pomysł. Cóż, kto nie ryzykuje ten nie ma. Ruszyłam do taksówki, która wciąż na mnie czekała. Poprosiłam kierowcę, aby zawiózł mnie pod kopalnie. W smsie poinformowałam Deana, dokąd się wybieram, a potem po prostu przeszłam przez bramę, udając się do szybu kopalnianego. Ochroniarzy nie trzeba było specjalnie zbywać – wystarczyła odznaka FBI. Potem przeszłam przez plac i w końcu dotarłam do miejsca, gdzie jest winda. Musiałam zerwać plombę, a potem pomęczyć się chwile przy kłódce, ale w końcu udało mi się i weszłam do ciasnej klatki. Nacisnęłam zielony przycisk i zjechałam w dół. Na hakach wisiały kaski z lampkami, więc chwyciłam jeden i go ubrałam. Pewnie nie wyglądałam zbyt powabnie, ale wolałam mieć przy sobie coś, co chociaż odrobinę mi pomoże.
Powiedziałam wcześniej, że to nie jest jeden z moich błyskotliwych pomysłów? Podtrzymuje tą wersje. Mrok był wszechogarniający, a dziwne uczucie niepokoju wzrastało we mnie wraz z każdym krokiem. Lampka na kasku rzucała blady blask, który nijak się miał do ponurego i przygnębiającego otoczenia. Wszędzie walały się rozpadnięte fragmenty ścian, co jakiś czas dochodziło do delikatnych wstrząsów, a duszące powietrze nie pozwalało logicznie myśleć. Naprawdę po czymś takim łatwo jest powiedzieć, że zawód górnika, to najtrudniejszy zawód świata... Choć nie, wciąż to łowcy mają najbardziej przerąbane.
Kaszlnęłam próbując zaczerpnąć powietrza, ale wokół mnie unosiły się jedynie obłoki kurzu. Nie chciałam niczego dotykać, bo wiedziałam, że wschodnia ściana może lada moment runąć, przysypując mnie na wieki. Nie powiem, po co w ogóle tu weszłam. I tak nie wiedziałam, czego szukać, a myśl o tym, że to miejsce zebrało takie żniwo, zaczynała mi ciążyć. Pospiesznie wróciłam do wyjścia. Winda zdawała się na mnie czekać, więc czym prędzej zamknęłam za sobą kratę i nacisnęłam przycisk. Już po chwili wróciłam na powierzchnie i wręcz zachłysnęłam się powietrzem.
Oparłam się o ścianę budynku i rozejrzałam się. Kopalnia nie należała do najbogatszych i widać było, że oszczędzali na niemal wszystkim. Ochrona też nie wysilała się zanadto. Może jednak te wszystkie zgony, to zwykły niedopatrzenie zarządu? Ale z drugiej strony było zbyt wiele niedomówień, aby nie miało to związku ze światem nadprzyrodzonym.
W pewnej chwili w mojej torebce rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Sięgnęłam po komórkę i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Zwariowałaś?! – Usłyszałam wrzask Deana, co kompletnie zbiło mnie z tropu.
-Ale, o co chodzi?
-Nie mogłem się do ciebie dzwonić – warknął.
-Wiesz, trudno żebym miała zasięg pod ziemią – odparłam kpiąco.
-Co to w ogóle miało być? Sama schodzisz pod ziemie, gdzie zginęło multum ludzi. Ty nawet w życiu kopalni na oczy nie widziałaś! Wystarczyło źle postawić stopę!
-Dean wyluzuj, już wracam do motelu – uspokoił go. Zdziwiłam się, jego ehm troską.
-I gadaj do takiej – mruknął pod nosem, poczym dodał – znalazłem powiązanie między tymi górnikami. Wszyscy w młodości byli członkami drużyny footbolowej. Nie należeli do najbystrzejszych, w dodatku mieli renomę kretynów, co wszystko załatwiają siłą. Później zostali członkiem gangu. Kiedy ich przywódca zginą na przełomie lat dziewięćdziesiątych, trójka baranów doznała nawrócenia.
-Wypada dowiedzieć się, jak zginął ten ich boss. Swoją drogą, skoro byli takimi baranami, to zmarłych, którzy wciąż mieli coś do nich jest na pewno sporo. – Zauważyłam.
-Jak wrócisz pojedziemy na komisariat i dowiemy się co nieco o ich gangu.


Myślałam, że już mu przeszło, ale wciąż patrzył na mnie wilkiem. Chyba nie spodobał mu się mój pomysł ze zwiedzaniem kopalni, ale z drugiej strony nic mi nie jest, więc sprawa powinna być już zamknięta. Westchnęłam, wywracając teatralnie oczami. Zdjęłam szpilki i sięgnęłam po wygodne trampki. Przebrałam buty, a potem z torebki wygrzebałam fałszywą legitymacje FBI. Dean stał w progu i czekał, aż będę gotowa, kiedy kiwnęłam głową otworzył drzwi i przepuścił mnie w progu.
-Mogę ci zadać pytanie? – Odezwałam się, gdy wsiedliśmy do wozu. Spojrzał na mnie oczekująco, więc od razu wykorzystałam okazję.
-Dlaczego współpracowaliście z demonem i dlaczego Sam wciąż to robi, naddatek za twoimi plecami.
-Rubi wmówiła mu, że może nam pomóc z paktem. Twierdziła, że zna sposób. Suka przeciągnęła na swoją stronę Sama, a ten pacan nie ma pojęcia, w co się pakuje.
-Wecie... Kto, jak kto, ale wy i demon?
-Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego, ale z drugiej strony naprawdę chciałem żyć. Nawet nie wiesz jak naprawdę wyglądają demony – skrzywił się na samo wspomnienie – Wszystko, co widziałem przed śmiercią skutecznie nakłoniło mnie do wysłuchania Rubi. Gdy trafiłem na dół, Sam uznał, że znajdzie Lilith i ją zabije. Rubi miała mu w tym pomóc.
-Ale Lilith jest silna, chyba nie myśli, że ją znajdzie i po prostu egzorcyzmuje.
-Jest... Zdeterminowany – odparł, wlepiając wzrok w jezdnie.
-Wie, że się na to nie zgadzasz, dlatego potajemnie spotyka się z tą demonicą – podsumowałam.
-Jest coś jeszcze – powiedział, zaciskając dłonie na kierownicy – ona łamie pieczęcie. Gdy złamie je wszystkie, uwolni Lucyfera i dojdzie do Apokalipsy.
Zaniemówiłam. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Dlaczego anioły mi o tym nie powiedziały!? A może o to im chodzi? Może to jest część ich planu? Chcą mnie, potrzebują... Bo jestem córką ich generała! Ale nie miałam żadnych mocny, więc nijak mogłam im pomóc. Może chodzi o coś zupełnie innego? Może wręcz przeciwnie? Obawiają się, że w jakiś sposób im przeszkodzę? Że przejdę na stronę Abaddona?
-Dlaczego mi pomagacie? Apokalipsa, tym powinniście się zająć – powiedziałam cicho.
-Uważamy, że Abaddon i Lilith wszystko zaplanowali. Chcemy wiedzieć, dlaczego byliście mu potrzebni i jaki macie związek z pieczęciami?
-Abaddon wykorzystał nas do złamania jednej z pieczęci? – zdziwiłam się.
-Nie, tu raczej chodzi o coś innego. Przypuszczamy, że to ma związek z Lucyferem.
-Nic z tego nie rozumie – przyznałam zawstydzona.
-Lufycer jest królem piekieł i właśnie o tą posadę chodzi – wyjaśnił Dean.
-Abaddon chce zdeklasować Lucyfera? Przecież to nie wykonalne – zauważyłam.
-Nie, jeśli będzie wystarczająco silny albo, jeśli zyska sojuszników. On i ta suka tworzą niezły duecik, jak zniszczą Lucyfera inne demony nie odważą się im sprzeciwić.
-Kiedy dowiedzieliście się tego wszystkiego? – Spytałam zdumiona i jednocześnie zażenowana, jak ja mogłam na to nie wpaść?
-Kiedy się pojawiłaś, zaczęliśmy szukać głębiej... – Zrobiłam minę w stylu, nie gadaj, więc szybko sprostował - No dobra, Bobby, to on wysnuł te wnioski, ale nie wiemy czy faktycznie o to w tym wszystkim chodzi. Tak czy siak, zbiegów okoliczności było stanowczo za wiele.
-No, a co z tobą? Jak udało ci się wrócić?
-Tego za cholerę nie mogę rozgryźć – przyznał niechętnie.
Przez moment zamyśliłam się nad tym, jak Winchesterowi udało się zmartwychwstać. Chyba jedyną istotą, która zdołałaby go wyciągnąć z piekła jest anioł... Ale łowcy nie mają pojęcia o ich istnieniu...
-Jesteśmy – zaparkował na tyłach komisariatu.
-Wygląda jak speluna – jęknęłam, gapiąc się w wymalowany grafitim budynek i walające się dookoła papiery, a także puszki po alkoholu.
Weszliśmy do komisariatu i już od progu przywitał nas nieprzyjemny zapach cygar. To miejsce wybitnie kojarzy się z tandetnymi posterunkami, które pokazywane są w filmach z lat osiemdziesiątych. Podeszliśmy do jednego z policjantów i poprosiliśmy o rozmowę z przełożonym. Po kilku minutach oczekiwania, w końcu zostaliśmy zaproszeni do biura komendanta. Łysiejący mężczyzna siedział przed biurkiem i przeglądał notatki. Wyjęliśmy legitymacje i dopiero wtedy nieco się ożywił.
-W, czym mogę pomóc?
-Potrzebujemy kartotek z roku 1994. Chodzi nam o śmierć Donalda Gardena – powiedział Dean.
-Dlaczego się tym interesujecie? Sprawa jest zamknięta.
-Sprawca znaleziony? – Spytałam.
-Właściwie to nie... Po prostu sprawa jest przedawniona – wzruszył ramionami.
-Więc my, powiedzmy pracujemy w archiwum x, i potrzebujemy tych dokumentów – powiedział Winchester.
 -Skoro tak... – Wyszedł z biura, a gdy wrócił w ręce trzymał stos materiałów dowodowych.
-Dziękujemy, możemy je zabrać?
-Proszę je tylko zwrócić do jutra – upomniał, po czym zajął się swoją pracą.
W motelu każde nas zajęło się swoją robotą. Musieliśmy się spieszyć, bo po weekendzie Sam miał wrócić do Bobbyego, a zebranych materiałów było naprawdę sporo, ale z drugiej strony przynajmniej wiedzieliśmy, czego szukać. Zależało nam na zeznaniach świadków, a także ekspertyzie z miejsca zdarzenia i poznanie przyczyny śmierci mężczyzny.
-Cała piątka spotkała się tego dnia i podobno doszło do kłótni – cisze przerwał Dean, który siedząc przy stole przeglądał jedną z teczek.
-Jak to piątka? – Ściągnęłam brwi, oczekując aż chłopak mi odpowie.
-Trójka naszych górników, ich szef i jeszcze jeden koleżka, Timothy Dowson.
-Więc to coś na pewno po niego wróci.



*Skarbnik z kopalni to wśród górników na Śląsku znana postać. Często tuż przed tragedia górnicy widują osoby, które zginęły w owej kopalni lub po prostu cień postaci.

~*~
Niespodzianek ciąg dalszy ;)
Dowiedzieliście się już, o co chodzi Abaddonowi i Lilith.
Abaddon chce władzy nad piekłem i zapewne powoli zaczynacie domyślać się, po co mu byli łowcy.
Zamiary Zachariasza wciąż są tajemnicą, ale możecie być pewni, że jeśli o niego chodzi, to nie może być nic dobrego.
Winchesterowie niebawem poznają naszego skrzydlatego przyjaciela, więc bądźcie cierpliwi :)
A Skarbnik jak się Wam podoba? Wpadłam na ten pomysł, gdy mama wspomniała mi o Skarbniku, który niegdyś, (gdy mój ojciec jeszcze pracował na dole) namiętnie ukazywał się górnikom w naszej miejscowej kopalni. Jest to żadna postać, więc uznałam, że możecie być zaciekawione :)