niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 8 - Krąg.





W rozdziale jest sporo dialogów, ale mam nadzieje, że całość przypadnie Wam do gustu.
Sporo się wyjaśni! Wiem, niektórym ten pomysł skojarzy się z moim poprzednim opowiadaniem, ale nie będzie to odwzorowanie tamtej historii.
Jeśli chodzi o Abaddona, jeszcze raz napisze, że nie ma nic wspólnego z demonem, który pojawił się w SPN. „Mój” jest postacią, którą de facto wymyśliłam dwa lata temu, (więc długo przed twórcami serialu) :)
Dobrze, już nie zanudzam! Czytajcie i komentujcie, wszyscy bez wyjątku, w końcu muszę znać zdanie Was wszystkich! ;D

~*~

-To mój ojciec – wskazałam na mężczyznę na fotografii.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Winchester przyglądał się osobą na zdjęciu. Wyglądał, jak gdyby próbował wszystko sobie poukładać, lub wysunąć odpowiednie wnioski. Mi się to nie mieściło w głowie. Nie myślałam logiczne, i choć mój mózg zaczął działać na zwiększonych obrotach, to nic nie chciało do siebie pasować.
-Demon miał cie uleczyć, a w zamian wrócił po dziesięciu latach i zabił twoich rodziców. – Podsumował brunet.
-Nic nie wiedziałam. Przy mnie nigdy nie wspominali o pożarze, tym bardziej o moich problemach zdrowotnych.
-Jak doszło do tego pożaru? – Rzucił, wciąż przyglądając się zdjęciu.
-Nie wiem – wzruszyłam ramionami – w domu nie znalazłam też żadnych dokumentów.
-Ale był akt notarialny i papiery o nieruchomości – zauważył słusznie.
Westchnęłam cicho i podeszłam do łóżka. Normalny człowiek nie bierze na poważnie czegoś takiego jak umowa z demonem. Musiałam dowiedzieć się, co spowodowało pożar. W tej historii było zbyt wiele zbiegów okoliczności. Rozżaleni, zdenerwowani rodzice wzywają demona i akurat przez zupełny przypadek pojawia się jeden z najpotężniejszych po to, aby zawrzeć z nimi zwykły pakt? Demon, który obraca wszystkimi umowami na lewo i prawo nie pofatygowałby się osobiście, wysłałby jakiegoś przydupasa, a sam czekałby na świstek przyniesiony mu na złotej tacy.
Do pokoju wrócił Dean. W jednej dłoni trzymał nadgryzionego hamburgera, a w drugiej reklamówkę z porcjami chińszczyzny dla mnie i dla Sama. Rzucił na mnie okiem i uniósł pytająco brew. Gapiłam się w sufit, ale i tak dostrzegłam porozumiewawcze spojrzenie między braćmi. Czasami nic nie mówili, a i tak wiedziałam, że coś sobie przekazują. Tym razem starszy Winchester pytał, co jest grane? Oczywiście, Sam od razu pospieszył z wyjaśnieniami.
-To już coś – podsumował Dean, kiedy wszystkiego się dowiedział.
-Twoi rodzice mieli jakiś przyjaciół? Może wciąż żyje jakaś daleka rodzina? – Spytał Sam.
-Wiem tylko o pastorze Clifie, ojciec od czasu do czasu wpadał do niego – odparłam, wzruszając ramionami.
-Może ten cały księżulek coś wie? – Podsunął Dean.
-Rozmawiałam z nim, zaraz po tym jak uciekłam od Abaddona. Nie dowiedziałam się od niego niczego szczególnego. Powiedział tylko, że rodzice mieli skrytkę w Nowym Jorku , a on przetrzymywał klucz. Dał mi go, ale jeszcze nie zdążyłam sprawdzić, co rodzice tam przechowywali... – Powiedziałam, po czym dodałam - Mówił też, że powinnam na siebie uważać i ufać tylko najbliższym.
-On o czymś wiedział. Może nie jest taki w ciemię bity? – Zauważył Dean.
-Ta, chyba czas sprawdzić skrytkę. – Zgodził się młodszy Winchester.
-Ogarnę się trochę i jedziemy – powiedział szatyn, wycierając dłonie w ścierkę.
-Jestem spakowany, poczekam przy wozie – dodał Sam, zabierając swojego laptopa i wychodząc.
Dean wszedł do łazienki, a ja wykorzystałam okazję. Chwyciłam kluczyki i kurtkę, resztę rzeczy miałam już w samochodzie. Po cichu opuściłam pokoju i dogoniłam Winchestera. Szłam w odległości około pięćdziesięciu metrów od chłopaka, aby nie był w stanie mnie zauważyć. Minął parking i przeszedł wzdłuż motelu, kierując się do najbliższej alejki. Zatrzymał się i rozejrzał, a w końcu dołączyła do niego niewysoka brunetka, – choć mogła sprawiać na taką wrażenie, gdyż Sam był naprawdę wysokim facetem. Znali się, ale ich rozmowa nie przypominała spotkania dwójki przyjaciół. Chłopak coś jej tłumaczył, na co dziewczyna wzruszyła ramionami i wcisnęła dłonie w kieszenie jeansowej kurtki. Wymienili jeszcze kilka zdań, ja zdążyłam zrobić parę zdjęć. Kiedy widziałam, że Sam się zbiera, czym prędzej odwróciłam się i ruszyłam w stronę parkingu.  
-Dean już idzie – rzuciłam, kiedy do mnie dołączył.
-Musiałem nas wymeldować – skłamał, na co ja prychnęłam pod nosem i wsiadłam do swojego samochodu. Adres skrytki wysłałam chłopakom w smsie, potem ruszyłam nie czekając na nich. Deanowi w zasadzie już zaufałam, ale Sam... Znów nas oszukał. Kim była tajemnicza brunetka? Dlaczego robił wszystko, abyśmy się o niej nie dowiedzieli? Kłamstwo jest czymś, czego nie zniosę i trudno będzie mu zmienić moje podejście w stosunku do niego. Jednak teraz młodszy Winchester był moim najmniejszym zmartwieniem. Okazuje się, że w ogóle nie znałam swoich rodziców...


Błądziliśmy, jeżdżąc w kółko i próbując znaleźć adres...  Właściwie, adres znaleźliśmy od razu, ale sporo czasu zajęło nam pojęcie, że skrytka w rozumieniu pastora, to nie była skrytka, a wynajęte przez ojca pomieszczenie pod jednym z wieżowców.
-W końcu ktoś się tu pojawił. Pan Ross od dawno nie przyjeżdża, już chcieliśmy sprzedać te pomieszczenie, ale opłacone jest trzydzieści lat z góry – powiedział właściciel.
Kto opłaca wynajęte pomieszczenie na tak długi okres? Najwyraźniej miał ku temu powody, pytanie tylko, jakie?
-Dziękuje – powiedziałam, wciskając klucz w kłódkę.
-Jak się miewa ojciec? – Rzucił.
Był ciekawy, czego szukamy i dosłownie czekał aż otworzę drzwi.
-Rodzice nie żyją. – Odparłam – Jeszcze raz dziękuje – Dodałam, akcentując ostatnie słowa.
Mężczyzna zrozumiał, o co mi chodzi i odszedł niezadowolony. Pchnęłam drzwi, po czym weszliśmy do środka. Na zakurzonej ścianie, dłonią odszukałam załącznik światła. Blady blask żarówki oblał pomieszczenie. W powietrzu unosił się zapach pleśni, który bynajmniej nie sprawiał, że miałam ochotę tu przebywać. Wodziłam wzrokiem po pułkach i zastanawiałam się, czy na pewno chce grzebać w rzeczach ojca. Bałam się tego, co mogę tu znaleźć i jakie rewolucje wywoła to w moim wyobrażeniu świata, który zbudowali mi rodzice. Westchnęłam i nieśmiało ruszyłam się do przodu. Wzięłam do ręki jakąś książkę o mechanice, przejrzałam ją dokładnie i odłożyłam na bok. Zauważyłam regał, który znajdował się w centralnym punkcie pomieszczenia, chciałam do niego podejść, ale uprzedził mnie Sam, który zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się przed nim. Przejechał palcem po surowym drewnie, potem wytarł dłoń w koszulę i znów się rozejrzał.
-Nawet nie wiem, czego szukać – stwierdziłam.
-Ja chyba wiem – wtrącił Dean.
Zerknęliśmy na niego i zobaczyliśmy jak podnosi skrzynię, a potem odkłada ją na zardzewiały, metalowy stolik. Kiedy ją otworzył, wyjął broń i naboje. Jego mina była wymowna i choć nie musiałam zadawać tego pytania, co i tak to zrobiłam;
-To solne naboje? – Wykrztusiłam zdumiona.
-Wygląda na to, że sporo nie wiedziałaś o rodzicach. – Odpowiedział Sam, podchodząc do skrzynki.
-Już wiem, co miał na myśli pastor – powiedziałam, ignorując słowa Winchestera.
-Ta, był chyba spowiednikiem twojego ojca – zaśmiał się Dean, – ale wiemy też, skąd im do głowy wpadł pomysł z paktem. Wiedzieli, co robią.
-To chyba jeszcze gorsze – stwierdziłam.
-Tu jest wszystko, od broni po medaliony – mówił Sam.
W oczy rzuciła mi się półka, na której znalazłam książkę o mechanice. Było tam też sporo innych pozycji, ale jakoś tak... Umknęło mi to. Wróciłam i przeszukałam wzrokiem raz jeszcze półkę. Jedna z nich, w skórzanej oprawie i z dziwnym symbolem na grzbiecie, aż prosiła się o przeczytanie. Anioły i demony. To o tym była księga. Nieznany autor opisał w niej istnienie tych stworzeń. Opisał jak je zabić. Opisał, w jaki sposób opętują ludzi... O demonach każdy łowca wiedział, ale anioły są niczym bajki na dobranoc. Do tej pory nikt ich nie widział – prócz mnie rzecz jasna, – więc nikt nie wierzył w ich istnienie. Mój ojciec najwyraźniej miał bardziej otwarty umysł.
-Jest tego więcej. Głównie o aniołach – odezwał się Dean.
Anioły. Czy to może mieć jakiś związek z Zachariaszem i jego wielkim planem wobec mnie?
-Tam są ochronne skrzynki – Sam odsunął jeden z regałów i pokazał nam niewielką część pomieszczenia, która była oddzielona od reszty.
-Składniki do zaklęć, do woreczków ochronnych – wyliczałam, przechodząc od półki do półki.
-Byli łowcami – rzucił szatyn, zerkając na mnie.
-Ale jak ukrył to przede mną? Byłam dzieckiem, ale sami wiecie, że to nie jest takie łatwe.
-Abaddon wybierał dzieciaki, których rodzice byli łowcami. To dla łowcy zniewaga, na pewno nie sądzili, że taką cenę przyjdzie im zapłacić – mówił Sam.
Docierało do mnie, co mówi i nawet się z nim zgadzałam, ale nie zamierzałam tego okazać. Dopóki sam nie zdecyduje być z nami szczery, niech nie liczy na moją przyjaźń.
-Abaddon wszystko zaplanował. Od samego początku polował na konkretnych łowców i czekał, bądź sam stwarzał ku temu powody, żeby przyjść i zaproponować pomoc – mruknęłam, przeczesując włosy palcami.
-Pastor sporo wiedział...
-Pojadę do niego, ale sama – spojrzałam znacząco na Sama – wy wracajcie do Bobbyego, wrócę za parę dni.
-Uważaj na siebie.
-Dzięki, Sam, poradzę sobie – uśmiechnęłam się sztucznie, potem spojrzałam na Deana i tym razem posłałam mu szczery uśmiech – Do zobaczenia.


Pastor mieszkał w Oklahoma City. Ostatnio byłam u niego dwa lata temu. Był wtedy miłym, nieco zbzikowanym, starszym panem. Przypuszczałam, że obiecał ojcu utrzymanie tajemnicy, dlatego nie powiedział mi od razu o... Wyuczonym zawodzie moich rodziców. Wewnętrzne odczuwałam niepokój. Obawiałam się czegoś, czego nie potrafiłam określić żadnymi słowami. Miałam złe przeczucia.
Korzystając z chwili samotności postanowiłam wezwać Castiela. Jeśli ktoś ma mi wyjaśnić, co z aniołami miał wspólnego mój ojciec, to tylko on.
-Cass? Castielu, proszę cię...
-Jestem – spojrzałam na niego kątem oka i skręciłam w kolejną alejkę.
-Mój ojciec był łowcą, tak? Interesował się pierzastymi, więc jestem pewna, że coś wiesz na ten temat – powiedziałam.
-Nie mogę mówić za wiele – zdradził.
-Ale jednak coś wiesz. – Podchwyciłam, – Dlaczego Abaddon wybrał właśnie ich? Dlaczego wybierał łowców, sprawiało mu to przyjemność?
-Wybrał ich, nie dlatego, że byli łowcami. Wybrał ich, bo byli najlepsi... Bo tworzyli swoistą organizację. Po za tym wśród nich byli zarówno łowcy, jak i media, a także wiele innych, utalentowanych osób. Zaś twój ojciec... -  Urwał, uświadamiając sobie, że za dużo zdradził.
-Mój ojciec, co? – Naciskałam.
-Był poniekąd ich przywódcą. To coś, zostało mu jeszcze z dawnego życia. – Powiedział, spoglądając na mnie znacząco - Był inny od pozostałych członków Kręgu. Dlatego, Abaddonowi tak bardzo na tobie zależało. - Odparł, wbijając wzrok w lśniącą jezdnie.
Mówił ściszonym głosem, jak gdyby bał się, że ktoś nas usłyszy. To w zasadzie było uzasadnione, anielskie radio grało dwadzieścia cztery godziny na dobę.
-Kimś wyjątkowym? Możesz mówić jaśniej? – Ponagliłam go.
-Aniołem, był naszym... Generałem – jego głos był tak cichy, że miałam wrażenie jakby w ogóle nie ruszał ustami.
-Ty sobie teraz żartujesz prawda? – Wykrztusiłam, zjeżdżając na pobocze.
-Niestety – Spojrzał na mnie ukradkiem, ale dostrzegając mój wzrok, szybko odwrócił głowę - Musimy wiedzieć, co Abaddon zamierzał, dlaczego wybrał tamte dzieciaki i jakie miał plany wobec ciebie.
-Najpierw powiedzcie, jakie wy macie plany – zażądałam. – Jakim cudem anioł spłodził dziecko!?
-To się rzadko zdarza, ale jednak. Uciekł na ziemie i został banitą, bo nie chciał wykonać rozkazu, a Zachariasz przejął stery i teraz to on nami dowodzi. Plany, które snuje zachowuje dla siebie, my mamy wykonywać rozkazy.
-Jesteście beznadziejnymi marionetkami – warknęłam – nie mam zamiaru bawić się w tą durną grę!
-Już za późno – odezwał się. – Abaddon chce zemsty i będzie cie szukał.
-Zanim on znajdzie mnie, ja go zabije – wycedziłam.
Ruszyłam z piskiem opon. Odpychałam od siebie wszystko to, co Castiel przed momentem mi powiedział. Anioł zniknął chwile później i miał gdzieś, że właśnie doznałam szoku, a to nie wpływa korzystnie na prowadzenie samochodu. Spodziewałabym się wszystkiego, ale coś takiego? Przecież to kpina! Jestem pieprzonym pionkiem w grze między aniołami a demonami, oboje mnie pragną, a ja za cholerę nie wiem, dlaczego!

Zaparkowałam przed plebanią, która sąsiadowała z kościołem. Przywitały mnie posągi aniołów, które spoglądały na mnie ponurym wzrokiem. Nigdy nie przepadałam za tymi figurkami, były jak kiepski żart, rzucony w najmniej odpowiednim momencie. Nie wierzyłam w skrzydlatych tak samo, jak nie wierze w przeznaczenie... Choć jeśli o to pierwsze chodzi, to bardzo się myliłam. Kolorowe witraże w okiennicach były piękne i dodawały charakteru staremu siedemnastowiecznemu kościołowi zbudowanemu w całości z pali. Kamienista ścieżka rozgałęziała się, prowadząc do kościoła, a także na plebanie, gdzie po dłuższej chwili ruszyłam.
Drzwi były uchylone, więc pchnęłam je nieznacznie, po czym weszłam. Rozejrzałam się, próbując przypomnieć sobie, jak to miejsce wyglądało dwa lata temu. Mój wzrok padł na krzyż, który oszpecony był szkarłatną cieczą. Ściągnęłam brwi, automatycznie sięgając po broń. Stawiałam kroki powoli, próbując zarejestrować każdy szczegół. Niewielkie plamy krwi zdawały się być coraz to większe. Instynkt podpowiadał mi, że nie powinnam tracić czujności. Gabinet znajdował się na końcu korytarza. Próbowałam wejść, ale coś blokowało drzwi. Pchnęłam mocniej i w końcu udało mi się przecisnąć.... Pastor leżał na podłodze z podciętym gardłem. Jego głowa trzymała się jedynie na mięśniach. Zakryłam usta dłonią i odwróciłam się, wtedy dostrzegłam napis na białej ścianie, nakreślony krwią „Nie przechytrzysz mnie, Genevieve!”.
Wiedział, że prędzej czy później postanowię tu przyjechać. Uprzedził mnie, ale skąd wiedział, że akurat teraz jest ten moment? A Może to Sam? Może ma więcej sekretów niż sądziłam?
Owinęłam rękę rękawem i sięgnęłam po telefon, który leżał na ziemi. Wykręciłam numer policji i zgłosiłam morderstwo, potem wybiegłam – wiedziałam, że policja zjawi się w kilka minut, w końcu takie morderstwa zdarzają się rzadko. Rozejrzałam się nerwowo, nikt mnie nie dostrzegł. Wsiadłam do wozu i ruszyłam. Abaddon znów pokazał, że powinnam się go obawiać. Czego on chciał?

Długo myślałam nad tym, dlaczego pastor musiał zginąć. Czyżby za dużo wiedział i demon przeraził się, że poznam zbyt wiele interesujących szczegółów? Co wyciągnął z duchownego? Jak wiele o mnie wie? Zdaje sobie sprawę, że współpracuje z Winchesterami? Ta dwójka jest znana demonom. Alaistar i Azazel nieźle od nich oberwali, dlatego większość czarnookich marzy o zabiciu ich, choć żadnemu to się nie udało i zapewne nie uda.
Wróciłam do Singera. Jak zwykle przywitał mnie pies, jedyna istota, która tak pozytywnie kojarzy mi się z życiem. Był beztroski, ale do reszty oddany swojemu panu. Przeczesałam włosy palcami i weszłam na ganek. Usłyszałam odgłos klepania blachy. Wychyliłam się i dostrzegłam Deana, który w warsztacie próbuje coś zreperować w Impali. Podeszłam do niego i wcisnęłam dłonie w kieszenie kurtki.
-Może wymień ją na lepszy model? – Rzuciłam, wtedy na mnie spojrzał i jednocześnie spiorunował mnie wzrokiem.
-Złapaliśmy gumę na tym zadupiu. – Odparł, poczym dodał wycierając ręce w ścierkę - Co tak szybko?
-Niestety ktoś mnie ubiegł – przygryzłam dolną wargę, – Abaddon był przede mną. Zabił pastora.
-Znalazłaś tam coś?
-Nie było sensu. Demony na pewno wszystko oczyściły... Chociaż nie, dowiedziałam się czegoś ciekawego. Rodzice tych wszystkich nastolatków nie byli takimi zwykłymi łowcami. Tworzyli organizację, nazywali się Kręgiem, a niektórzy z nich byli mediami, prawdopodobnie jakaś wiedźma też się tam znalazła.
-Krąg? Dość to tandetne, ale i tak musimy się dowiedzieć czegoś więcej o nich – podsumował słusznie.
-Cholera, czego oni chcą? Nie może chodzić tylko o mnie. Tu musi być cel, do którego Abaddon dąży. Nie chce żebym się o tym dowiedziała... W końcu gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to już dawno, miał wiele okazji – westchnęłam ciężko. 
Wolałam powinąć drobnostkę o moim anielskim pochodzeniu... Zresztą wątpię, że Winchester mógłby mi uwierzyć. Dean nie był wierzący, i to widać po nim na kilometr. Jednak jakby się tak nad tym zastanowić, to anioły nie są tak dziwnymi istotami. Po za tym, jeśli „złe” dusze wędrują do piekła, to, dokąd idą te dobre?
-Pewnie tak. Zawsze wie, gdzie się pojawiasz...
-Może to ta przyjaciółeczka twojego braciszka? – Mruknęłam, co w zasadzie nie było zbyt rozsądne.
-Co? – Ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się lwia zmarszczka.
-Nie mów, że nie wiesz. Kłóciłeś się z nim, o nią. Sam nas okłamuje, a wczoraj widziałam jak się z nią spotkał – odparłam, opierając się o bok samochodu.
-Jak wyglądała? – Warknął, choć nie było to skierowane do mnie, był raczej wściekły na niego.
-Niska brunetka – wyjęłam komórkę i pokazałam mu zdjęcia.
-Ruby – wycedził przez zaciśnięte zęby.- Zabije sukę.
Jak oparzony wyparował z warsztatu, kierując się do domu Singera. Zdziwiona zamrugałam kilku krotnie, zastanawiając się jednocześnie, co się właściwie przed momentem stało. Nie mogłam tak sterczeć i gapić się w pustą przestrzeń, więc zerwałam się z miejsca i po chwili wpadłam do salonu, akurat w momencie, gdy Dean serwuje bratu siarczyste uderzenie w twarz. Musiałam nieświadomie otworzyć usta, a moje oczy powiększyły się do rozmiarów spodków. Nie miałam pojęcia, co jest grane, ale starszy Winchester najwyraźniej nie przepadał za tą całą Ruby. Sammy był tak samo, a może nawet bardziej, zdziwiony jak ja. Jedynie Bobby stał w progu z dłońmi skrzyżowanymi na klatce piersiowej, jakby przypuszczał, że w końcu do tego dojdzie.
-Nie pieprz, że to nie tak! Spotykasz się z tą szmatą! To ona donosi Abaddonowi o nas!
-O, czym ty mówisz, Dean? – Sam otarł krew z warg.
-Gen was wczoraj widziała! Ciebie i Ruby, jak mi to wyjaśnisz? Co, że demonica się nawraca? – Zakpił, a mnie zmroziło.
-Ty spiknąłeś się z demonem? – Wykrztusiłam, – Jakim więc prawem możecie mnie oceniać!?
-To nie tak, Gen – Sam uniósł ręce w obronnym geście – Ona chce nam tylko pomóc.
-Czy ty wiesz, co mówisz!? Demony niczego nie robią bezinteresownie! Co ci obiecała? Jakie kity ci nawciskała!? – Wrzeszczałam.
Myślałam, że go rozszarpie. Do tej pory uważałam, go za rozsądnego faceta, choć faktycznie zaczynałam mieć podejrzenia, że coś jest z nim nie tak. Jednak to?! To jest przegięcie!
-Uspokójcie się wszyscy. – Przerwał nam Bobby. – Nie popieram jego dziwnych ciągotek, ale jak już ta cała Ruby kręci się przy nas, może tym razem to my ją wykorzystamy? Może spróbujemy z niej wyciągnąć, co wie o Abaddonie?
-Ja to mogę jej, co najwyżej łeb odrąbać – warknął Dean.
-Nic nie mówiłem, bo wiedziałem, że tak zareagujesz – zaczął się bronić brunet.
-A jak mam reagować? Przez nią smażyłem się w piekle, to przez nią się złamałem!
-Próbowała ci pomóc – wciąż gadał o jej „dobrych chęciach”, a mi robiło się aż niedobrze.
-Od początku wiedziała, że Lilith nie przerwie paktu – Dean zazgrzytał zębami i odwrócił się na pięcie.
-Ale się starała...
-Nie chrzań, Sam! Wiedziała, że wyląduje w piekle!
-Jeśli jest taka wspaniałomyślna... dobrze, niech nam pomoże. – Powiedziałam chłodno.
-W, jaki sposób? – Brunet ściągnął brwi i przyjrzał mi się uważnie.
-Ma dowiedzieć się wszystkiego. Chce wiedzieć, co planuje Abaddon i niech nie próbuje żadnych numerów! Ja nie mam żadnych zobowiązań wobec niej i jeśli tylko spróbuje coś wywinąć....
-Postaram się z nią pogadać.
Nic więcej nie powiedziałam. Podobnie jak Dean, wyszłam na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Oboje staliśmy na ganku gapiąc się, jak Rumsfeld gania muchę. Ten widok nieco mnie uspokoił, jednak wewnątrz wciąż wszystko we mnie wrzało. Nie rozumiałam jak Sam mógł być takim idiotą! Jak oboje mogli być! Z jednej strony nie chcieli mi zaufać, ale nie przeszkadzała im współpraca z demonicą! Jednego byłam absolutnie pewna, po tym dniu, jak najbardziej kwalifikuje się do zakładu zamkniętego.

~*~

Za tydzień wyjeżdżam na wieś, ale spokojnie rozdział pojawi się planowo za dwa tygodnie... no chyba, że plany się zmieniła i będę tam dwa tygodnie ;)