Ramsfeld był
nadzwyczaj spokojny, wręcz smutny. Nie podnosząc łba, zerkał na nas kątem oka.
Psy są nadzwyczaj podatne na zmiany, zwłaszcza jeśli dotyczą one ich
właścicieli. Pchnęłam drzwi, które nieprzyjemnie skrzypiąc ukazały nam niezły
bajzel. Rozrzucone książki były czymś zwyczajnym w domu Bobbyego Singera, ale
rozbite szkło, wyrwane drzwiczki szafek... To było niepokojące. Przełknęłam
ślinę, zerkając na Deana. Natychmiast wyjął broń, odbezpieczając ją. Ruszył
przodem, kierując się w stronę schrony, gdzie zostawiliśmy Sama.
-Sammy!? – krzyknął,
widząc otwarte na oścież drzwi.
Miałam złe
przeczucia i wcale się nie myliłam. W środku nikogo nie było. Zarówno Sam jak i
Bobby, zniknęli. Nie miałam pojęcia, co mogło się stać. Szatyn był wściekły,
ale też przerażony. Martwił się o brata, wciąż chodził w te i z powrotem,
próbując wszystko sobie poukładać. Moje uspokajanie go było bezsensowne, i w
cale się mu nie dziwie. Sama byłam zszokowana.
-Co się do cholery
stało – warknął, przeczesując włosy palcami.
-Może anioły coś
wiedzą? – rzuciłam luźno. Normalnie wolałby, abym nawet tego zdania nie
wypowiadała, ale teraz był zbyt zdesperowany.
-Spróbujmy –
powiedział niechętnie.
Jak kompletni idioci
patrzyliśmy w pustą przestrzeń, licząc aż Cass się pojawi. Po kilkukrotnym
powtórzeniu formułki, w końcu pałeczkę przejął Dean. Był już wściekł i
zniecierpliwiony, więc nie stronił od przekleństw;
-Chodź tu, ty
pierzasty skrzacie – warknął w końcu, a ja zaśmiałam się cicho.
-To nic nie da –
odezwałam się po chwili.
-Ktokolwiek to
zrobił, już jest martwy – wycedził, spoglądając na mnie.
Oblizałam
spierzchnięte wargi. Sam był osłabiony, więc stanowił łatwy cel, ale demony nie
mogą swobodnie przemieszczać się po domu Singera – to dla nich samobójstwo. Z
drugiej strony dla chcącego nic trudnego, jak to mówią. Demony są przebiegłe,
dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Chyba, że to Singer wypuścił Sama....
Tylko, po co? Wiedział, że Winchester na głodzie jest równie niebezpieczny jak
narkoman. Być może, Bobby za bardzo zaufał przyjacielowi? Może doszukujemy się
drugiego dna, a tak naprawdę rozwiązanie mamy przed samym nosem?
-Powinniśmy
przeszukać złomowisko – powiedziałam cicho.
-Bo, co? Bawią się w
chowanego? – zakpił Dean.
-Sam był na głodzie,
może Bobby za bardzo mu zaufał?
-Sugerujesz, że mój
brat zaatakował człowieka, który jest dla nas jak ojciec? – warknął zirytowany.
-Nie sugeruje.... To
tylko luźny pomysł.
-Jak chcesz, ale ja
w to nie wierze – mruknął pod nosem.
Szatyn burknął coś
jeszcze pod nosem, ale ostatecznie ruszył za mną. Wolałabym, aby moje
przypuszczenia nie sprawdziły się, jednak bądźmy szczerze, tylko to rozwiązanie
było logiczne. Wyszliśmy na zewnątrz. Coś mnie podkusiło, aby spuścić z
łańcucha Rumsa. Pies pobiegł przed siebie, więc minęłam Deana i ruszyłam boczną
alejką, za psem. Znalezienie czegokolwiek w tym bajzlu graniczyło z cudem. Nie wiedziałam,
na czym się skupić, masa starych wozów, części samochodowe, a wszystko zdawało
się być rzucone w jedno miejsce. Wiem, że gdybym coś zepsuła – choć wszystko
tutaj było zepsute – to Bobby chyba by mnie zabił.
Wolałam niczego nie
dotykać, ale szkarłatna ciecz na srebrny volvo sprawiła, że musiałam wygramolić
się na piramidę samochodów, które trzęsły się pod moim ciężarem. W końcu udało
mi się dotrzeć do plamy krwi. Gdy się pochyliłam mało nie spadłam, dostrzegając
twarz Singera, w szybie sąsiadującego mustanga. Wytrzeszczyłam oczy, gapiąc się
jak mężczyzna sięga do klamki i próbuje wyjść z samochodu. Zbliżyłam się i mu
pomogłam, bowiem nie był w najlepszym stanie, a krew, którą znalazłam
bezwątpienia należała właśnie do niego.
-Nic ci nie jest?
-Jest kurna
zajebiście – sapnął zmęczony.
-Co się stało? Gdzie
Sam?
-A, bo ja wiem?
Uznałem, że czas go wypuścić, kiedy to zrobiłem wpadł w szał. Tylko tu nie
udało mu się mnie znaleźć. Ten dzieciak nieźle ze świrował – odparł.
Na ziemi przywitał
nas pies, który spoglądał z troską na swojego pana. Łowca pogłaskał psisko i
posłusznie ruszył za mną. Dean stał przy warsztacie, pochylał się nad czymś,
kiedy do niego dołączyliśmy z niewzruszonym wyrazem twarzy spojrzał na nas
znacząco.
-To krew demonów, co
ty myślisz, ze od tak ją odstawi? – powiedziałam dobitnie.
-Dajcie spokój...
-Ledwo uszedłem z
życiem, a polowałem na większe szkarady niż Sam. Jeśli łowcy się połapią, co
jest grane z twoim bratem, obawiam się, że nic ich...
-Nawet nie kończ
tego zdania! – warknął Winchester.
-Znajdźmy go –
powiedziałam łagodnie, aczkolwiek przekonująco.
Chłopak w końcu dał
się namówić. Namierzył komórkę Sama jakieś dwieście kilometrów od Sioux Falls.
Postanowiliśmy natychmiast pojechać do miasta, w którym ostatnio logował się
telefon bruneta. Nie mówiłam tego głośno, ale chyba każdy doskonale wiedział,
kogo postanowił odwiedzić młodszy Winchester...
Całą drogę
milczeliśmy. Dean, bo jeszcze nie doszedł do siebie i widziałam jak się męczy,
a ja, bo chciałam, żeby poukładał sobie wszystko w spokoju. Najwyraźniej każde
z nas naiwnie wierzyło w Sama, tymczasem on nie widział nic złego w piciu
demonicznej krwi. Zastanawiałam się, co z nim teraz będzie? Czy właśnie tak
rodzą się demony? Nie mogliśmy nim potrząsnąć, bo i tak nic do niego nie
docierało. Nie wiem, czym kierował się młodszy Winchester, ale na pewno nie
tym, czego nauczył go ojciec.
Zatrzymaliśmy się w
motelu, który jako pierwszy wytypował Dean. Przy rejestracji zapytał o
wysokiego bruneta. Okazało się, że również jest tu gościem, ale bynajmniej nie
przyjechał sam. Towarzyszy mu niewysoka brunetka. Ja wolałam poczekać, ale Dean
był zbyt niecierpliwy. Od razu ruszył do wskazanego pokoju. Nie pukał, po
prostu wszedł zastając w środku Sama i Rubi w dwuznacznej sytuacji... Pomijając
fakt, że jej nadgarstek szpeciła głęboka rana i krew. Oczy chyba wyszły mi z
orbit, ale mój szok był niczym w porównaniu z wściekłością, w jaką wpadł
szatyn. Dosłownie musiałam go odciągać od brata.
-Uspokój się –
mruknęła brunetką, w kierunku starszego łowcy.
-Nie wtrącaj się –
warknęłam popychając ją w kierunku drzwi.
-Nic nie rozumienie,
dzięki mnie jest lepszy...
-Jest taki jak ty!
Jest demonem! Staje się nim! – ryknął rozjuszony Dean.
Rui pokręciła z
dezaprobatą głową, chwyciła płaszcz i wyszła trzaskając drzwiami. Chłopcy stali
obok. Sam wyglądał jakby miał za moment wybuchnąć, a Dean jeszcze chwila a znów
by mu przyłożył.
-Co wy tu robicie?
-Zgadnij geniuszu!
Zaatakowałeś Bobbyego! – odparł szatyn.
-Chciał...
-No, co chciał?
Zaufał ci i chciał ci pomóc! – uderzyłam go w klatkę piersiową. Zamachnął się
na mnie, co kompletnie wyprowadziło z równowagi Deana. Wywiązała się bójka,
którą za cholerę nie mogłam powstrzymać. Choć oboje byli już zmęczeni, żaden
nie chciał odpuścić. Sam zdawał się wpaść w szał i teraz rozumiałam, o czym
mówił Bobby. Po kilku minutach Dean runął na ziemie. Jego brat stał nad nim
spoglądając z pogardą. Nie poznałam do. Nie był już tym samym uroczym
chłopakiem, którego poznałam. Tym, na którego mogłam liczyć. Zmienił się... Ona
go zmieniła.
Po dłuższej chwili.
Brunet obrzucił brata ostatnim spojrzeniem, dając mu do zrozumienie, że to już
koniec. Po prostu wyszedł mijając mnie jak gdyby nigdy nic.
-Dean? – upadłam na
kolana obok Winchestera.
-Ja już nie mam
brata...
Zostanie dłużej w
tym motelu nie miało już sensu. Przespaliśmy się tylko, – jeśli tak to można
nazwać – i z samego rana ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie wiedziałam, co mam mu
powiedzieć, bo i mnie ta sytuacja przytłaczała. Dean czuł się zdradzony i wcale
mnie to nie dziwi. Jego brat spotykał się z demonicą... W każdym znaczeniu tego
słowa. Ja tego nie potrafiłam zrozumieć, a co dopiero Winchester?
Zatrzymaliśmy się na
stacji benzynowej. Chłopak tankował, a ja postanowiłam kupić coś do
przekąszenia. Rozglądałam się między ladami, byłam tak zaabsorbowana, że nie
zwróciłam uwagi na kasjera, który przyglądał mi się z uwagą od dłuższej chwili.
Nie wiem, jak to możliwe, ale przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że jego
twarz zmienia się, przybierając postać kreatury z najczarniejszych koszmarów.
Wydałam z siebie cichy jęk obrzydzenia i wtedy jego ciałem przeszedł silny
dreszcz. Z oczu i ust wydobył się jasny blask, który na myśl przywodził wybuch
na słońcu.
Spojrzałam w duł i
ujrzałam zakrwawione ostrze. Ciało mężczyzny opadło bezwładnie na podłogę.
Castiel sięgnął po szmatkę i otarł swoją broń z krwi, która kapała na białe
kafle.
-Obserwują cie –
powiedział.
-To nic nowego...
-Obserwują, bo im
przeszkadzasz.
-Rubi – szybko
odgadłam, o czym była mowa.
-Uważajcie na nią –
dodał.
-Co z Samem? Nie
potrafimy do niego dotrzeć, zamąciła mu w głowie – powiedziałam wzdychając
bezsilnie.
-On już dokonał
wyboru i chyba wiesz, co to znaczy...
-Nawet nie kończ –
syknęłam mijając go.
Dean widział całe
zajście. Nie pytał, o co chodzi, ale domyślał się, nie był głupi.
-Musimy być ostrożni
– zakomunikowałam i wślizgnęłam się do wozu.
Szatyn dołączył do
mnie i odpalił silnik. Tylko jedno pytanie kołatało w mojej głowie. Czyżby
nadszedł czas apokalipsy?
~*~
Krótkie...
za krótkie, ale cóż zrobić i tak długoooo nie dodałam nowości... Aż wstyd, ale
teraz jak widać dodałam na wszystkie blogi nowe rozdziały ;)